Fronda.pl: Berlin wciąż dąży do zniesienia prawa weta w Unii Europejskiej, stawiając realizację tego postulatu jako warunek rozszerzenia wspólnoty o Ukrainę. Wiceszefowa niemieckiego MSZ Anna Luehrmann stwierdziła, że w zniesieniu zasady jednomyślności liczy na wsparcie „proeuropejskich społeczeństw w Polsce”. Pod tym określeniem kryje się najpewniej jakaś nadzieja na zmianę władzy w Polsce. Jeśli za dwadzieścia dni Polacy postawią na opozycję, zasada jednomyślności będzie jeszcze bardziej zagrożona? Co zniesienie prawa weta będzie oznaczało dla Polski?

Arkadiusz Mularczyk, wiceszef MSZ: Niemcy od dłuższego czasu projektują przekształcenie Unii Europejskiej w superpaństwo, w którym to Berlin za pośrednictwem Brukseli będzie miał możliwość kreowania całej polityki Unii Europejskiej. Państwa członkowskie w tym scenariuszu mają mieć ograniczoną możliwość decydowania o swojej polityce zagranicznej, wewnętrznej, obronnej i gospodarczej. Budowie tego superpaństwa właśnie ma służyć zniesienie prawa weta.

To polityka mająca służyć Berlinowi, ale też całemu establishmentowi unijnej demokracji, któremu prowadzące suwerenną, niepodległą politykę państwa po prostu przeszkadzają. To poważne wyzwanie, przed którym stoi dziś Unia Europejska, w tym Polska. Wiele krajów ma świadomość tych zagrożeń. Problemem jest to, że Niemcy dysponują dużymi możliwościami oddziaływania przez środki unijne, dyplomację czy różne inwestycje. To sprawia, że wiele mniejszych krajów nie jest w stanie się w sposób otwarty przeciwstawić polityce Berlina. Przez to Niemcy mają nadzieję na realizację tych niebezpiecznych dla suwerenności poszczególnych państw Unii Europejskiej projekcji.

Należy obawiać się, że po ewentualnym zwycięstwie opozycji w wyborach parlamentarnych, nowy rząd w Warszawie wpisze się w tę ideę budowy superpaństwa pod przywództwem Niemiec?

Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. W przypadku zwycięstwa opozycji tak się na pewno stanie. Donald Tusk jest pasem transmisyjnym polityki Berlina. Realizował tę politykę jako premier Polski, za co został nagrodzony – wbrew Polsce – fotelem szefa Rady Europejskiej. Tusk jest kontynuatorem myśli Berlina. To oczywiście polityka leżąca w interesie Niemiec, ale nie w interesie Polski.

Należy więc mieć świadomość, że wybór Donalda Tuska to potężne zagrożenie dla naszego kraju. Zagrożenie w kontekście planów stworzenia państwa federacyjnego, superpaństwa Unii Europejskiej, w którym Berlinowi i Brukseli będzie przysługiwało sprawstwo, a nam wykonawstwo. Realizacja tej polityki oznaczałaby przerzucanie różnych kosztów na kraje członkowskie. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej jest niewątpliwie elementem tej większej układanki Berlina i Brukseli. Dlatego też te wybory mają olbrzymie znaczenie nie tylko dla Polski, ale również dla innych krajów, które nie są w stanie rzucić rękawicy Berlinowi z uwagi na potencjał demograficzny, gospodarczy, a często też uzależnienie się w wielu aspektach od środków unijnych czy różnego rodzaju funduszy, którymi sterują Niemcy.

Polska opowiada się za przyjęciem Ukrainy do Unii Europejskiej, usilnie zabiegając o przyspieszenie tego procesu od początku pełnoskalowej inwazji Rosjan. Ostatnie napięcia na linii Warszawa-Kijów w jakiś sposób zmieniły cele polskiego rządu w tym zakresie? W kontekście ostatnich działań ukraińskich władz pojawiają się obawy o to, że Ukraina w Unii Europejskiej może być również jakimś zagrożeniem dla polskich interesów.

Ta sprawa niewątpliwie musi być przedmiotem szerszej analizy. Oczywistym jest, że poszerzenie organizmu unijnego z uwagi na kwestie bezpieczeństwa jest w interesie Polski. Z punktu widzenia bezpieczeństwa granic, bezpieczeństwa fizycznego. Oczywistym jest jednak również to, że Ukraina ma różnego rodzaju gospodarcze atuty – chodzi tu o rolnictwo czy przemysł ciężki – które mogą być dla nas poważnym wyzwaniem i konkurencją. Musimy brać pod uwagę to, że jest to kraj w dużej mierze rolniczy. Na pewno więc nasza strategia wobec Ukrainy musi te elementy uwzględniać. One są złożone i nie są czarno-białe.

Wydaje się jednak, iż z uwagi na sytuację geopolityczną – agresywną politykę Rosji traktującej Ukrainę jako swoją strefę wpływów – pozostawienie naszego sąsiada poza rodziną Unii Europejskiej, w tzw. szarej strefie jest „zielonym światłem” dla Władimira Putina. Będąc krajem pomiędzy Unią Europejską a Rosją, Ukraina pozostaje elementem strategii Moskwy. Dlatego musimy widzieć tę sprawę bardzo szeroko. Pozostawienie Ukrainy poza europejskim systemem byłoby zachętą dla Rosji do wchłonięcia jej w przyszłości. Obecnie sytuacja przeradza się niejako w „wojnę zamrożoną”. Rosja tymczasem realizuje strategię długoterminową. Jej realizację rozpoczęła jeszcze przed 2014 rokiem. W 2014 roku zajęła część Donbasu i Krym, w 2022 kolejną część Donbasu, Chersoń, Mariupol i wiele innych miast.  To strategia zawłaszczania kolejnych terytoriów Ukrainy i to jest strategia stała, wpisana w długoterminową politykę Rosji. Dlatego pozostawienie Ukrainy poza strefą bezpieczeństwa zachęci Rosję do kolejnych ataków za pięć czy dziesięć lat.

Niezapowiedziana wizyta Wołodymyra Zełenskiego w Polsce mogła tworzyć wrażenie, że przywódca Ukrainy chce zademonstrować jakąś formę żalu po skandalicznym wystąpieniu na forum ONZ. W Lublinie wręczył ukraińskie odznaczenia relacjonującej wojnę dziennikarce TVN i organizatorowi zespołu medyków działających na froncie. Zełenski dziękował polskim wolontariuszom za wsparcie i solidarność. W ten sposób rzeczywiście chciał zatrzeć rozgoryczenie Polaków po swojej ostatniej wypowiedzi, czy raczej zademonstrować, że Ukraina jest wdzięczna Polakom, ale nie polskim władzom?

Wołodymyr Zełenski popełnia poważny błąd strategiczny. Realizując jakieś interesy wąskiej grupy oligarchów czy firm rolnych, buduje napięcia nie tylko z rządem polskim, ale również z polskim społeczeństwem, które ocenia tę politykę jako absolutnie niewdzięczną. Niewdzięczną wobec ogromnego wkładu Polski w obronę Ukrainy i pomoc Ukraińcom. Trzeba powiedzieć sobie jasno, że polskie społeczeństwo wniosło olbrzymi wkład w te relacje, ale to polski rząd podejmował strategiczne decyzje o wsparciu napadniętego sąsiada. Wysłaliśmy sprzęt wojskowy, 300 czołgów, „Kraby”, amunicję, pomoc humanitarną etc. Zełenski nie może o tym zapominać. To polski rząd zdecydował o wysłaniu Ukrainie najbardziej potrzebnego sprzętu w momencie, gdy ta najbardziej potrzebowała pomocy. Niemcy w tym czasie zaoferowały 5 tys. hełmów. Pamiętamy o tym i wyciągamy z tego wnioski na przyszłość.

Tymczasem władze Ukrainy zdają się świadomie wybierać konfrontację z sąsiadami, stawiając wszystko na współpracę z Niemcami. Uważa Pan Minister, że z punktu widzenia interesów Ukrainy, budowanie relacji z Berlinem kosztem stosunków z Warszawą jest rozsądne? Taka polityka otwiera przed Kijowem jakieś nowe możliwości w walce o suwerenność?

Myślę, że jest to w dużej mierze inicjatywa samych Niemców, którzy uznali, że strategiczny sojusz polsko-ukraiński jest dla nich bardzo niewygodny i niebezpieczny, bo przesuwa centrum decyzyjne z Zachodu na Wschód. Nie mam żadnych wątpliwości, że Zełenskiemu złożono jakieś obietnice gospodarcze czy polityczne, których Niemcy i tak nie dotrzymają. Krótkoterminowym celem Berlina jest stworzenie jakichś napięć na linii Kijów-Warszawa w okresie przedwyborczym. Niemcy mogą liczyć, że to utrudni reelekcję rządu Zjednoczonej Prawicy. Podobnie w dłuższej perspektywie Niemcom zależy na tworzeniu takich napięć. Te jednak służą oczywiście nie tylko Berlinowi, ale także Moskwie. Oceniam więc, że Ukraina popełniła tutaj strategiczny błąd.

Minister Stanisław Żaryn zwrócił uwagę, że Niemcy od lat zmagają się z problemami związanymi z wydawaniem wiz. Tymczasem kanclerz Scholz postanowił zająć się „ewentualnymi nieprawidłowościami w wydawaniu wiz przez Polskę”. Można mówić tu o jakiejś prawdziwej trosce czy niemiecki przywódca po prostu zapragnął włączyć się w polską kampanię wyborczą?

Absolutnie, to jest dmuchanie w żagle opozycji. Opozycja próbuje rozkręcać sprawę nieprawidłowości, do których doszło przy procesie składnia wniosków dotyczących ok.  260 wiz, a które są przedmiotem postępowania właściwych służb i prokuratury. Kanclerz Niemiec próbuje natomiast to wykorzystać, aby przysłonić pewne problemy w samych Niemczech. Problemy związane z migracją, z przestępczością i z tym, że niemieckie społeczeństwo ma dość polityki realizowanej przez swoich przywódców. Kanclerz Scholz stara się więc włączyć w kampanię wyborczą w Polsce i oskarżyć polski rząd o stworzenie jakichś problemów w obszarze migracji, aby w ten sposób zrzucić z siebie odpowiedzialność.

Mamy niewątpliwie do czynienia z próbą ingerowania w wybory w Polsce, co jest absolutnie niedopuszczalne. Musimy tę sytuację jasno określić jako ingerencję obcego państwa w polski proces wyborczy.

W kontekście trwającego śledztwa CBA wyjątkowo daleko poszedł Leszek Miller, strasząc Polaków wyrzuceniem Polski ze strefy Schengen. Taki scenariusz w jakiś sposób mógłby zostać zrealizowany, czy to zwykła, przedwyborcza demagogia? 

Zdecydowanie jest to demagogia. To nieustanne straszenie jakimiś sankcjami, konsekwencjami, pozbawieniem środków i w ogóle wykluczaniem Polski z Unii.

Trzeba mieć świadomość, że dziś relacje sąsiedzkie Polski i Niemiec opierają się na tym, że codziennie kilkadziesiąt tysięcy Polaków dojeżdża do pracy do Niemiec. Również Niemcy przyjeżdżają do pracy w Polsce. Samym Niemcom taka decyzja z pewnością bardzo mocno utrudniłaby funkcjonowanie. Dlatego oceniam te zapowiedzi jako próbę straszenia Polaków przed wyborami, że polityka rządu może doprowadzić do wykluczenia Polski ze strefy Schengen. Oczywiście w to nie wierzę, bo jak mówię, zbyt dużo na tym straciłyby same Niemcy w sensie gospodarczym, ekonomicznym i społecznym.

W piątek do polskich kin trafił film „Zielona Granica” Agnieszki Holland. Wiele mówi się o jego wpływie na trwającą kampanię wyborczą. W ocenie Pana Ministra, ta produkcja może mieć też jakieś konsekwencje zewnętrznie i realnie wpłynąć na obraz Polski za granicą?

Taki był też cel tego filmu, żeby zaprezentować Polskę w krzywym zwierciadle. Taka była niewątpliwie idea tej produkcji. Proszę zwrócić uwagę na jej sponsorów. Są to środowiska pozostające w kontrze do polskiego rządu. „Zielona Granica” wpisuje się w szerszą strategię realizowaną wobec Polski przez pewne środowiska międzynarodowe, ale również polską opozycję. To krytykowanie Polski za nieprzyjmowanie migrantów i ochronę granic. Ten film wpisuje się w tę obowiązującą w wielu środowiskach liberalno-lewicowych narrację. W narrację, wedle której Polska powinna otworzyć drzwi dla migrantów, bo to kwestia praw człowieka. Narracja ta oczywiście pomija szerszy kontekst. Mamy świadomość, że to nie migracja zarobkowa, ani tym bardzie fala uchodźców wojennych, ale proces organizowany przez Putina i Łukaszenkę, mający zdezorganizować polskie państwo, tworząc potężne problemy społeczne, a potencjalnie również kryminalne czy terrorystyczne.