„Ci głupsi głosują w PE za pustymi frazesami, ale ci mądrzejsi realizują lobbingowe interesy koncernów czy państw, które są zaniepokojone szybkim wzrostem Europy Środkowej. Zauważmy, że teraz do tych niepokornych dołączyła Słowenia. Za chwilę będzie to pół wspólnoty” – mówi Tomasz Sakiewicz, komentując przegłosowanie w PE kolejnej rezolucji dot. mniejszości seksualnych.

Fronda.pl: Parlament Europejski ogłosił Unię Europejską „strefą wolności LGBTIQ”. Co przegłosowana rezolucja oznacza w praktyce?

Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”: Formalnie nie oznacza nic. Parlament Europejski, wbrew temu, na co wskazuje nazwa tej instytucji, nie stanowi prawa. Jest jedynie niewielkim elementem ratyfikacyjnym. Jak na razie prawo Unii Europejskiej stanowią państwa, które najpierw ustalają je między sobą, a następnie ratyfikują w swoich parlamentach. Tak jest skonstruowana Unia. Parlament Europejski może być dodatkowym elementem ratyfikacji, nie ma natomiast kompetencji do narzucania jakichkolwiek praw państwom członkowskim.

Miejmy nadzieję, że tak pozostanie. Widzimy, że poziom szaleństwa, jaki ogarnia dobrze opłacanych, a jednocześnie kompletnie oderwanych od rzeczywistości europosłów, prowadzi tę wspólnotę do zguby.

W czasie środowej debaty europoseł Patryk Jaki wskazał na oczywisty fakt, że rezolucja nie ma na celu walki z dyskryminacją mniejszości, ale jest kolejną próbą wyrugowania tradycyjnych wartości. Lewicowemu establishmentowi nie chodzi rzecz jasna o tolerancję, bo przecież homoseksualizm nie jest w żaden sposób przez europejskie państwa represjonowany. Jakie są więc cele polityków lewicy? Chodzi im o walkę ideologiczną czy kryją się za tym jakieś konkretne interesy?

Dla jednych jest to przykrywka dla celów gospodarczych, dla drugich to wojna ideologiczna, a dla trzecich zasłona przed własnymi problemami. Przecież Bruksela ucieka przed kompromitacją, jaką jest kryzys pandemiczny, zwłaszcza afera szczepionkowa. Kwestia zakupu szczepionek zadała kłam przekonaniu o dobrej organizacji w Unii. Teraz łatwiej jest „kopnąć” tych, którzy sobie radzą. Znamienne, że najbardziej obrywają właśnie te państwa, które radzą sobie z kryzysem. Karać ich z kolei najbardziej chcą ci, którzy polegli.

Najgorsza jest tendencja pozbywania się demokracji w Unii Europejskiej. To, że jakaś grupa elit może stanąć nad głową narodu i próbować nakazywać społeczeństwom żyć wedle swojego upodobania. To jest zupełnie przerażające. Oczywiście, jeśli ktoś chce być homoseksualistą, to ma do tego prawo. Jednak, jeśli ktoś nim nie chce być i pragnie żyć w tradycyjnej rodzinie, to też ma do tego prawo. I prawo tych, którzy chcą żyć w rodzinach tradycyjnych jest niepodważalne. Tymczasem w Unii Europejskiej ludzie o konserwatywnych poglądach znajdują się w coraz większej opresji, a w niektórych krajach zaczynają być prześladowani. Za pomocą pojęcia homofobii niszczy się ludzi, którzy zachowują przekonania swoich ojców i dziadów. Ciekawe jest, że atakowany jest kraj (Polska), który nigdy nie prześladował homoseksualistów. Najbardziej atakują go kraje, które do niedawna wsadzały homoseksualistów do więzień.

Mamy tutaj do czynienia z ogromną hipokryzją, ale również z łobuzerstwem, które często służy właśnie tym pierwszym celom. Bo jeśli koniec końców mówi się, że celem jest zabranie pieniędzy, to pewnie chodzi właśnie o pieniądze. Ci głupsi głosują w Parlamencie Europejskim za pustymi frazesami, ale ci mądrzejsi realizują lobbingowe interesy koncernów czy państw, które są zaniepokojone szybkim wzrostem Europy Środkowej. Zauważmy, że teraz do tych „niepokornych” dołączyła Słowenia. Za chwilę będzie to pół wspólnoty. Pamiętajmy też o Wielkiej Brytanii, która z trochę innych powodów uciekła z Unii. Dumni Brytyjczycy odeszli, bo chociaż w większości są społeczeństwem bardzo liberalnym, to nie chcieli pozwolić sobie narzucać poglądów przez unijnych biurokratów.

Cały przeprowadzony w UE atak na Polskę opiera się na kłamstwie stworzonym przez aktywistę ruchu LGBT Barta Staszewskiego nt. „stref wolnych od LGBT”. W Pana ocenie w Brukseli rzeczywiście uwierzono, że takie strefy istnieją, czy europosłowie perfidnie wykorzystują kłamstwo dla swoich celów?

Pewnie dla większości europosłów coś jest na rzeczy, bo trzeba pamiętać, że poziom intelektualny tych ludzi nie jest zbyt wysoki. Ciekawość świata i chęć poznania rzeczywistości wśród nich upada. To się pogarsza z roku na rok. Oni po prostu czekają na przekazy dnia, na krótkie depesze, niczego nie zgłębiając i nie rozumiejąc.

Eurodeputowani wzywają Komisję Europejską do użycia wszelkich narzędzi, w tym mechanizmu warunkowości, w walce z „dyskryminacją” osób LGBT. Tymczasem w Polsce toczy się spór dot. ratyfikacji decyzji o zwiększeniu zasobów własnych UE. Sprzeciwia się temu Solidarna Polska, widząc w postanowieniach ostatniego szczytu UE zagrożenie dla polskiej suwerenności. W kontekście obecnych wydarzeń w Parlamencie Europejskim, polski Sejm powinien poprzeć ustawę o ratyfikacji?

Zaufałbym tutaj Jarosławowi Kaczyńskiemu. On po pierwsze ma w tej sprawie największą wiedzę, a po drugie ogromną wrażliwość na niepodległość Polski. Jeżeli uważa, że bardziej nam zaszkodzi nieratyfikowanie niż ratyfikowanie, to powinniśmy ratyfikować, ale mimo to bronić się przed wszelkimi próbami ingerencji.  

Spójrzmy, co mamy do wyboru? Możemy nie ratyfikować. Co stanie się wówczas? W takim scenariuszu pieniądze stracimy na pewno. Możemy też ratyfikować. W tym przypadku może je stracimy. Przecież nie jest tak, że po ratyfikacji będą inne narzędzia niż zabieranie nam pieniędzy. Natomiast nieratyfikowanie samo włączy te narzędzia. Czyli to, co przy ratyfikacji może stać się ewentualnie, stanie się na pewno przy braku ratyfikacji.

Mając taki wybór oczywistym jest, że należy ratyfikować. Jednocześnie trzeba robić wszystko, aby Bruksela nie ingerowała w wypłatę tych środków. Ostatecznie może utracimy część z nich, ale przecież nie zabiorą nam wszystkich. Będziemy zatem mieć i niepodległość, i przynajmniej część pieniędzy. Jeśli nie ratyfikujemy, pieniędzy nie będzie żadnych.

Kolejny raz w historii Polska jest „antemurale christianitatis”. Zdaje się jednak, że jesteśmy w znacznie gorszej sytuacji niż w przeszłości. W 1920 roku bolszewicką nawałę powstrzymało państwo, naród i Kościół. Po II wojnie światowej to przeciwko chcącemu ateizować społeczeństwo państwu wystąpił naród i Kościół. Dziś ta granica przebiega w samym narodzie. Mamy jeszcze szansę w Polsce na obronę chrześcijaństwa, czy musimy pogodzić się z tym, że wyrugowanie chrześcijańskich wartości jest jedynie kwestią czasu?

Trzeba rozróżnić wiarę od chrześcijańskiej kultury. Do chrześcijańskiej kultury jest przywiązana zdecydowana większość Polaków. Większość z nas chce obchodzić święta, większość jest przeciwna aborcji, a już na pewno związkom homoseksualnym i adopcji dzieci przez takie związki. Mamy też wciąż wrażliwość na człowieka. Tę wrażliwość utraciły już chociażby kraje skandynawskie czy Holandia, gdzie zalegalizowano eutanazję. Tam panuje jakiś kompletny brak wrażliwości na człowieka upośledzonego, którego na różnych etapach życia próbuje się uśmiercać. Polacy taką wrażliwość ciągle mają. Tego nie będzie łatwo z Polaków wyrugować. Wiara jest natomiast sprawą indywidualną i trzeba to odróżnić. Nie zakładam, że w Europie Zachodniej jest mniej ludzi wierzących. Oni wierzą w różne rzeczy, ale wyzbyli się tej chrześcijańskiej kultury.

Co do analogii historycznych. Warto pamiętać, że w 1920 roku jedynym krajem, który nam efektywnie pomógł, były Węgry. Węgrzy przeznaczyli cały zapas amunicji dla broniącej się Polski. W Niemczech czy Czechach organizowano wówczas strajki, które miały uniemożliwić przejazd z bronią. Wszędzie tam, gdzie lewicowe partie miały coś do powiedzenia, rządy były terroryzowane i pomoc była prawie żadna.

 

Rozmawiał Karol Kubicki