Władysław Kosiniak-Kamysz chce ustawy znoszącej zasadę sprawowania jedynie dwóch kadencji na stanowiskach wójtów wsi oraz burmistrzów i prezydentów miast w samorządach. Jeśli takie prawo nie zostanie przegłosowane w sejmie, to jego partia „wniesie obywatelską inicjatywę zmiany Konstytucji, która ustanowi dwukadencyjność dla posłów i senatorów”.

W czym problem? Ograniczenie do dwóch kadencji było sukcesem PiS który przeforsował to w sejmie w 2018 roku. Powodów do takiego kroku było aż nadto. Polskie samorządy szczególnie na niższych szczeblach padały ofiarą swoistego zabetonowania. Ktoś, kto wygrał raz wybory, tworzył całą armię politycznych klientów i pieczeniarzy, którzy korzystając z zasobów samorządowych, działali na rzecz elekcji swego patrona. Przeprowadzając tę zmianę, PiS poszedł na pewien kompromis i zgodził się na nowelizację kodeksu wyborczego tak, by kadencje samorządowe trwały pięć, a nie jak dotąd cztery lata. Peeselowcy, którzy takich wiecznych burmistrzów mają bardzo wielu, od 2018 roku protestują. Dopiero od 2023 kiedy wrócili do władzy i kiedy Koalicja 13 grudnia zdobyła większość w sejmie, zaczęli mieć realne widoki na przeforsowanie proponowanych przez siebie zmian. Tyle, że nawet w koalicji ten pomysł nie wzbudził zachwytu. Teraz Władysław Kosiniak-Kamysz znowu wymachuje swoim projektem głosząc, że „przywraca pełną samorządność wspólnotom lokalnym”.

Ten ostatni argument jest wyjątkowo perfidny. Sugeruje on, że tylko wyborcy mogą decydować, czy dany polityk samorządowy będzie rządził jedynie dwie kadencje, czy też więcej: 6, 8 czy np. 12 kadencji. Jest to oczywiście perfidna manipulacja bo szczególnie w małych społecznościach sprytny lokalny gracz jest w stanie na tyle owinąć sobie wokół palca lub przekupić wszystkie ważne lokalne osoby, że reelekcja nie jest problemem. Na szczęście ludowcy znaleźli wyrazistego adwersarza w postaci partii Razem, która bardzo rozsądnie pokazuje, jak bardzo brak zasady dwukadencyjności krępuje szczególnie niewielkie wspólnoty.

Do pierwszego skrzyżowania szabel doszło w sejmie w połowie września, kiedy poddano pod głosowanie wniosek partii Adriana Zandberga o odrzucenie projektu ludowców już w pierwszym czytaniu. Niestety wniosek nie uzyskał większości, a ustawa trafiła do komisji nadzwyczajnej ds. zmian w kodyfikacjach.

Platforma podobno przechyla się ku linii PSL. Mógłby świadczyć o tym głos Marcina Kierwińskiego, szefa MSWiA, ale i sekretarza generalnego Platformy. Zarzucił on PiS-owi, że w 2008 roku wprowadził dwukadencyjność wyłącznie z powodów politycznych.

Podobno Platforma zgodzić ma się na wsparcie starań Kosinika-Kamysza tylko za ceną jakichś korzyści politycznych na innym polu. Lewica pod wodza Włodzimirza Czarzastego już deklaruje, że wesprze Ludowców. Ale sam Donald Tusk ponoć jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji.

Kolejny etap w tej rozgrywce będzie miał miejsce 29 października, kiedy to w sejmie dojdzie do wysłuchania publicznego tej kwestii. Czy PSL odniesie sukces?

Jedno jest jednak widoczne jak na dłoni. Partia Władysława Kosiniaka-Kamysza, która w sondażach nie przekracza progu wyborczego szykuje się już do przetrwania w lokalnych samorządach. A tu wizja wielokadencyjnych rządów jest dla ludowców bardzo atrakcyjna.

Piotr Semka