Odwieczna tajemnica i reguła przetrwania -

śmierć rodzi życie, martwe ciała użyźniają glebę losu,

by rodziły się żywoty nowe i potężne(…)

(Waldemar Łysiak „Wyspy zaczarowane”)

Pewien  współczesny  polski publicysta wspomniał w jednej z książek o rozmowie z młodą Szwedką, studentką, dla której  jak pisze – dyskutując z nią o państwie i władzy – było czymś niewyobrażalnym, że tej ostatniej można  w ogóle okazać sprzeciw. Gdy zaproponował żeby rozważyła taką możliwość choćby teoretycznie, uznała że jest to wprawdzie możliwe, zadając jednocześnie pytanie o sens takiego sprzeciwu. Władza jest wszakże instytucją z założenia powołaną dla czynienia dobra wobec ogółu obywateli. Dopóki nie pozbawia ich podstaw konsumenckiej egzystencji, nie wciągamy jej zwykle w sferę moralnych ocen. Dzieje się tak nawet wówczas, gdy mami nas ona zagorzałą wizją budowy kolejnej wieży Babel, humanocentrycznej potęgi – nowej formacji życia społecznego, przy wznoszeniu której ulegają wszak zagładzie nie pasujące do nowej konstrukcji ludzkie istnienia. Ludzie ci grzebani są wówczas skrzętnie na cmentarzu ideologicznego zaślepienia. Zaglądając do setki tysięcy listów, jakie obywatele III Rzeszy pisali do swego wodza, można nabrać przekonania, które wyklucza istnienie ducha oporu wobec tworzącego się od 1933 roku  nowego państwa, ukazując za to upiora bezrefleksyjnej i pochlebnej fascynacji . Listy te odkryli alianci po zakończeniu działań wojennych w trzech miejscach – Berlinie, Monachium i Berghofie. Dzięki pracy niemieckiego historyka Henrika Eberle i jego mozolnej pracy  powstała książka „Listy do Hitlera. Naród pisze do swego wodza”. Zbiór niezwykłej ilości wiernopoddańczej treści, pełnej wielkich słów od setek tysięcy Niemców.

Cóż  miałoby zresztą wyzwalać siłę ruchu oporu w owym czasie, skoro państwo otaczało obywatela opieką socjalną, głodujący do tej pory robotnicy podróżowali teraz po pięknych zakątkach Niemiec i Europy z animatorami czasu wolnego organizacji „Kraft durch Freude” („Siła przez radość”), a bezrobocie z osiągniętego w 1933 roku apogeum 6 mln sukcesywnie spadało, by w dniu wybuchu wojny osiągnąć pułap 300 tysięcy. Promowano masową produkcję nowoczesnych jak na owe czasy urządzeń codziennego użytku, niedostępnych dla przeciętnego obywatela. Dzięki wsparciu i ingerencji państwa miały się stać dostępne dla szerokich mas, co sugerowało zresztą ich polityczne nazewnictwo – konstrukcje semantyczne z rzeczownikiem „Volk” (społeczeństwo, lud). Uruchomiono więc programy produkcji powszechnie dostępnych lodówek (Volkskühlschrank), mieszkań (Volkswohnung), samochodów (Volkswagen), czy radioodbiorników dla ludu (Volksempfänger). Radio jako główny nośnik skutecznej propagandy było co zrozumiałe oczkiem w głowie resortu kierowanego przez Josepha Goebbelsa. „Nie chcemy już, by rządził nami ktokolwiek inny. Chcemy tylko ADOLFA HITLERA jako wodza, jako człowieka rządzącego silną ręką, jako dyktatora” czytamy w jednym z odnalezionych niesławnych listów, które określa stan mentalny w jaki popadło społeczeństwo niemieckie w latach 30tych ubiegłego wieku. Niewielu dysponowało silnym moralnym fundamentem, z którego dałoby się dostrzec rodzące się zło.

Gdy z początkiem 1933 roku Adolf Hitler triumfował na chwiejnej scenie weimarskiej demokracji, Walter Klingenbeck miał raptem 9 lat. Jego krótki życiorys nie zawiera raczej niczego spektakularnego. Nie ma w nim scen typowych dla polskiego podziemia – heroizmu i wyjątkowego poświęcenia na tle brawurowych akcji. Jest jednak młodzieńczy zryw do ryzyka i niechęć do systemu nie w sensie politycznym, ale wynikająca z wiary. Katolickie wychowanie zapuściło w młodym Niemcu mocne korzenie. Gdy w latach dwudziestych jego rodzice przeprowadzili się z frankońskiego Fechenbach do Monachium, Walter wstępuje do katolickiego hufca młodych im. Św. Ludwika, zostając jego zagorzałym członkiem. Ojciec – emerytowany konduktor tramwajowy słuchał wraz ze swym synem Radia Watykańskiego. Lojalny wobec prawa nowej władzy zaprzestał tego procederu w roku wybuchu wojny, gdy stacja ta została zakwalifikowana jako wroga państwu i zakazana. Syn nie poszedł tym razem w ślady ojca. Nie tylko nadal słuchał nielegalnych programów radiowych, ale ogarnięty pasją do techniki nadawczej podjął wraz z kolegami pracę nad konstrukcją własnego nadajnika. Daniel von Recklinghausen, Hans Haberl oraz Erwin Eidel odbywają praktyki zawodowe w monachijskiej firmie Rohde & Schwarz, tej samej gdzie Klingenbeck szlifuje profesję w zakresie  radioelektroniki. Wszyscy czterej poznają się w zakładzie, dzieląc od tej pory nie tylko zamiłowanie do urządzeń radiowych ale też poglądy, które zdecydowanie odbiegały od nazistowskiej wizji porządku państwa. Pasywny opór – słuchanie zagranicznej antyhitlerowskiej radiowej  agitacji przeradza się w wolę aktywnego działania. Jedną ze stacji z czarnej listy Ministerstwa Oświecenia Publicznego i Propagandy była nadająca wtedy także w języku niemieckim brytyjska BBC.. W sierpniu 1942, gdy Hitler święcił triumfy, krocząc zwycięsko po ZSRR, Brytyjczycy nawoływali w eterze Niemców do rozpowszechniania znaku „V” – pierwszej litery angielskiego słowa „victory” czyli zwycięstwo. Miało to być ze strony aliantów zapewnienie zwycięskiego najazdu na Niemcy i wyzwolenia spod hitlerowskiego jarzma. Za sprawą młodych zapaleńców w południowej części Monachium znak zwycięstwa pojawił się na około czterdziestu domach i znakach ulicznych. Przedsięwzięcie nader ryzykowne, mimo że podjęte pod osłoną nocy. Wszystkie znaki były dziełem Waltera, rolą von Recklinghausena było stanie na czatach. Szczęście dopisywało przyjaciołom, nawet gdy sławetna litera przyozdobiła budynek koszar SS w dzielnicy Freimann. Dla gestapo młodzieńcy pozostali mimo to nieuchwytni. Jak zwykle po każdym sukcesie rodzi się  kolejny tym razem bardziej ambitny plan. Do rozrzucania ulotek ma zostać użyty samolot modelarski sterowany radiowo z ziemi. „Hitler nigdy nie wygra wojny, może ją jedynie przedłużyć” – na początek taka krótka treść ma docierać do niemieckiego odbiorcy. Z powodu kłopotów technicznych projekt nie dochodzi jednakże do skutku. Fakt ten nie zraża młodych konspiratorów, nie zdają sobie wszakże sprawy ze skali zaangażowania obywateli nazistowskiego państwa we współtworzenie aparatu terroru. Pewność siebie, wiara w ludzi i zwykła naiwność prowadzą do zguby. Klingenbeck nie dostrzega bowiem, jaki stan świadomości kreuje w ludzkich umysłach hitleryzm. Nie ma tak naprawdę do czynienia z ludźmi pokroju P.F. Becka, niemieckiego Ślązaka,  który w cytowanym już wcześniej liście do swego wodza nakreśla w dalszych akapitach los młodego Niemca: „(…) Oddamy naszą krew za Adolfa Hitlera – ale proszę żelazną ręką rozprawić się z wszystkimi opornymi i po dyktatorsku wcielać w życie program naszej partii. Żadnych rozmów – tylko czyny! Ufamy naszemu Wodzowi i ofiarujemy mu każde uderzenie naszych serc! Ratuj nas, Wodzu, przed zniewoleniem przez wewnętrznego wroga! Heil Hitler!”. W zakładzie pracy pobrzmiewa odbiornik radiowy. Jak zwykle  płomienna  mowa przywódcy III Rzeszy z okazji tzw. zimowej akcji pomocowej nie wzbudza w chłopcu fascynacji. Mimo obecności swojej kierowniczki Walter wypowiada odważny komentarz: „Nie powinien tyle obiecywać, ale lepiej żeby pomyślał o zwycięskim odwrocie”. Nie był to jednak jeszcze czas stalingradzkiej refleksji. Niesiony falą antyhitlerowskiego entuzjazmu młody praktykant chwali się przed swoją przełożoną Clarą Dietmeyer swoimi malarskimi wyczynami. Wkrótce nadchodzi dzień 26 stycznia 1942 gdy kontakt z rodzicami i całym światem zaczynają mu przysłaniać więzienne mury. W efekcie bezlitosnych przesłuchań do aresztu trafiają pozostali czterej koledzy. W momencie aresztowania Walter Klingenbeck ma raptem 17 lat. Zgodnie z prawem III Rzeszy pełnoletniość osiągało się dopiero cztery lata później w wieku 21 lat. Istniało jednak rozporządzenie chroniące przed „młodocianymi ciężkimi przestępcami”. Obowiązując od października 1939 otwierało drogę dla kary więzienia, a nawet kary śmierci już wobec szesnastolatków. Czwórka przyjaciół stanęła przed obliczem tego w czym hitlerowskie Niemcy odnalazły oblicze wymiaru sprawiedliwości - Trybunałem Ludowym, sądem, który nie miał nic wspólnego z tradycyjnym pojęciem prawa. W roku 1942 gdy jego przewodniczącym został Roland Freisler instytucja ta stała się narzędziem odstraszającego terroru. W wyniku jego wyroków w czasie 10 lat istnienia stracono ponad 5000 ludzi. Przewodniczący Drugiego Senatu Trybunału Karl Engert stawia jednoznaczny zarzut: „zdradzieckiego wspierania wroga, przygotowań do zdrady państwa i nielegalnego słuchania radia”.Było oczywiste, że wspomniane rozporządzenie znajdzie zastosowanie prawne w  przypadku grupy młodych ludzi: „Wszyscy oskarżeni byli w momencie popełnienia przestępstwa młodociani, ale starsi niż 16 lat i należy ich traktować, biorąc pod uwagę ich rozwój umysłowy i moralny, na równi z osobami starszymi powyżej 18 roku życia”. Nikt nie ma wątpliwości co do skali wyroków. Ostatnie słowa sędziego otwierają w umysłach niepełnoletnich konspiratorów wizję śmierci. Trudno powiedzieć na ile skuteczna była interwencja rodziców, a na ile ewangeliczna postawa i siła wiary Klingenbecka. Bez wątpienia słowa Jezusa: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” nie były dla niego obce. Dlatego też w śledztwie i przed sądem bierze on cała winę na siebie. Trwająca 11 miesięcy batalia Kingenbecków o życie swego syna nie kończy się więc sukcesem. Walter ma świadomość swojego losu. W wakacyjny dzień 2 sierpnia 1943 przyjaciele młodego Niemca nie mogą wprawdzie jeszcze cieszyć się wolnością, jednak ich wygrana jest przecież o wiele większa i ma wymiar ludzkiego życia. Walter – mimo że jego wyrok nie zostaje zmieniony - cieszy się wraz z nimi, pisząc w liście zza więziennych krat do swego najbliższego przyjaciela: „Drogi Jonny! Właśnie dowiedziałem się o Twoim ułaskawieniu. Gratuluję! Moje podanie jednak odrzucono. Ergo śmierć. To żadna tragedia. Ty przecież żyjesz. To ma dużą wartość. Dopiero co przyjąłem sakramenty i jestem pełen spokoju. Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, odmów kilka Ojczenasz. Trzymaj się. Walter”. Pozbawiona patetyzmu pokora wiary ma małym skrawku papieru.

W przygnębiającym pomieszczeniu monachijskiej katowni na ścianie  widniał jedynie emblemat ze swastyką. Dzięki innowacji słynnego kata Johanna Reicharta czas egzekucji został skrócony z kilku minut do kilku sekund. Cenny postęp w obliczu masowych straceń. Świst opadającego topora i symbol znienawidzonej dyktatury, któremu młody Niemiec nie chciał podporządkować swego życia, zamknęły je bezlitośnie i szybko. Trzy dni po uwolnieniu pozostałych konspiratorów.

Pod koniec wojny alianckie wojska uwolniły z więzienia przyjaciół Waltera. Haberl i von Recklinghausen podjęli nawet prace w swoim zawodzie, zajmując się obsługą i naprawą urządzeń radiowych. Ten ostatni zdecydował się po pewnym czasie, nie zważając na dobre perspektywy życia w swoim kraju, na emigrację do USA. Po śmieci syna i pogrzebie na jednym z monachijskich cmentarzy rodzice Waltera powrócili do swojej rodzinnej miejscowości – Fechebach (dziś Collenberg), nie chcąc zapewne żyć wśród miejsc, które przywoływałyby obrazy wielkiego cierpienia. Przy niewielkim kościele parafialnym pod wezwaniem św. Stefana stoi tam pomnik upamiętniający ofiary II wojny światowej. Nazwisko ich syna zostało dopisane do zamieszczonej na nim listy ludzkich tragedii, wyrytych na przytwierdzonej do fasady tabliczce.. Walter Klingenbeck pozostał zatem przy miejscu, w które wierzył - przy kościele. Ani propagowana przez nazistów, tak atrakcyjna dla wielu Niemców, wizja świata, ani nawet strach przed byciem poza owym światem nie były w stanie zachwiać postawą młodego spiskowca. Reżim hitlerowski wyjątkowo trafnie ocenił możliwości adaptacyjne oskarżonego wobec wymogów ideowych swego państwa: „Klingenbeck wykazał, że jego wychowanie było ściśle katolickie, i że jego działanie wynikało z tego światopoglądu. Przy tym było dla niego całkiem oczywiste, że jego czyny mogły kosztować go głowę. Idea narodowosocjalistyczna w swej zasadniczej treści była mu w chwili popełnienia przestępstwa zupełnie obca.” Tak brzmiało uzasadnienie wyroku, kończącego krótki żywot.

W powojennych Niemczech  światopogląd ten przybrał postać politycznej idei, która do krajobrazu politycznego Republiki Federalnej na stałe wprowadziła silny ruch chrześcijańskiej demokracji, kształtujący nowy porządek w powojennych Niemczech. W roku1998 biegnącej w pobliżu uniwersytetu w Monachium niewielkiej ulicy nadano nazwisko propagatora symbolu Victorii. Kilka miesięcy po aresztowaniu Waltera Klingenbecka na tej samej uczelni Jan i Zofia Scholl rozpowszechniali ulotki przeciwko reżimowi NSDAP.

Piotr Solbach