Telefon komórkowy rejestruje, gdzie jesteśmy, którędy idziemy, w jakim miejscu się zatrzymaliśmy. Przeglądarka internetowa skrojona na naszą miarę czy portale społecznościowe podsuwają nam takie teksty i reklamy, które dopasowane są do naszych potrzeb i preferencji. Samochodowy GPS czy lodówka podłączona do Internetu także generują wiele naszych danych osobowych. Wszelkie konkursy, karty lojanościowe dają nam korzyści i obiecują bonusy i nagrody w zamian… za nasze dane. A my, jako że lubimy zniżki i nagrody, podajemy je w dobrej wierze, nie spodziewając się, że mogą być wykorzystane w złym celu. Wystarczy, że podamy jedną daną za dużo i nieświadomi niczego padamy łatwym łupem hakerów.

Nasze dane to cenny łup, dlatego regularnie z serwerów polskich firm telekomunikacyjnych czy banków hakerzy wykradają dane tysięcy klientów, a potem nimi handlują. Nasz adres czy numer telefonu kosztują niewiele, zazwyczaj kilkadziesiąt groszy, za to my możemy potem mieć spore kłopoty. Od zapchanej skrzynki mailowej spamem od nieznanych firm, po problemy z windykacją, bo ktoś na nasze dane wziął pożyczkę. Banku czy innego pożyczkodawcy nie interesuje, że to złodziej podszył się pod nas i skradł naszą tożsamość.

Media opisywały chociażby sprawę 25-letniej Katarzyny z Torunia, która musiała spłacić 5 tys. zł pożyczki, którą wziął na nią oszust. Dostęp do jej konta mailowego i skan dowodu osobistego, zdobył, gdyż jej matka nieopatrznie podała w sieci swoje panieńskie nazwisko (a tego dotyczyło pytanie pomocnicze do konta dziewczyny).

Głośna ostatnio była też sprawa kradzieży danych klientów jednej z firm cateringowych. Była ona pełna informacji o celebrytach (Borys Szyc, Ewa Farna, Dariusz Michalczewski czy Maciej Stuhr). Wśród wykradzionych danych były m.in. numery telefonów, adresy, historie chorób, kody do apartamentowców.

[koniec_strony]

Jak dziś wygląda sprawa z naszymi danymi? Do ich przetwarzania potrzebna jest zgoda osoby, której dane dotyczą, podstawa prawna albo tzw. uzasadniony interes administratora. Jak czytamy na stronie Fundacji Panoptycon, dane mogą być przetwarzane tylko w celach zbieżnych z celem, w którym przekazaliśmy je administratorowi – firmie czy instytucji publicznej. Na straży naszych danych stoją krajowi inspektorzy ochrony danych. Osoba, której dane dotyczą, ma prawo dostępu do nic, ich poprawiania, czy usunięcia. Reforma miała te reguły wzmocnić i doprecyzować, tak by przepisy odpowiadały cyfrowej rzeczywistości.

Od trzech lat Rada Unii Europejskiej pracuje nad reformą, która mogłaby wzmocnić obowiązujące przepisy. Niestety – jak wskazuje Fundacja Panoptycon - na kolejnych etapach prac projekt coraz bardziej oddala się od pierwotnych założeń, a ujawnione dokumenty robocze Rady Unii Europejskiej pokazują, że propozycje Rady zmierzają w przeciwnym kierunku i wyraźnie dążą do odebrania nam wpływu na to, co dzieje się z naszymi danymi. Oznacza to, że po reformie nasze dane mogłaby przetwarzać firma, o której nigdy nie słyszeliśmy, w celu, o jakim nie mamy pojęcia, ani nigdy się o nim nie dowiemy.

Wszystko więc zmierza w kierunku całkowitego pozbawienia nasz prywatności, często zresztą, jak się okazuje, na własne życzenie. Hakerzy prześcigają się w technikach kradnących nam tożsamość, a my możemy jedynie starać się być czujni, wręcz nieufni. Bo raz podane dane zostawiają ślad w świecie wirtualnym, żyją własnym zżyciem, o którym nie mamy pojęcia. Wielki Brat nam nie odpuści i tylko zaciera ręce, patrząc na to, jak łatwo upubliczniamy cenne informacje o nas samych.

 

Tadeusz Grzesik