Wilczyce z dzikich pól – fragment

Anna Błocka

 

 

Od tamtych wydarzeń minęły dwa lata i nadszedł ów moment, gdy pod Żórawnem wojska Rzeczpospolitej stanęły naprzeciw tureckiej nawale. Zmagania trwały dni przeszło dwadzieścia, na jednego naszego żołnierza przypadało czternastu pohańców. Szczęśliwie doszło do zawieszenia broni, zawarto przymierze i Turcy poczęli się cofać.

Gdy mąż ruszył w pole, Anusia została na kwaterze w niedalekiej Żółkwi. W ciężkim znalazła się frasunku i zgryzocie dusznej, bowiem Jan został wzięty do niewoli już na samym początku żórawieńskiej bitwy. Bój tamtego dnia był wielce srogi. Orda z impetem wypadła

z lasów, w których była zasadzona, zachodząc od tyłu Polaków w chwili, gdy do ataku ruszali. Rozgorzały mocne walki, osobliwie na lewym skrzydle, gdzie było litewskie wojsko, a on właśnie do litewskiego wojska należał i tak do niewoli trafił. Nie posiadała się więc biedna pani Błocka z radości, gdy przyszła wiadomość o pokoju, a jeszcze i taka, że Turcy mają zwrócić zabrany jasyr.

Szczęście wszak trwało krótko. Siedziała właśnie w niewielkiej izbie swego pomieszkania, bawiąc się robótką i rojąc, jak dobrze będzie, gdy rychło ukochany powróci, gdy posłyszała, że ktoś wchodzi do sieni. Po chwili w progu stanął pan Serafin Michałowski herbu Jasieńczyk, Janowy przyjaciel i towarzysz broni. Zerwała się z miejsca, niechając robótkę. Pewna była pomyślnych wieści, a tu fizys gościa okazała się zafrasowana i chmurna.

- Do nóg upadam waćpani dobrodziejce – pokłonił się nisko. Gdy podniósł głowę, zobaczyła szczery ból w jego oczach.

- A gdzież mąż mój? – spytała ze zdziwieniem. – Nie przyjechał z waćpanem? Wszak ponoć puścili jasyr wolno…

- Boleść szczera serce ściska… Daruj mi, waćpani, że smutnych wieści jestem posłem… – Czy żyje? – wykrzyknęła przerażona.

- Żyje, żyje.

- Ranny może? Gdzie jest? Muszę do niego natychmiast… – I tupnęła z przyzwyczajenia, jak zawsze, gdy wolę swoją wyrażała.

- Nie jest ranny.

- Mówże, waćpan, na Boga!

- Druh mój serdeczny już pewnie u pogan w Stambule… – rzekł pan Michałowski smutno.

- Jakże to?

- Ottomanie wprawdzie po zawarciu pokoju dziesięć tysięcy jasyru po miasteczkach i fortecach zagarniętego in instante1 nam wrócili, ale dawniej pojmanych jeńców zatrzymali i wywieźli. Niewiadomy los nieboraków. Może ich uwolnią, jak sejm pokój ratyfikuje.

- Panno Przeczysta, ratuj! Co mnie czynić? Jak go stamtąd wyrwać?

- Ponoć poseł nasz ma do Stambułu się udać, aby pilnować dotrzymania warunków pokoju. Może on zwolnienie wyprosi.

- Jadę z nim! Mów, waćpan, kiedyż to być może.

- Trudno rzec. Nim sejm porozumienie z Turkiem za-twierdzi i posła wyznaczą, może kilka miesięcy upłynąć. A i wtedy tak od razu ich nie puszczą. Wiadomo, psubraty niechętnie oddają niewolników. Radzę waćpani uzbroić się w cierpliwość.

- Zamęczą mi go poganie! Coś trzeba robić! Działać! – jęknęła z głębi duszy.

- Da Pan Bóg, że Jan powróci. Grunt, że w dobrym zdrowiu pojechał. Krzepki to człek i zaradny. Nie da sobie w kaszę dmuchać. Wiem, że ci ciężko na duszy, ale, proszę, nie frasuj się, waćpani. Zawierz opatrzności. – Próbował ją pocieszyć.

Długo w noc Anusia nie mogła zasnąć, tak mocno się jej serce sturbowało. Modliła się gorąco i małżonka rzewnie wspominała. Nad ranem przyszło mocne postanowienie. Skoro na posła nawet kilka miesięcy czekać by przyszło, w takim razie ona sama się uda do Stambułu i tak długo będzie szukać ukochanego, aż go znajdzie. Jak trzeba, to i do samego pałacu sułtańskiego pójdzie i padnie do nóg sułtanowi.

M

W dni kilka uporała się z uporządkowaniem spraw. Dobytek zostawiła u życzliwych Ormian

z prośbą o przesłanie do ojca do Meleń, a sama konno, w męskim przebraniu, z krócicą za pasem i rusznicą w łubach, wyruszyła w drogę, bez zasobów żadnych, bez znajomości kraju, nie bacząc na to, że po drodze może ją spotkać śmierć czy pewniejsza jeszcze niewola, a może i pohańbienie. Nie zastanawiała się nad tym, bo jak sobie rezolutnie wykoncypowała, gdyby się zastanowiła, pewnie by zaniechała podróży.

Droga szła nie jak dawniej przez Kamieniec, gdyż Podole i jego stolica obecnie znajdowały się w ręku Turków, lecz podróż trzeba było odbywać przez Pokucie. Szczęście jej sprzyjało, bo nie tylko nikt po drodze krzywdy jej nie wyrządził, ale też gdy już prawie dojeżdżała do samej tureckiej granicy, na leśnej polanie natknęła się na popasający orszak.

Widząc, że nie Turcy, a swoi, podjechała bliżej.

- Stój! – huknął stojący na warcie oficer, gdy się zbliżyła. – Kto jedzie?

- Meleniewski z Meleń. – Nie wiedząc, z kim sprawa, a nie chcąc zdradzać przed obcym płci białogłowskiej, starała się mówić jak najgrubszym głosem. – A waść kto?

- Jastrzębowski herbu Pobóg. Czołem. – Oficer przyjrzał się jej bacznie. – Młodzik z waćpana. Nie strach to samojeden podróżować? Lepiej przyłącz do nas, jeśli w tę samą stronę Bóg prowadzi. Z panem posłem Jędrzejem Modrzejowskim jedziem do Stambułu.

„Panienko Przenajświętsza, dzięki, że mnie wysłuchałaś! Tego mi właśnie trzeba” – wykrzyknęła w duchu Anusia z serdeczną wdzięcznością.

- A jegomość pan poseł dozwoli do kompanii dołączyć?

- Sam go spytaj, waszmość. Oto siedzi tam pod drzewem i się posila.

Zaprowadzona przed oblicze Modrzejowskiego skłoniła się grzecznie i prośbę swoją przedstawiła. Ten wskazał miejsce obok siebie, mięsiwem poczęstował, wina nalać kazał

i począł młodego szlachcica wypytywać, kto zacz, dokąd i z czym jedzie. Anusia początkowo próbowała się wykręcać od szczegółowych objaśnień, ale że posłowi szczerze z oczu patrzało, zdecydowała się prawdę powiedzieć.

- Wyznać muszę waści, żem białogłowa i w męskim stroju jeno dla bezpieczeństwa jadę – rzekła normalnym swym głosem. – Z Meleniewskich jestem rodzona. Mąż mój Jan Błoński, który w potrzebie żurawieńskiej stawał, w jasyr został wzięty. Do Stambułu go zabrano, więc się tam udaję i jak trzeba będzie, sułtanowi samemu do nóg upadnę i zmiłowania poproszę. A może wasza wielmożność będziesz mógł mi pomóc?

Wielce zadziwił się pan Jędrzej tak niecodziennej u niewiasty determinacji i odwadze. Sama konno przez kraj spustoszony wojną! Pokiwał głową z podziwem, ale i posmutniał, bo też niewiele było na razie w jego mocy.

- Bardziej ja zakładnik niż poseł, waćpani dobrodziko – rzekł, wzdychając.

– Na mocy punktów zawartych w Żurawnie moim obowiązkiem jest za wojskiem tureckim podążać. Jeśli taka wola, do kompanii prosim, ale uprzedzam, że droga będzie ciężka i nikt tu waćpani usługiwać nie będzie. A i ekspedycja to dla białogłowy niewygodna, toteż z serca radziłbym takowej poniechać.

- Niewygody mi niestraszne, a usłużę sobie sama – odparła, z trudem powstrzymując swe zwykłe w takich razach tupnięcie.

– A że roboty zwyczajnam, to może się i na co się przydam.

Dla Anusi to spotkanie było prawdziwym dobrodziejstwem. Dzięki temu, że wprosiła się do taboru poselskiego, zyskała opiekę w podróży. Wprawdzie z początku przyjęto ją niechętnie, ale tak umiała być pożyteczna, pełniąc nawet obowiązki kucharki, że w końcu czeladź zaczęła ją traktować wręcz z poszanowaniem.

Tym sposobem bezpiecznie wreszcie dotarła do celu i wpierw zatrzymała się w poselstwie. Zaraz też zaczęła męża szukać. W Stambule było podówczas kilkanaście tysięcy jeńców

z południowych prowincji Rzeczypospolitej, a że jeden drugiemu chętnie opowiadał o sobie, więc szybko na ślad trafiła. Okazało się, że Jan z początku dostał się na galary, ale że nawet przykuty do statku animuszu nie tracił i zawsze coś dowcipnego potrafił rzec, a rozkazy posłusznie spełniał, toteż wkrótce jego pan, bogaty handlarz, obdarzył go zaufaniem i uczynił nadzorcą. Trudno sobie wyobrazić, jak wielka radość biednego niewolnika zdjęła, gdy zobaczył swoją ukochaną żonę. Oboje łzami rzewnymi płakali.

- Królewno ty moja, gołąbko najmilsza, Dyjanno najdzielniejsza z dzielnych – szeptał Anusi do uszka pan Jan rozczulony, tuląc ją do piersi ile siły.

– Nie zostawiłaś nieboraka samego.

-Jakżebym miała zostawić? Czyż nie obiecałam tobie i tym… – tu się zmitygowała – braciom moim, że wszędzie za tobą pójdę?

Opowiedziała, jak po wiadomości, że go do Stambułu Turcy zabrali, samotnie wyruszyła

w drogę, przy granicy spotkała posła i dalej podróżowała pod poselską opieką. A pan Jan, słuchając z podziwieniem, nie mógł się wprost nacieszyć jej obecnością. Oto, jaką dzielną ma żonę! Iść między pogany w pojedynkę wszak dużo gorzej niż na niedźwiedzia.

- Jak pomyślę, ileż to niebezpieczeństw czyhało po drodze…

- Oho, na niebezpieczeństwa to ja krócicę miałam. Szczęśliwie Pan Bóg strzegłi Najświętsza Panienka.

Wieść o przybyciu Anusi szybko się rozniosła i wzbudziła podziw nie tylko we współtowarzyszach Jana, lecz także u Turków. Bogacz Mehmet Aga, u którego Jan pracował, tak wielce wiernością niewiasty był zdumiony, że na połączenie małżonków spojrzał przychylnie i nawet pozwolił im razem zamieszkać. Anusia szybko zatem gościnne progi poselstwa opuściła, lecz nie w głowie był jej wywczas po podróży. Od razu podzieliła los mężowski, zatrudniając się w domu Mehmeta Agi jako służąca. Oboje wśród codziennego mozołu nie przestawali marzyć o powrocie do ziemi rodzinnej. Aby dopomóc marzeniom w spełnieniu, energiczna pani Błocka często gęsto odwiedzała Modrzejewskiego i naprzykrzała się prośbami, by coś w sprawie jej męża wreszcie uczynił. Pan poseł chwilami miał jej dosyć

i nawet bywało, że się przed nią w alkowie chował, służbie każąc mówić, że wyszedł. Na jego usprawiedliwienie trzeba rzec wszakże, że mógł niewiele. Przymierze pozostawało przez sejm nieratyfikowane, toteż o zwolnieniu jeńców nie mogło na razie być mowy. Pocieszał więc tylko biedną kobietę obietnicami i zalecał cierpliwość. Tak minął rok, a wtedy Modrzejowskiego zmienił drugi poseł, Jan Krzysztof Gniński herbu Trach, wojewoda chełmiński. Miał on jak poprzednik pilnować wypełnienia postanowień traktatów żórawieńskich. Swoje zadanie wykonał, jednak smutnej doli jeńców nie ulżył, mimo że Anusia nie ustawała w kołataniach i tak jak przedtem nachodziła Modrzejewskiego, tak teraz Gniński niemal co dzień ją w poselstwie oglądał, gdy przybiegała z zapytaniem, czy od jej poprzedniej bytności coś się zmieniło.

Widząc, że od królewskich urzędników niczego konkretnego się nie doczekają, odkładali

z mężem każdy zarobiony grosz, bowiem wzruszony ich miłością, a jej uporem Mehmet Aga zgodził się zwrócić Janowi wolność za 1000 talarów lewkowych2. Suma to była olbrzymia, lecz się nie poddawali, choć wszystką musieli sami zarobić, bo na pomoc rodziny liczyć nie mogli. Anusia pisała parę razy do ojca i listy przez kupców ormiańskich posyłała, ale odpowiedzi nie otrzymała żadnej.

Czas płynął, małżonkowie pracowali, tęsknili do swoich, a pociechą jedyną była im miłość wzajemna. Szczęśliwy Jan, bo cieszył się obecnością swojej miłej, podczas gdy inni oddaleni od ojczyzny i rodziny Polacy takiego skarbu nie mieli. Szczęśliwa Anusia, boć mąż był obok

i nie wypłakiwała za nim oczu jak inne niewiasty, których bliskich w jasyr zgarnięto. A że oni byli szczęśliwi, innym ich szczęście się udzielało i dzięki temu osamotnionym łacniej dawali pociechę i nadzieję. W dodatku uparta niewiasta orędowała nie tylko za mężem, lecz także o innych polskich niewolników miała staranie. Zbierała nazwiska i wiadomości, takie jak wiek, stan, miejsce zamieszkania krewnych w Rzeczpospolitej, niewprawną ręką spisywała i dostarczała do poselstwa. Opuszczający rezydencję w 1679 roku poseł Gniński zaopatrzony od niej został w takowy spis. Ponadto wymusiła, by przyrzekł solennie, że przekaże go samemu królowi. Jednakże przybyły na jego miejsce Jan Dzierżek żadnej instrukcji co do niewolników polskich nie otrzymał i on też nic zrobić nie mógł. Pani Błocka już nawet przykrzyć się przestała, bo przez ten czas małżonkowie bez żadnej pomocy zdołali odłożyć prawie całą sumę żądaną jako okup przez Turka.

Tymczasem okazało się, że kres niewoli nadejdzie szybciej, niż się spodziewali. Kto wie, może to wcześniejszy upór Anusi i wykazy więźniów wytrwale przez nią sporządzane wreszcie odniosły skutek, bo u schyłku 1679 roku przybył do Stambułu agent królewski, imć pan Theodat Seferowicz Spendowski, który niedawno otrzymał był indygenat od Jana III. Monarcha, urodzony na Rusi, znał dobrze stosunki miejscowe, znał Ormian i cenił wielce ich gotowość służenia przybranej ojczyźnie. Spendowskiego pchnął do Stambułu, by się zajął wyzwoleniem jeńców. Ten z zadania wywiązał się dobrze, a pośród rekuperowanych Polaków znalazł się też Jan Błocki, od czterech lat w niewoli pozostający. I tak na początku 1680 roku opuścili małżonkowie sułtańską stolicę, zamierzając osiąść na stałe w owruckim powiecie, gdzie Anusia miała otrzymać przyrzeczone od ojca grunty. Z Orientu wracali po pańsku, z funduszem sporym, ciężką pracą pozyskanym, wioząc wiele rzeczy kosztownych u Turków nabytych. Wdzięczny ukochanej małżonce za jej trud i poświecenie, pan Jan przysiągł uroczyście, że do wojaczki nie wróci, lecz odtąd będzie pracował na roli, aby zapewnić jej dostatek i spokój od wszelkich trosk. Okazało się to jednak nie takie proste, jak sobie oboje zamierzyli. Na miejscu bowiem zastali sytuację daleką od sielanki.

1 In instante – (łac.) od razu.

 

2 Talar lewkowy – srebrna moneta bita w Niderlandach, m.in. na użytek w Turcji.

 

Więcej informacji - TUTAJ - https://xlm.pl/ksiazka/wilczyce-z-dzikich-pol