„Nasza najstarsza córka, która chodziła wtedy do pierwszej licealnej, podczas meczu z Peru poszła do kościoła modlić się o zwycięstwo dla taty. A przecież była zagorzałym kibicem i chętnie oglądałaby transmisję. Kiedy usłyszała ogromny wrzask, wybiegła z kościoła i nieśmiało spytała przechodnia: „Jaki jest wynik?” – opowiada o pamiętnych chwilach mistrzostw świata z 1982 roku, na których polska reprezentacja wywalczyła brązowy medal, żona naszego ówczesnego selekcjonera, Zyta Piechniczek.

„Dziecko, to ty nie wiesz? Nasi wygrali!” - kontynuuje na łamach „Gościa Niedzielnego” Zyta Piechniczek. I dodaje: „Syn Tomek w tym czasie był na cmentarzu nad grobem dziadków i prosił ich o wstawiennictwo”.

Były trener polskiej kadry pytany, czy wspomagany modlitwą przez własne dzieci, sam również się modlił odparł: „Oczywiście, że tak, też jestem bardzo religijny. Kiedy graliśmy na Camp Nou, legendarnym stadionie Barcelony, przed każdym meczem wstępowaliśmy do tamtejszej pięknej kaplicy. Kiedy ktoś odnosił sukcesy i chciał coś swojego zostawić w podzięce, umieszczał właśnie tam jakiś przedmiot, np. sportowy proporczyk, swój różaniec, naszyjnik, a czasem jakieś dewocjonalia fundowane prywatnie lub przez poszczególne federacje. Na tym stadionie graliśmy trzy mecze. Dwa razy dostaliśmy tę samą szatnię blisko kaplicy. Za trzecim razem Włosi przyjechali wcześniej i nam ją zajęli. W gruncie rzeczy to nie miało znaczenia, że kaplica jest dalej, bo i tak każdy do niej zaglądał”.

Antoni Piechniczek dodaje: „Większość z nas przed meczem żegna się i dotyka murawy, żeby ziemia nas dobrze nosiła i żeby nie odnieść kontuzji. Kiedy ktoś strzeli bramkę, wznosi w podzięce ręce do góry. Na szczęście nie boimy się przyznawać do wiary, kiedy wkoło wzywają do fałszywie pojętej tolerancji. Wszyscy słyszeliśmy, jak nie tak dawno w imię szacunku dla muzułmanów nie zawahano się zwolnić stewardessy brytyjskich linii noszącej krzyżyk na pokładzie samolotu, bo to miało urażać uczucia niechrześcijan. Chciałbym powiedzieć jej szefom: „Jak jesteście takie kozaki, to kiedy Novak Djoković czy Rafael Nadal żegna się przed rozpoczęciem zawodów, każcie mu za to płacić karę lub wycofać się z imprezy”. Kto zabroni skoczkowi narciarskiemu się przeżegnać, kiedy on za chwilę poleci 40 metrów w dół na odległość 140 m?”.

Piechniczek pytany, czy odczuwał Bożą pomoc, odpowiedział: „Przez całe życie”. I zaznacza: „Od dzieciństwa odmierzałem rok okresami kalendarza liturgicznego – Adwent, Boże Narodzenie, Wielki Post, Wielkanoc, miesiące maryjne maj i październik, i tak w koło. Tak zostałem wychowany. Jak był Adwent, to o szóstej rano szedłem na Roraty”.

Wywiad, jakiego udzielili „Gościowi Niedzielnemu” państwo Piechniczkowie jest wspaniałym świadectwem szczęścia małżeńskiego budowanego na wierze. „Jesteśmy 56 lat po ślubie i chciałabym, żebyśmy tak razem dotrwali do końca. Proszę, żeby Pan Bóg dał zdrowie nam i całej rodzinie, dzieciom, dziewięciorgu wnuczętom i jednemu prawnukowi. Nic więcej mi nie trzeba” – kończy swą opowieść Zyta Piechniczek.

 

ren/gosc.pl