„Przyglądam się polskiej ulicy. Tatuaż idzie tu za tatuażem; dłonie, ręce, ramiona, uda, łydki, ba... szyje, a nawet twarze poznaczone są rozmaitymi symbolami i wizerunkami” – pisze Witold Gadowski w jednym ze swych sierpniowych felietonów dla tygodnika „Niedziela”.

Gadowski dzieli się swym wrażeniem, że kiedy „człowiek zwątpi w swą wyjątkowość, zaczyna szukać sposobów na wyróżnienie się... i wtapia się w tłum tak samo porysowanych postaci”.

„Tatuaż na ciele to jakiś wewnętrzny krzyk” – przekonuje publicysta i dodaje: „im więcej tatuaży na ciele, tym więcej w takim człowieku wewnętrznej pustki, której nie daje się niczym zagłuszyć”.

Jak zauważa Gadowski – „człowiek bogaty wewnętrznie nie krzyczy, nie mówi nawet podniesionym głosem”. „Tatuaż uznaję za krzyk – czyżby jego właściciel wszystko, co ma do powiedzenia światu, wykrzykiwał rysunkiem na swojej skórze? Tatuaż to wyraz jakiegoś głębokiego niezadowolenia z tego, jakim nas Pan Bóg stworzył” – pisze autor oraz konstatuje: „I wreszcie – to znamię bestii, znaczymy się tak, jak nas nasz Ojciec nie poznaczył. Po co? Aby wykazać, do kogo przynależymy, komu oddajemy hołd!”.