Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Środowiska takie jak Konfederacja i jej prominentni politycy, ale nie tylko, obecnie wręcz już otwarcie deklarują się jako środowiska pro-rosyjskie. Jakie jest Pana podejście do tej sprawy?

Rafał Ziemkiewicz, pisarz i publicysta „Do Rzeczy”: Bardzo nie lubię tego języka, który się u nas narzuca, w którym każdy kto nie jest antyrosyjski jest od razu uważany za prorosyjskiego. Jestem natomiast zwolennikiem myśli politycznej Romana Dmowskiego, który wbrew propagandzie piłsudczykowskiej nigdy nie był prorosyjski, natomiast dopuszczał to, że czasami Rosja jest mniejszym złem. Jego analiza polityczna, że w sytuacji, kiedy zaborcy stają przeciwko sobie i Rosja występuje przeciwko Niemcom w sojuszu z państwami Zachodnimi, to my musimy być w takiej sytuacji w sojuszu z państwami Zachodnimi, a w związku z tym również w sojuszu z Rosją, była analizą trafną i genialną. Tak więc histeryczne atakowanie tej myśli politycznej i utrzymywanie, że Rosjanie zrobili nam przez wiele wieków to, co jednak nam zrobili i z tego powodu nigdy w życiu nie może być współdziałania z Rosją, a my zawsze musimy być w obozie antyrosyjskim uważam za błędne. Takie właśnie podejście powoduje, że jesteśmy traktowani jako kraj trochę bezmyślny, który jest łatwo wykorzystywać. Tak więc bardzo nie lubię w tej chwili tej etykiety, że ktoś jest prorosyjski, jeśli tylko nie twierdzi, że za wszelką cenę musimy być w Unii Europejskiej – tak dla przykładu.

Otóż ja jestem za tym żeby realistycznie oceniać sprawy i Rosja w tej chwili nie jest hegemonem, który nam bardzo zagraża. Jest ona obecnie bardzo osłabiona i w związku z tym w polskiej grze politycznej powinniśmy ten fakt wykorzystywać, a więc powinniśmy starać się nie dopuścić do zbliżenia Rosji z Niemcami. Tym bardziej, że między Rosją, a nami leżą w tej chwili państwa, szczególnie Ukraina, ale Białoruś także, które trakcyjną Polaków dość podle. Powinniśmy więc prowadzić normalną politykę, a w tej polityce jest również miejsce dla Rosji. Oczywiście przy pełnej świadomości, że jak na razie jest to tzw. państwo zbójeckie, ale warto pamiętać o tym, że większość państw w polityce kieruje się takimi zasadami jak Rosja. Ona się od nich różni tylko tym, że robi to bezceremonialnie. Państwa zachodnie zaś robią rzeczy podłe w białych rękawiczkach.

W ostatnim czasie prezydent USA w wywiadzie odpowiedział twierdząco na pytanie dziennikarza, czy Putin jest zabójcą. Prezydent Rosji natomiast odnosząc się do tych słów, pozdrowił Joe Bidena jako „swojego amerykańskiego kolegę”, życzył mu dużo zdrowia i zaprosił na otwartą debatę. Jest to tyle sprytne, jak się wydaje, że cały świat polityki wie, iż Biden z uwagi na swój wiek i kondycję nie jest w stanie bez promptera cokolwiek więcej powiedzieć. Do tego jeszcze świat obiegło nagranie, na którym prezydent USA upada kilka razy na schodach wchodząc do samolotu Air Force One.

Jest oczywiste, że Putin, który rządzi Rosją już ponad 20 lat, jest politykiem dużo bardziej przebiegłym i doświadczonym od kogoś takiego jak Joe Biden. Nie wydaje mi się jednak, żeby należało do takich pohukiwań przywiązywać wielką wagę, bo z jednej strony Biden mówi, że Putin jest mordercą, ale z drugiej strony próbuje się dogadać z Niemcami, żeby zdjąć w sposób korzystny dla Ameryki sankcje z Nord Stream 2.

Podobnie jest w krajach zachodnich. Insynuacja, że ktoś tam jest putinowski jest bardzo częsta i chętnie używana. Twierdzi się, że Orban jest putinowski i Kaczyński też. Wszyscy ci, którzy rzucają te obelgi, kiedy tylko mają okazję, to jadą do Moskwy i przymilają się do Putina, jak Emmanuel Macron czy Angela Merkel i chcą na przykład, żeby Putin ich dopuścił do interesów w Arktyce, ponieważ dzięki zmniejszeniu się pokrywy lodowej, szykuje się teraz Eldorado surowcowe.

Dokładni tak samo jest z Chinami. Wszyscy oczywiście wiedzą, że Chińczycy prowadzą zbrodniczą politykę wobec Tybetu czy Ujgurów, ale wszyscy starają się z nimi robić dobre interesy. I na tym polityka polega, a my w Polsce tego chyba zupełnie nie rozumiemy, dajemy się powodować takim emocjonalnym nastawieniom, że ten jest podły, a ten jest wredny i dlatego my musimy być z fajnym. Tyle tylko, że ten fajny też jest wredny, tylko że lepiej udaje.

Tutaj może mieć chyba zastosowanie taktyka i mądrość starożytnego chińskiego generała i mędrca Sun Zi, autora traktatu „Sztuka wojny”, mówiąca o tym, że jeśli nie można wroga pokonać, to trzeba się do niego przyłączyć. 

Sun Zi w Polsce jest mało znany, a z tego co pisze Wiktor Suworow w swoich książkach, w Rosji zarówno adepci sztuki dyplomatycznej jak i wojskowej już na pierwszym roku bardzo uważnie muszą studiować i zdawać egzaminy z zakresu wskazówek starego chińskiego mędrca. Tak więc najwyraźniej są one we współczesnym świecie cały czas żywe.

Jak Pana zdaniem należy rozumieć politykę prowadzoną przez elity Unii Europejskiej, ale nie tylko, wykorzystująca ideologię gender, rychy LGBT oraz różnego rodzaju organizacje ekologiczne do walki takimi krajami jak Polska czy Węgry, które bazują na tradycyjnych konserwatywnych wartościach oraz na modelu rodziny opartym o ojca, matkę i ich naturalne potomstwo? Do tego dochodzi jeszcze niemiecka koncepcja Energiewende, za pomocą której Niemcy chcą sobie gospodarczo i energetycznie podporządkować kraje Unii Europejskiej, ale może też spoza tej wspólnoty.

Polityka na każdym poziomie, czy mówimy o krajowej walce wewnątrz partii, czy między partiami, czy też mówimy o polityce międzynarodowej i grze mocarstw, zawsze przypomina żeglarstwo, co jest często powtarzane w różnych pracach teoretycznych. Wiatr wieje, skąd wieje, a żeglarz po to jest, żeby umiał tak nastawić żagiel, aby ten wiatr maksymalnie wykorzystać. Polityka jest więc takim dostosowywaniem się do nastrojów społecznych.

W dzisiejszych czasach ta metafora jednak o tyle zawodzi, że nastroje są wywoływane. Potęga środków masowego przekazu jest tak duża, że w pełni realne jest wytworzenie jakiejś histerii, po to żeby na niej coś ugrać. Na pewno takim rodzajem histerii w światowej polityce jest w tej chwili straszenie zagładą, która ma spotkać Ziemię podobno w ciągu 9 lat i bardzo mnie ciekawi to ścisłe naznaczenie horyzontu czasowego. Ma to według tych spekulacji nastąpić, jeżeli nie zrobimy czegoś …

Pojawia się w tym momencie pytanie, co to miałoby być to „coś”? Wygląda na to, że mamy zrobić to, co jest realizacją imperialnych interesów pewnych państw i biznesowych interesów pewnych koncernów. To samo dotyczy również rozpętania fali LGBT.

Zachód ma bardzo dobre doświadczenia w zakresie tego, jak skuteczne w polityce było hasło „praw człowieka”. Ameryka, która oparła się na idei tych praw, mimo że – kto zna historię amerykańską to wie - z tymi prawami człowieka w Ameryce było różnie i nadal jest niedobrze, ale hasło eksportu „praw człowieka” bardzo dobrze otwierało świat na działania amerykańskie. Obecnie realizowany jest pomysł eksportu praw mniejszości seksualnych, czyli skonkretyzowania praw człowieka - skoro w innych kwestiach zostały one już załatwione - na rzekomo prześladowanych obecnie mniejszościach seksualnych. Jest to moim zdaniem także wykorzystywane w sposób bardzo instrumentalny.

Co ciekawe, to się doskonale wpasowuje w nastroje zachodniej opinii publicznej, ponieważ mówimy o krajach, które rzeczywiście mają swoje historyczne kompleksy poczucia winy. Mają one winę wobec mieszkańców o innej niż biała karnacji skóry, jak Amerykanie wobec Indian. Takie powody poczucia winy mają również społeczeństwa Europy Zachodniej jeśli chodzi o homoseksualistów. Polska w tym względzie absolutnie nie ma do tego powodu, bo nasza historia była zupełnie inna i u nas się nie zdarzały żadne prześladowania z tego tytułu. My podchodziliśmy do tego inaczej niż te purytańskie społeczeństwa anglosaskie. W związku z czym oczywiście zachodzi u nas raczej proces „małpowania” wzorców zachodnich, co jest wsparte dużymi pieniędzmi, które stamtąd przychodzą.

Co więcej, organizacje LGBT w Polsce nie reprezentują homoseksualistów żyjących w Polsce tylko zachodnie organizacje LGBT. Bo jeśli dla przykładu oprzeć się na badaniach Chicago Survey, które w zakresie życia seksualnego są przez Uniwersytet w Chicago przeprowadzane regularnie rok do roku, to z tych analiz wynika, że takich „twardych” homoseksualistów może być około jednego procenta w społeczeństwie, a licząc wszystkie dziwne zachowania z pogranicza, to może to dotyczyć maksymalnie około 3% całego społeczeństwa. Gdyby więc nawet bezpośrednio te badania odnieść do Polski, choć nie wydaje mi się to w pełni miarodajne, to jako potencjalne zaplecze dla ruchu LGBT u nas możemy mieć co najwyżej kilkaset tysięcy ludzi. Ilu natomiast uczestników możemy zobaczyć na manifestacjach LGBT? To jest około 50-100 osób i co więcej cały czas tych samych. Chyba, że się robi wielką paradę równości, na którą się ściąga młodzież i pracowników wszystkich firm, którzy się muszą tam pojawić obowiązkowo, ponieważ tak wymaga od nich pracodawca.

Albo tak jak do Białegostoku ściąganie uczestników z zagranicy...

Z zagranicy, ale też udział w paradach tego typu w Polsce brali pracownicy ambasad, ponieważ byli na nie wysyłani. Wtedy udaje im się zrobić imprezę na 10-15 tysięcy ludzi. Tak naprawdę jednak, kiedy spojrzymy na wszystkie organizacje LGBT w Polsce, to one wiszą w próżni. One są dotowane dużymi grantami, a skądinąd wiadomo, że ci sami uczestnicy tego objazdowego cyrku, jakim były parady równości, jeździli po różnych miastach. Ci ludzie otrzymują jako wolontariusze organizacji pozarządowych zwrot kosztów za te wyjazdy i udział w tych paradach. Widzimy więc tutaj wyraźnie, że jest to ruch odgórny, który jest Polsce narzucany. Jest to budowanie na siłę pewnej mody i jest to czysta kampania propagandowa.

Jeśli ktoś wkłada w taką kampanię propagandową spore chyba pieniądze i tymi sponsorami tych organizacji nie są bynajmniej homoseksualiści, bo przecież znamy listy ich sponsorów, to chyba można się domyślać, że ten ktoś robi to licząc na jakieś zyski, które ta kampania ma mu przynieść.

Jeżeli chodzi o wady genetyczne, to posiada je około 1.5 procenta całej populacji na świecie. Mam na myśli takie sytuacje, kiedy człowiek rodzi się na przykład z dwiema śledzionami, czy trzema nerkami, czy też posiada zaburzenia w rozwoju drugo- albo trzeciorzędowych cech płciowych. Kiedy natomiast wziąć pod uwagę tylko te osoby, które mają problemy genetyczne lub psychiczne z zaburzeniami w sferze seksualnej, to jest to tak marginalna ilość, że aż dziw, że z tego próbuje się stworzyć jakąś ogólną normę dla reszty społeczeństwa, a nawet do wielu całkowicie różnych od sobie społeczeństw. To nawet wprost pachnie komunizmem.

Ale my żyjemy w świecie takim, w którym statystyka przestaje działać, ponieważ liczy się to, jak dana sprawa jest nagłaśniana. Obecnie mamy świetny przykład jeśli chodzi o szczepienia. Na 1.5 mln zaszczepionych osób preparatem AstraZeneca, mamy siedem przypadków zakrzepu po takim szczepieniu. Nie do końca wiadomo dlaczego, ponieważ naukowcy jeszcze tego nie rozwikłali, ale są one kojarzone z tą szczepionką. To proszę zwrócić uwagę jaki to jest procent skutków niepożądanych. To są wartości na poziomie promila. Jest to tak znikoma liczna w świetle 1.5 mln szczepień, że w świecie inaczej funkcjonującym nie zostałaby w ogóle zauważona.

Warto tu przypomnieć pewien mechanizm. Chodzi o sytuację, kiedy Ameryka przegrała wojnę w Wietnamie. USA ponosiło wtedy straty tak naprawdę znikome w porównaniu na przykład z drugą wojną światową, czy też porównując to do sytuacji z ubiegłego roku - ilu ludzi zmarło na Covid w USA w ciągu kilku miesięcy. Niemniej jeżeli podczas działań w Wietnamie dzień w dzień każdy amerykański trup był pokazywany w dziennikach telewizyjnych. Przez to właśnie cała Ameryka pod koniec lat 60. wpadła w stan niewyobrażalnej paniki, dlatego że ludziom wydawało się, iż wszyscy młodzi ludzie zostali wysłani na zagładę, a nawet, że w USA przez tą wojnę doszło do wymordowania w Wietnamie całego młodego pokolenia. Następuje więc przesuwanie przez media proporcji, które widzą zwykli ludzie.

Wracając do głównego wątku, to z kilku wypadków, kiedy ktoś ma jakieś zaburzenia, co się fizycznie zdarza, ale jest to tylko drobny promil tych ludzi, którzy mają zaburzenia tożsamości płciowej i na tych kilku wypadkach buduje się całą narrację, która powiada, że dopóki społeczeństwo nie dostosuję się do potrzeb tych kilku osób, jest społeczeństwem faszystowskim, opresyjnym i nie chcemy żyć w takim społeczeństwie.

Oczywiście, że rewolucje mają swoje prawidłowości, ale mają też swoją specyfikę. Specyfiką tej naszej rewolucji jest to, że ona jest osadzona w rzeczywistości wirtualnej i w przestrzeni medialnej. Dzisiaj mamy taką właśnie kolejność, że najpierw jest rzeczywistość wirtualna i ona zaczyna decydować o rzeczywistości realnej.

Dzisiaj ta kolejność jest odwrócona. W początkach ery mediów było tak, że rzeczywistość medialna, nazwijmy ją wirtualną, odzwierciedlała w jakiś sposób rzeczywistość realną. Najpierw coś musiało się zdarzyć, a później było to opisywane w prasie. Natomiast w tej chwili jest odwrotnie. Dzisiaj najpierw informacje pojawiają się w mediach, a później dopiero to się zdarza. Młodzi ludzie którzy wychodzą na polskie ulice z jakimiś sześciokolorowymi ręcznikami plażowymi, sądząc że tęcza ma sześć kolorów, wychodzą tam nie dlatego, że w realnym życiu zaznali czegoś, co ich skłoniło do tego, żeby występować przeciwko czemuś. Oni wychodzą dlatego, że dotarła do nich informacja z Facebooka czy Instagrama albo z innych źródeł, którymi się posługują, że trzeba wyjść i coś na tej ulicy zrobić, bo tak! … Bo wszyscy wychodzą … bo taka jest potrzeba...

Trochę chyba też z nudów, ponieważ natura młodzieży nie pozwala im zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. No i muszą jakoś rozładować emocje.

Histeria lockdownów, czy histeria covidowa także świetnym przykładem ucieczki od rzeczywistości. Jeżeli mamy chorobę, która według badań chińskich zrobionych pół roku temu... podkreślam badań, nie estymacji. W Wuhan wykonano bowiem badania określające, ilu ludzi posiada przeciwciała koronawirusa i okazało się, że osób, które zetknęły się z tym wirusem, ale przeszły zakażenie bezobjawowo jest dużo… dużo więcej, niż dotąd sądzono. W Polsce też mamy dane opracowane na Uniwersytecie Warszawskim, które pokazują, że wartości liczbowe pokrywają się z tymi z Chin. Uwzględniając więc tę ogromną liczbę przypadków bezobjawowego przechodzenia infekcji wychodzi, że 0,02, czyli dwie setne przypadków zakażenia koronawirusem kończy się śmiercią. Choroba o takiej śmiertelności jeszcze 10 lat temu w ogóle nie zostałaby zauważona na świecie. Pewnie w jakiejś rozmowie – że użyję takiego obrazowego porównania – pod sklepem jakiś człowiek powiedziałby, że „wredna grypa była w tym roku, straszna jakaś, kasłałem 3 tygodnie i nie mogłem się otrząsnąć, a u sąsiadów prababcia umarła”. Na tym to wszystko by się skończyło. Natomiast dzisiaj te dwie setne procenta przypadków odpowiednio nagłośnione wprowadziły społeczeństwa światowe w stan histerii, a człowiek w histerii podatny jest na rozmaitego rodzaju manipulacje.

Miałem okazję przeprowadzić wywiad z doktorem Błochowiakiem na temat bezzasadności noszenia maseczek, ponieważ wirusy są dużo mniejsze niż na przykład pył węglowy. Żeby to sobie uświadomić, wystarczy założyć dowolną maseczkę - nawet z tych z najnowszymi atestami - i przebywać w warunkach zapylenia przez około 15 minut. Usta i nozdrza pod maseczką będziemy mieli czarne. A wirusy są przecież 8 000 razy mniejsze od pyłu węglowego. W Szwajcarii na przykład nie ma obowiązku noszenia maseczek na zewnątrz, a jedynie w sklepach, urzędach itp. Poza tym zarażamy się głównie w pomieszczeniach zamkniętych, a nie na świeżym powietrzu, na co wskazuje coraz więcej badań.

Sensu medycznego może to nie mieć i niech się na ten temat wypowiadają fachowcy, ale ma to ogromny sens społeczny. Warto przypomnieć, że kiedy w dawnych czasach była epidemia, to przechodziły na przykład procesje biczowników i ludzie widzieli tych biczujących się i robiło im się trochę lepiej na duchu. Maseczki natomiast, ponieważ są spektakularne, bo je widać od razu na pierwszy rzut oka, to one są takim znakiem, że władza walczy z epidemią, że coś robi. Wynika to z tego, że społeczeństwa poddane zbiorowej histerii oczekują, że władza musi coś robić.

Bardzo znaczącym jest to, że mając wszelkie dane do zwycięstwa Donald Trump przegrał wybory. On sam w to nie wierzy i twierdzi, że wybory sfałszowano, ale ja osobiście jednak sądzę, że gdyby zostały sfałszowane, to amerykański mechanizm sądowy jest na tyle sprawny, że poradziłby sobie z wyłapaniem tego. Wydaje się więc, że on te wybory przegrał, ponieważ – jako człowiek starszego pokolenia - liczył na zdrowy rozsądek ludzi i starał się epidemię zbagatelizować. Tymczasem większość społeczeństwa, która jest w histerii nie chce, żeby władza to bagatelizowała, ale żeby histeryzowała. Części obywateli te restrykcje oczywiście się nie podobają, ale sondaże pokazują, że takie działania większość ludzi uspokajają psychicznie.

Dobrze to pokazuje przykład brytyjskiego premiera Borysa Johnsona, który na początku też miał takie podejście jak Trump, ale po paru tygodniach wyczuł, że to się nie opłaca i zaczął panikować razem z całym swoim społeczeństwem. To pokazuje, że społeczeństwa nie są tak do końca sterowane, to znaczy że można wywołać histerię i na fali tej histerii coś robić, ale politycy muszą podążać za histeriami społecznymi. Znowu tutaj wracamy do tej metafory żeglarskiej. Wiatr wieje taki – można powiedzieć, że w tym momencie jest to nawet burza - i po prostu nie ma co ludziom tłumaczyć rozsądnie, że prawdopodobieństwo powikłań po tej chorobie jest stosunkowo nieduże. I cóż … Trzeba się z tym pogodzić, że choroby są. Tylko ludzie po prostu nie chcą słyszeć o chorobie i chcą, żeby władza demonstrowała, że coś robi. Po to są podobno te wszystkie lockdowny. Uważam, że nie są one z powodów medycznych.

Jak Pan się odniesie do ostatniego programu pani Anity Gargas na temat zaniedbań rządu Tuska i jego samego po katastrofie smoleńskiej? A Rosja z kolei oświadczyła, że nagranie jest sfałszowane.

Nagranie niewątpliwie nie jest sfałszowane i pasuje doskonale do wszystkiego, co ludzie interesujący się tematem wiedzieli od razu, a w każdym razie szybko się domyślili. Ja osobiście nie dowiedziałem się z tej taśmy niczego, czego bym się nie spodziewał. Oczywiście wiedzieć o czymś a zobaczyć czy usłyszeć, to są zupełnie różne sprawy. W tym sensie rozumiem, że taśma jest pewną sensacją.

Co ona pokazuje i czego dowodzi? Mamy tam czarno na białym, że Donald Tusk kierował się tylko i wyłącznie jednym, to znaczy własną karierą. Dlatego właśnie nie chciał, żeby ujawniony został bezmiar zaniedbań i bałaganu w państwie, które doprowadziły do tej tragedii. Nawet przy przyjęciu hipotezy zamachu, czego ja osobiście nie uważam za prawdopodobne. Ale nawet jeśli przyjmiemy takie założenie, to warunkiem dokonania tego zamachu też był – przepraszam - burdel panujący w państwie polskim. Tak więc pierwszą podstawową rzeczą, na której Tuskowi zależało było to, żeby informacje na temat tego rozmiaru bajzlu nie doszły do opinii publicznej. Uczciwe śledztwo natomiast musiałoby to wykazać. Dlatego też nie chciał uczciwego śledztwa. Drugą zaś sprawą było to, że nie chciał się skleić z tragedią. W tej rozmowie wręcz słyszymy, że jego najbardziej interesuje, jak to wpłynie na nastroje społeczne. On bał się, że PiS na tym zyska i z tego powodu też chciał jak najszybciej sprawę zamieść, pochować cokolwiek i nawet tego nie sprawdzać. W byle katastrofie komunikacyjnej Amerykanie miesiącami sprawdzają i składają cząstki ludzkich ciał, sprawdzają DNA, żeby było wiadomo, który palec należy do których zwłok. Tutaj chodziło tylko o to, żeby jak najszybciej „wsypać” to wszystko do trumny, choćby na kupę po dwie głowy do jednej, zakopać i tych trumien już nie otwierać. Szybko zarządzić i równie szybko zakończyć żałobę, a przy tym zdyskredytować i ośmieszyć wszystkich tych, którzy żałobę podtrzymują.

To naprawdę nie jest żadną tajemnicą, że ten człowiek chciał zamiecenia tematu pod dywan. Kolejna sprawa, której na tej taśmie nie ma, jest taka, że już wtedy – o tym też już od dawna wiadomo – Tusk nie traktował bycia premierem Polski jako szczytu swojej kariery, ale miał ambicje przeniesienia się na funkcję unijną. Miał ku temu doskonały przykład Aleksandra Kwaśniewskiego, któremu wróżono rozmaite funkcje, aż po sekretarza generalnego ONZ włącznie. Proszę jednak zwrócić uwagę, że Kwaśniewski został po prezydenturze nikim. Dlaczego tak się stało? Otóż stało się tak z powodu jego nieopatrznego działania w czasie pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, kiedy to naraził się Rosjanom, którzy stawiali twarde weto. Oczywiście teoretycznie Rosja nie ma wpływu na obsadę stanowisk w Unii Europejskiej, ale wiadomo, że ktoś kto jest jednoznacznie nienawidzony czy uważany przez Rosję za jej wroga, na taką nominację szans nie ma. W związku z czym Tuskowi zależało, żeby przypadkiem ta katastrofa smoleńska nie skłóciła go z Rosją. No i te trzy czynniki łącznie zadecydowały, że się zachowywał tak a nie inaczej. Nie jest – tak sądzę – dla nikogo żadną tajemnicą, ale to jest tak jak z agenturalnością Wałęsy. Niektórzy po prostu nie chcą tego przyjmować do wiadomości, bo rzeczywisty fakt nie jest dla nich przekonującym dowodem.

Często można się spotkać z oskarżeniami pod Pana adresem, chociaż jak osobiście tak nie uważam, że jest Pan antysemicki. Czy uważa Pan, że w jakiś sposób powinien Pan przekonywać tych, którzy tak uważają, że to nieprawda?

Wie Pan, w dzisiejszym świecie w ogóle istnieje takie targowisko „krzywd” albo – gdyby to ująć nieco inaczej – wielka licytacja o to, kto jest najbardziej skrzywdzony i kto jest największą ofiarą. Z jakiegoś powodu słabość, czy krzywda, którą poprzednie pokolenia gardziły i uważały, że ktoś kto epatuje swoimi krzywdami to jest „loser” (z ang. ofiara losu, frajer, nieudacznik, przegrany – red.) i widocznie zwyczajnie nie odnosi sukcesów, to o tyle dzisiaj to podejście się odwróciło. Dochodzi więc do takich rzeczy jak taka rywalizacja o współczucie, która jest na przykład między czarnymi Amerykanami a Żydami. Generalnie murzyni w Stanach Zjednoczonych i działacze tych radykalnych organizacji murzyńskich nienawidzą Żydów i są bardzo antysemiccy. Ich powodem, żeby nienawidzić Żydów jest przekonanie, że Żydzi kradną im współczucie świata, ponieważ według Żydów jest tylko Holokaust i w kółko ten Holokaust. Dla murzyńskich mieszkańców Ameryki natomiast dużo większą zbrodnią było niewolnictwo, które trwało kilka wieków, niż Holokaust, który trwał kilka lat. No i w związku z tym uruchamia się taka rywalizacja między nimi. Oskarżenie o antysemityzm jest – w moim przekonaniu - skutkiem tej rywalizacji. Rywalizacji o to, jaka jest pozycja narodu żydowskiego jako męczennika wszech czasów, będącego wręcz w centrum wszelkich zbrodni dokonywanych w dziejach ludzkości. To oczywiście przekłada się na siłę polityczną i politycy żydowscy o to walczą.

Druga rzecz jest taka, że taka właśnie pozycja pozwala na realizację rozmaitych interesów. Tak więc wśród Żydów są środowiska gangsterów i nie uważam za antysemityzm stwierdzenie tego faktu, ponieważ w tym względzie nie różnią się zasadniczo od innych narodów. Dla przykładu tacy żydowscy gangsterzy każdego, kto ich krytykuje bardzo chętnie nazywają antysemitami. Taka pokusa dotyczy chociażby żydowskich publicystów, jak na przykład pani Appelbaum, która kilkakrotnie pokazała, że jeżeli ktoś polemizuje z jej tezami i wykazuje ich fałszywość, to ona nie podejmuje racjonalnej pojemniki tylko urządza krzyk, że dochodzi do antysemityzmu. Twierdzi, że pojawił się jakiś antysemita, który ją obraża, ponieważ ona jest Żydówką. Dokładnie ta sama metoda jest stosowana przez wielu innych przedstawicieli tego środowiska.

No to ewentualnie tylko na takiej zasadzie jestem antysemitą, w cudzysłowie oczywiście. Bo chcę dyskusji na argumenty. Natomiast jeżeli poważnie mówimy o tym, na czym polega uprzedzenie rasowe, którego rodzajem jest antysemityzm, to ja u siebie objawów takiego uprzedzenia zupełnie nie obserwuję.

W jednym z Pana programów, które udało mi się obejrzeć, bronił Pan Żydów.

Jedni czasami zasługują na obronę, a inni zasługują na to, żeby z nimi walczyć, ponieważ robią rzeczy podłe.

Takim przykładem podłości może tu być chyba przemysł Holokaustu, kiedy niektóre organizacje upominają się o pieniądze, które do nich nie należą i których w żaden uczciwy sposób nie zarobili. Oczerniają przy tym dobre imię Polski i próbują odwrócić role kata i ofiary i zamazać rzeczywistą prawdę historyczną.

Wie Pan, jeśli istnieje możliwość otrzymania miliardów za nic, to oczywiście każdy by je chciał oczywiście. Pamiętajmy, że to jest specyficzna sytuacja Ameryki i temat na osobne wyjaśnienia. Mało kto bowiem pamięta, że Żydzi właściwie razem czarnoskórymi uzyskali w Ameryce równouprawnienie dopiero na przełomie lat 60. i 70. Przedwojenne getta ławkowe, które tak się Polsce wyrzuca, numerus clausus – to wszystko istniało w USA jeszcze długo po wojnie, wraz z innymi rodzajami dyskryminacji. Tylko że w Polsce to było przed wojną. Nigdy też w Polsce nie było tak, że Żydów nie przyjmowano do instytucji publicznych, a w Ameryce to wszystko działało do późnych lat 60-tych, a nawet 70-tych. Pamiętam, jak opisywał to świętej pamięci Jan Karski. Kiedy rezerwował w połowie lat 70-tych pokój w hotelu Nowojorskim, to zapytano go, czy nie jest Żydem. Kiedy zapytał, a co to ma za znaczenie, to odpowiedziano mu, że jeżeli jest, to nie może w tym hotelu mieszkać, ponieważ ten hotel Żydów nie przyjmuje. Podkreślmy, że była to połowa lat 70-tych.

Tak więc Żydzi obecnie odcinają kupony za te lata antysemityzmu i prześladowań w Ameryce. Jest także wśród Amerykanów duże poczucie winy wobec nich, które sprawia, że oni zaczęli robić w Ameryce pewny rzeczy, które nie uchodziłyby nikomu innemu. Są to rzeczy, które są po prostu aberracją. Stosowanie jakieś trybalistycznej zasady, że jest gdzieś na świecie mienie, które kiedyś należało do Żydów, a „my jesteśmy Żydzi z Ameryki” - „co prawda nie mieliśmy z tamtymi nic wspólnego i kiedy ich mordowano, to w ogóle nie chcieliśmy o tym wiedzieć, ale my chętnie to mienie teraz weźmiemy”. Napędzają przy tym organa administracji amerykańskiej, żeby im w tym gangsterstwie pomogły. To są przecież roszczenia bezczelne i absurdalne. Czy wyobrażamy sobie taką sytuację, że gdyby umarł w Chicago bezpotomnie jakiś polski milioner i zgłosiłaby się jakaś polska organizacja po jego spadek, mówiąc że jeżeli on nie ma spadkobierców, a był Polakiem, to „nam się należy jego majątek, bo my też jesteśmy Polakami”, to każdy – mówiąc żargonem – spuściłby nas na drzewo. Żydów natomiast nie można spuszczać na drzewo, bo oni natychmiast przypominają, że są ofiarami Holokaustu i kto nie spełnia ich oczekiwań może być napiętnowany jako antysemita. Tak więc każdy następny amerykański sekretarz stanu, również obecny, natychmiast składa wiernopoddańcze oświadczenie, że będzie walczył o realizowanie ustawy 447 i zaspokojenie oczekiwań tego gangu nowojorskich reketierów przez kraje, na które Ameryka ma polityczny wpływ i może je przycisnąć.

Uprzejmie dziękuję za rozmowę