W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi,

i tak nie dokończyli budowy tego miasta. 

Dlatego to nazwano je Babel, tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi.

Stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni ziemi.

(Księga Rodzaju  11, 8-9)

Gdzie są początki wiary i religii? Duch współczesności każe nam unikać określenia objawienie boże, sugerując w swoim rzekomo naukowym natchnieniu wykluczenie w tych poszukiwaniach (co zresztą jest paradoksem) elementu metafizycznego. To znaczy, że wiara w Boga ma nie pochodzić od Niego, ale jest efektem czynników wynikających ze sfery ludzkiej. Mogą to być relacje społeczne – kapłani lub arystokraci awansujący do roli bóstw. W kręgu podejrzeń jest też przyroda uznanie, że „takim bogiem była siła, którą możemy sprowadzić do wspólnego mianownika i nazwać: Stwórca i Opiekun Zwierząt i Ludzi” (Cepik Jerzy, „Jak człowiek stworzył bogów”, Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia, Warszawa 1985, str. 27). Poważnie mówi się także o roli kosmitów (Däniken), czy pradawnych środkach psychoaktywnych, które narkotyzującego się szamana wynosiły pod same niebiosa (kolokwialne „high”), które przez to uzyskały rangę siedliska bogów. Być może stąd właśnie wzięło się przekonanie, że „[w]edług najstarszych wierzeń chińskich, indoirańskich i afrykańskich, siedzibami bóstw stwórczych, Najwyższej Tajemnicy było niebo (…)” (Cepik… str.10). Niemniej jednak za badanie nad początkami i przyczynami religii wzięli się nie tylko ateiści, dla których co zrozumiałe dowiedzenie, że Bóg jest jedynie wytworem ludzkich doświadczeń, stanowiło próbę ukonstytuowania jako boga samej nauki. Naukową wyprawę w poszukiwaniu Boga podjęli również ludzie wierzący, po to by, jak  zauważył  Sławomir Zatwardnicki w swoim (skądinąd świetnym) „Ateizmie urojonym”, umysł potwierdził to w co zaangażowana była dusza. Jak się miało okazać to ci ostatni zdobyli miażdżącą scjentystyczną przewagę, zbliżając się na etnologicznym polu do cytowanego opisu z Księgi Rodzaju i samego bożego objawienia.

W wieku XIX zagadnienia metafizyczne  zeszły już na plan dalszy. Był to wiek święcącej triumfy teorii ewolucji. W obrębie tej teorii nie zajmowano się jednak jedynie badaniem biologicznej ewolucji człowieka. Przyjęto założenie, że również system wierzeń religijnych podlega rozwojowi ewolucyjnemu. Ma to oznaczać, ni mniej ni więcej, że im bardziej prymitywną formę biologiczną stanowił człowiek, tym bardziej prymitywna musiała być jego religia. Według reprezentantów kierunku antropologiczno-ewolucjonistycznego człowiek w miarę rozwoju ewolucyjnego
w sferze biologicznej miał przechodzić kolejne fazy wierzeń religijnych, od fetyszyzmu poprzez animizm, szamanizm, politeizm aż po współczesną formę „godną człowieka oświeconego” – monoteizm. Takiemu oświeconemu człowiekowi nie wypadało bowiem już wierzyć w jakieś świecidełka lub drewniane posągi. Skoro już w ogóle w jakiś absolut wierzy to niech to będzie jeden Bóg, umiejscowiony gdzieś w niebiańskich przestworzach a nie w postaci szamańskich rekwizytów. Wiara w jednego Boga ma, według tychże badaczy, być ostatnim, najwyższym etapem ewolucji religii. Tym samym współczesny im (dziewiętnastowieczny) homo sapiens dystansuje się pod względem biologicznym i intelektualnym, od swoich prymitywnych i barbarzyńskich przodków.

Źródłem naukowego objawienia było w tej dziedzinie było dwutomowe dzieło Edwarda Burnetta Taylora „Kultura prymitywna: Badania nad rozwojem mitologii, filozofii, religii, sztuki i obyczajów”, wydana w Wielkiej Brytanii w 1871 roku. Punktem wyjścia dla przedstawionej w niej  teorii jest koncepcja ludzkiej duszy. Brytyjczyk uznał ją za pewien rodzaj pierwotnej idei, która nadała rozwój religii. Według Taylora „(…)  pradawni dzikusi zaczęli sobie wyobrażać, że mają "dusze", gdy zastanawiali się nad dwoma grupami problemów biologicznych: z jednej strony sen, ekstaza, choroba i śmierć, a z drugiej strony sny i wizje. Idea "duszy" została jeszcze bardziej wzmocniona, gdy ludzie ci dostrzegli swe odbicia w wodzie lub też swe cienie - będące najwyraźniej przedłużeniem ich samych. Śniąc widzieli siebie w miejscach, w których nie byli na jawie - przynajmniej nie w ciele.” (por. „Naukowcy z dziwnymi teoriami”, na http://creationism.org.pl/) To właśnie ta pierwsza transcendentna myśl, jaka zrodziła się w ludzkim umyśle miała stworzyć pierwotny etap w rozwoju religii i kreowaniu obrazu Boga. Taylor określiła ją mianem spirytyzmu (spiritus = duch). Kolejnym był politeizm (wiara w wielobóstwo), który był skutkiem „deegalitaryzacji” społeczeństw tzn. nieuniknionego podziału na klasy społeczne różnej rangi wedle statusu materialnego. Te bogate i wpływowe dały początek arystokracji, wśród której z czasem pojawiło się poczucie wyższości, rodzące wiarę w ich nadprzyrodzoną rolę. W ten sposób miało zrodzić się pojęcie boga (bogów), choć początkowo musieli oni dzielić się swoją boskością w swoim szlachetnym gronie zbyt licznym wówczas, by każdy z nich mógł liczyć na wyjątkowy status i uznanie.

Rywalizacja w zakresie statusu materialnego wśród elit społecznych doprowadziła z czasem do wyłonienia się jednostek o szczególnej społecznej randze, deklasujących zasobnością materialną innych przedstawicieli swojej klasy. Wyjątkowość i autorytet tych jednostek uległy w zakresie postrzegania  transformacji do sfery nadprzyrodzonej, dając początek idei boga najwyższego i jedynego. Jak jednak zauważa Tylor miało to miejsce jedynie tam, gdzie relacje społeczne uformowały się w system monarchii.  Z postaci króla władcy wyłoniła się postać boga tak jak on sprawującego niepodzielną władzę. Tylor poprzez swoje naukowe odkrycie święcił triumfy. Jego  teorię poparło kilkudziesięciu „euroatlantyckich” naukowców wyższej rangi, wielu pomniejszych, oraz ludzi dopiero kształtujących swoją naukową karierę i światopogląd. W pierwszym gronie znalazł się także jego ulubiony uczeń Andrew Lang. Początkowo nic nie wieszczyło wielkiego zwrotu, jaki będzie kojarzony z tym nazwiskiem. Zdawkowa notatka z przedawnionej polskiej encyklopedii z 1984  roku (Encyklopedia Powszechna PWN, Warszawa 1984, tom 2) przedstawia go jako szkockiego pisarza, etnologa i historyka. Jego wiedzę w tych dziedzinach potwierdzały stanowiska profesora na uniwersytetach w Oxfordzie i St. Andrew. Pogląd o ewolucyjności religii zyskał u niego w pierwszej chwili pełne uznanie, stawiając go w szeregu zdecydowanych zwolenników Tylora. W przeciwieństwie jednak do większości z nich nie zamknął swego badawczego zapału w okowach ideologicznego (ewolucyjnego) zaślepienia. Gdy w 1898 roku – kilka lat po tylorowskim „objawieniu” w ręce Langa trafił list pewnego misjonarza, działającego w dalekich częściach świata do swojego kościoła w Europie, brytyjski uczony zapoczątkował nowy naukowy proces. W jego toku nie tylko został zakwestionowany „bóg ewolucyjny”, ale nauka sięgnęła wręcz źródeł boskiego objawienia! Lang „miał (…) wrażenie, że misjonarz popełnił błąd. Jednak dalsze badania przyniosły mu więcej przykładów tego, z czym się już spotkał. W końcu doszedł do wniosku, że fundamentalna zasada Tylora nie ma żadnego sensu”(Naukowcy…).

Uwieńczeniem jego badawczych wysiłków było opracowanie „The Making of Religion”, zawierające badania nad religijnością ludów pierwotnych z różnych stron świata. W swojej pracy „[b]adając ludy stojące na najniższym szczeblu kultury materialnej, mimo wyraźnego zastoju pod względem gospodarczym, cywilizacyjnym, dostrzegł u nich wysoko rozwinięte pojęcia religijne.

Szczegółowo analizował wierzenia ludów zamieszkujących tereny Ameryki Południowej (szczególnie mieszkańców Ziemi Ognistej, należących do najstarszych ludów na świecie, dziś już wymarłych), Ameryki Północnej (ludy Poni, Zunni w Nowym Meksyku, Irokezi, Huroni, Algonkinowie, mieszkańcy wyspy Vancouver, Indianie „Czarne Stopy”– gdzie stwierdził całkowity brak kultu przodków lub duchów). Badając wierzenia najbardziej pierwotnych plemion z terenu Australii (m.in. Kurnajów, Juinów), stwierdził nikłe ślady animizmu, brak kultu zmarłych przodków i bardzo rozwiniętą wiarę w Istotę Najwyższą (podkreślenie moje)” (Sobczak Zbigniew, „Teoria pramonoteizmu W. Schmidta na tle badań nad początkami wierzeń religijnych w  XIX I XX w., Referat przedstawiony w ramach konferencji Chrześcijańskiego Forum Pracowników Nauki “Nauka-Etyka-Wiara” w Rogowie 18-21 X 2007r, str. 3). Mimo znacznego oddalenia terytorialnego podobne wyniki badań uzyskał w stosunku do ludów Afryki i Azji, choć niekiedy wiara w tych częściach świata była skażona czynnikami zewnętrznymi np. poprzez wierzenia mitologiczne. Niezależnie wszakże od położenia geograficznego „[w] wynikach badań A. Langa wyraźnie występowała idea Istoty Najwyższej, tym czystsza i prostsza, im bardziej pierwotny był lud badany (podkreślenie moje)”. Idea ta, nawet u najdzikszych ludów, łączyła się ściśle z moralnością, gdyż Istota Najwyższa była uważana między innymi za pracodawcę sankcjonującego ważniejsze reguły postępowania indywidualnego.” (Sobczak…str. 3)

Mimo to Lang posiadał pewien naukowy dystans do swych badań nie dopatrując się wiary w Istotę Najwyższą w objawieniu ale raczej w czynnikach psychologicznych. Dostrzegł jednak, że wielbiony przez naszych praprzodków Prabóg był istotą sankcjonującą ludzką sferę moralną. Oksfordzki naukowiec zanegował antropologiczno-ewolucyjne podejście do poszukiwania początków religii i nadał jednocześnie początek kierunkowi kulturowo-historycznemu.

[koniec_strony]

Był to kurs badawczy reprezentowany w dużej mierze przez obszerne dzieło Wilhelma Schmidta, stawiającego tezę, że „(…) monoteizm, czyli wiara w istnienie jednej Istoty Najwyższej, jest najdawniejszym, najstarszym, zjawiskiem religijnym (teoria pramonoteizmu).” (Sobczak…str.3) Pojawiła się o wiele wcześniej, niż Zeus i wszelkie starsze politeistyczne mity. Schmidt nie był wprawdzie założycielem kulturowo historycznej szkoły badawczej lecz niewątpliwie jej najwybitniejszym przedstawicielem. Katolicki ksiądz z imponującym dorobkiem naukowym „z pochodzenia Niemiec, obywatel Austrii, od wybuchu wojny zamieszkały w Szwajcarii, członek Zgromadzenia Słowa Bożego, profesor etnologii na uniwersytecie w Wiedniu, a od 1939 r. – na uniwersytecie we Fryburgu, posiadacz sześciu tytułów doktorskich „honoris causa”, założyciel  Instytutu Anthropos i czasopisma pod tym samym tytułem, wydawanego do dzisiaj, lingwista – autor 120 prac lingwistycznych; wykaz wszystkich prac autora, nie licząc kompozycji muzycznych, zawiera ok. 650 tytułów, w tym monumentalne, 12-tomowe dzieła „Der Ursprung der Gottesidee” (Pochodzenie idei Boga)” (Sobczak…, str. 4).  

Metoda, jaką posłużył się Schmidt prowadząc swoje badania przypominała tę stosowaną przy odtwarzaniu prajęzyka danej grupy czy rodziny językowej. Polega ona na porównaniu zjawisk fonetycznych, leksykalnych itp. wśród języków danej grupy na przestrzeni dziejów. W efekcie tych porównań okazuje się, że w miarę cofania się w czasie poszczególne zjawiska (np. wyrazy) upodabniają się do siebie. W ten sposób lingwiści są w stanie odtworzyć (zawsze jednak poruszając się w sferze hipotetycznej) praźródło danej formy. Dla przykładu w wieku XVI ilość podobieństw pomiędzy językami słowiańskimi (polski, czeski, rosyjski itp.) była znacznie większa niż obecnie, a w stuleciu dziesiątym było ich jeszcze więcej. Oznaczało to, że wiele wyrazów wykazywało bardzo podobne lub takie samo brzmienie.

Dysponując odpowiednim materiałem badawczym  (przekazy pisemne) można odtworzyć prasłowiańskie źródła leksykalne dla współczesnych określeń takich jak ojciec, otec i отец. Wiedeński profesor oparł sie w swoich badaniach na pytaniu, czy aby pewne zjawiska i przedmioty kulturowo-religijne, występujące na przestrzeni dziejów w rozrzuconych po świecie grupach ludów pierwotnych nie posiadają wspólnego źródła inspiracji. W badawczych założeniach „przyjmował W. Schmidt monogenezę ludzkości z Azji, grupową wędrówkę ludów z praojczyzny i zachowanie, z niewielkimi zmianami, dziedzictwa najprostszej kultury aż do dzisiaj.

Obecnie należy jej szukać przede wszystkim wśród ludów najstarszych, niepiśmiennych, zbieracko- łowieckich, ponieważ, relatywnie rzecz biorąc, znajdują się one najbliżej początków religii i kultury – mogły więc zachować najwięcej z jej postaci pierwotnej. Nie przeszły one jeszcze późniejszych faz (animizmu, fetyszyzmu, totemizmu, politeizmu), występujących u ludów młodszych. Ich usytuowanie w trudno dostępnych rejonach pozwala odrzucić możliwość ewentualnego zewnętrznego wpływu kultur młodszych. Istotę, charakterystyczną cechę religii ludów pierwotnych, oddaje W. Schmidt przy pomocy terminu „religia monoteistyczna”. Wiąże się z nim ściśle pojęcie „Istoty Najwyższej”, które z taką wyrazistością i oczywistością nie pojawia się wśród późniejszych kultur.” (Sobczak…, str.5) W przypadku badań etnograficznych elementami porównań są przedmioty kultu i rytuały religijne. Stosując kryteria czasu i przestrzeni uczony wyodrębnił cztery szczeble kulturowe, z których najstarsza zyskała określenie prakultury. W jej obrębie funkcjonowały także cztery kręgi „centralny, południowy, arktyczno-północnoamerykański, bumerangowy )” (Sobczak…, str.9). W poszukiwaniu początków wiary i religii austriacki badacz skupił się na tym najstarszym szczeblu porównując wierzenia najbardziej wiekowych  ludów Arktyki, obydwu Ameryk, oraz Australii. W toku badawczym dokonał na początek zestawienia zjawisk religijnych w strefie arktycznej i północnoamerykańskiej. Ta synteza porównawcza wyłoniła niezbicie ważny wspólny element, jakim była wiara w Istotę Najwyższą. Okazało się, że monoteizm był bez wątpienia najstarszą formą wierzeń w Ameryce Północnej. Praktyki religijne na tym kontynencie łączyło też podobieństwo z ludami obecnie łacińskiej półkuli południowej.

Obydwa kontynenty miały poza tym istotne elementy wspólne z obszarem australijskim, różniąc się jednak znacząco od obszaru afrykańskiego (najstarszych ludów Pigmejów). Oznaczało to, że grupy amerykańskie oraz australijska miały wspólne pochodzenie i dosyć wcześnie odłączyły się od grupy czarnego kontynentu. Mimo różnic w sprawowaniu kultu oraz niekiedy pewnych deformacji wizji monoteistycznej, (nie zawsze był to monoteizm w czystej postaci) wiara w jedynego Boga stanowi niezaprzeczalnie pierwotne spoiwo wszystkich badanych prakulturowych obszarów. Efektem finalnym pracy Schmidta było podjęcie próby wyłonienia modelu prareligii. Nie była to wprawdzie konstrukcja jednolita, stanowiąca sumę poszczególnych prastarych kultów. Jej zasadniczym fundamentem była jednak wiara naszych praprzodków w Istotę Najwyższą, dla której najczęściej używanym imieniem (…) jest imię „Ojciec” („mój Ojciec”, „nasz Ojciec”) – „świadczące nie o pochodzeniu, lecz o relacji tych ludzi w stosunku do niej.” (Sobczak…str.10) Poza tym Schmidt w swoich definicjach uwzględnia „istnienie innych istot  wyższych,  które  jednak  zawdzięczają  Istocie  Najwyższej  swe  istnienie,  funkcje i możliwości działania, są przez nią kontrolowane i w żaden sposób nie ograniczają kultu, przestrzegania zasad, na których oparta jest relacja między ludźmi a Istotą Najwyższą.” (Sobczak…str.10)

Niezależnie od kontynentu źródłem religii naszych przodków był jeden Bóg. “Pochodznie idei Boga” jak każda praca naukowa  była narażona na krytykę. Jak można się domyślać ataki opierały się ona głownie na zarzucie subiektywizmu katolickiego księdza, wynikającego z jego chrześcijańskiego światopoglądu w ocenie materiałów i faktów. Sam Schmidt zdawał sobie sprawę z ograniczeń nauki w naukowym poruszaniu po tak odległych czasowo przestrzeniach, uznając przedstawiony przez siebie model pierwszej religii za hipotetyczny. Niewątpliwie jest to jednak hipoteza o silnych podstawach faktograficznych, opartych na drobiazgowej metodzie i obszernym materiale porównawczym. Właśnie wymiar jego pracy wytrąca (światopoglądowym) krytykom Pochodzenia... rzeczowe argumenty. Jest oczywiste, że „W ocenie starej kultury przez Schmidta, szczególnie odnośnie tego, co dotyczy znaczenia wysokiej wiary w Boga – trzeba zauważyć, że żaden z tych krytyków nie podjął się i nie próbował odeprzeć jej za pomocą tak samo bogatego materiału faktów – tak, jak to zrobił W. Schmidt dla uzasadnienia swoich pojęć.”(za Sobczak…str.13) Nie jest przez to przypadkiem, że dokonując powierzchownej analizy semantyczno-etymologicznej słowa ateizm, dostrzegamy z łatwością, że Bóg jest przecież nawet w tym pojęciu! Oczywistym jest, że – jak zauważa Zatwardnicki „(…) Przecznie Bogu nie odbywa się w myślowej pustce, ale zakłada znajomość pojęcia Boga, a zatem wygląda na to, ze poznanie istnienia Boga jest pierwotniejsze od Jego zaprzeczenia. Byłoby to ważne ustalenie: ateizm nie jest pierwotny, ale wtórny” (Zatwardnicki Sławomir, “Ateizm urojony”, Wydawnictwo M, Kraków 2013, str.17) Aby bowiem możliwe było zaprzeczyć istnieniu Istoty Najwyższej konieczne jest Jej istnienie, objawienie i skierowany do ludzkości przekaz: „Ja Jestem!”.

Nauka może jedynie potwierdzić, że „Bóg Chrystusa i Bóg, do którego można dojść, kontemplując świat przez szkiełko nauki, nie są różnymi bogami.” (Ks. prof. Michał Heller w „Język Pana Boga”, O języku w mowie i piśmie, Polityka wydanie specjalne, 11/2012, str. 116)

Piotr Solbach

Literatura

- Cepik Jerzy, „Jak człowiek stworzył bogów”, Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia, Warszawa 1985

- Encyklopedia Powszechna PWN, Warszawa 1984

- Ks. prof. Michał Heller w „Język Pana Boga”, O języku w mowie i piśmie, Polityka wydanie specjalne, 11/2012

- „Naukowcy z dziwnymi teoriami”, na http://creationism.org.pl

- Sobczak Zbigniew, „Teoria pramonoteizmu W. Schmidta na tle badań nad początkami wierzeń religijnych w  XIX I XX w., Referat przedstawiony w ramach konferencji Chrześcijańskiego Forum Pracowników Nauki “Nauka-Etyka-Wiara” w Rogowie 18-21 X 2007r

- Zatwardnicki Sławomir, “Ateizm urojony”, Wydawnictwo M, Kraków 2013