W Rosji drugi dzień z rzędu liczba potwierdzonych infekcji Covid-19 przekroczyła 10 tys. osób. W Moskwie, która znów jest na czele listy regionów Rosji z największą liczbą nowych przypadków choroby dzienny przyrost zarażonych przekroczył 3 tys. osób, co oznacza, że jest najszybszy od maja. Władze miasta już zaapelowały do osób z grup ryzyka, przede wszystkim emerytów, aby ci poddali się samoizolacji. Obecnie, jak informuje dziennik ekonomiczny Vedomosti merostwo zastanawia się nad działaniami administracyjnymi, takimi jak zablokowanie biletów elektronicznych umożliwiających poruszanie się metrem, dla osób zaawansowanych wiekiem. Jednak w obliczu drugiej fali pandemii, która w Rosji staje się faktem, podjęcie działań przez administrację staje się trudniejsze niźli wiosną. Z dwóch przynajmniej powodów. Po pierwsze Rosja ma szczepionkę przeciw Covid, nazwaną Sputnik V i szeroko propagowaną w świecie przez Putina. Po co zatem wprowadzać ograniczenia jeśli ma się szczepionkę, a na rynku dostępne są trzy głośno reklamowane i drogie „lekarstwa”? Problemem jest wszakże jej dostępność oraz to czy rzeczywiście specyfik określony tym mianem można nazwać szczepionką. Ale jeszcze ciekawsze jest to, że Rosjanie nie chcą się na Covid szczepić. Z przeprowadzonych w całej Rosji badań na ten temat, które zlecone zostały przez Jedną Rosję, partię władzy, w których wzięło udział 20 tys. respondentów, wynika, że jedynie 23 % ankietowanych gotowych jest zaszczepić się. Największa grupa, tj. 73 % ankietowanych nie ma zamiaru przyjmować szczepionki, a 4 % oznajmiło, że już przebyło infekcję, w związku z tym nie ma potrzeby aby zajmowali się tą kwestią. Co ciekawe ogromna większość, bo 93 % uczestniczących w badaniu opowiada się za dobrowolnym uczestnictwem w szczepieniach. Drugim powodem, krepującym swobodę ruchu administracji jest chęć uniknięcia, albo wytłumienia, gospodarczych skutków pandemii. Kwestia jakości Sputnika V, czyli rosyjskiej szczepionki na Covid-19 jest osobnym tematem. Naukowcy pracujący nad rosyjską szczepionką w Centrum Gamaleya opublikowali nawet wyniki swych badań oraz pierwszej i drugiej próby klinicznej w renomowanym czasopiśmie naukowym The Lancet. I w tym momencie „zaczęły się schody”.

Po pierwsze światowa społeczność badaczy zwróciła uwagę na fakt, że rosyjska szczepionka została przez tamtejsze władze zarejestrowana zanim przeprowadzono serię prób klinicznych, określanych zazwyczaj mianem III fazy badań. Fakt, że w czasie pierwszych dwóch prób potwierdzono prawidłową reakcję immunologiczną u wszystkich biorących w rosyjskim badaniu 76 osób – napisała na łamach tego samego The Lancet Talha Khan Burki, dziennikarka tego periodyku a przy tym dr farmacji pracująca na Uniwersytecie w Sydney – nie jest jeszcze wystarczającą podstawą do rejestracji. Z pewnością rosyjski Sputnik V nie uzyskałby akceptacji w amerykańskiej FDA czy europejskiej agencji odpowiadającej za rejestrację leków. Chodzi o to, że nie przeprowadzono III fazy badań, najbardziej powszechnych, które pozwalają również odpowiedzieć na pytanie o istnienie i charakter tzw. efektów ubocznych specyfiku. Ponadto, jak powiedział The Lancet Peter Openshaw, profesor medycyny eksperymentalnej w Imperial College London „odpowiedź immunologiczna może nie być wprost proporcjonalna do stopnia ochrony”, co oznacza, że można odnotować pozytywną odpowiedź immunologiczną, ale trudno mówić o tym, że organizm jest rzeczywiście chroniony przed infekcją.

Nawet jeśli władze nie wprowadzą oficjalnych obostrzeń związanych z drugą falą pandemii, to dobrowolna samoizolacja mogłaby, prowadząc do osłabnięcia koniunktury gospodarczej, dobić firmy, które jako tako przetrwały pierwszą falę. Już, jak informuje specjalistyczna firma Watcom, która monitoruje ruch w 1000 rosyjskich centrów handlowych liczba klientów w sierpniu, kiedy zaczęło się mówić o zbliżającej się drugiej fali pandemii, spadła w porównaniu z rokiem poprzednim o 6 %, a we wrześniu o kolejne 3 %, co w porównaniu z rokiem poprzednim spadek wyniósł już 11 % a na dodatek pod koniec miesiąca zaczął wyraźnie przyspieszać.

Nie ma zatem niczego dziwnego w fakcie, że ostrożny optymizm rosyjskich przedsiębiorców, odnotowywany w badaniach przeprowadzanych na początku lata, już wyparował. Indeks PMI sektora przetwórczego w Rosji, we wrześniu spadł do poziomu 48,9 punktu. Granica 50 punktów uznawana jest za punt zwrotny, po przekroczeniu którego mówi się o tym, że wśród przedsiębiorców dominują nastroje pesymistyczne. To i tak nadal sporo więcej, niźli w kwietniu, kiedy indeks PMI osiągnął w Rosji swe historyczne minimum (31,3 %), ale mniej niźli w sierpniu, kiedy wyniósł 51,1.

Do tej pory Rosjanie karmieni byli optymistycznymi szacunkami Ministerstwa Rozwoju Gospodarczego, w świetle których w tym roku rosyjska gospodarka skurczy się o 3,9 % i w kolejnym roku wróci do przedkryzysowego stanu. Obecnie tego rodzaju perspektywa wydaje się optymistyczna. Aleksiej Kudrin, znany rosyjski liberał, obecnie szef rosyjskiego odpowiednika NIK-u, jest zdania, iż spadek, właśnie z powodu drugiej fali pandemii będzie poważniejszy i wyniesie w tym roku 4 do 5 %. Założony w przyszłorocznym budżecie wzrost rosyjskiego PKB na poziomie 3,3 % jest w jego opinii również zbyt optymistyczny.

Na to wszystko nakłada się sytuacja ze słabnącym rublem. Rosyjskie Ministerstwo Finansów już poinformowało, że w tym miesiącu zwiększy sprzedaż walut na rynku 2,6 razy, w porównaniu z poprzednim miesiącem, a dodatkowo władze Rosji uciekły się do innych nadzwyczajnych posunięć. Rosyjski rząd wydał specjalne zarządzenie, którego adresatami są wielkie korporacje kontrolowane przez państwo w myśl którego ich poziom rezerw walutowych nie powinien przekraczać kwot z 1 października 2018 roku. Cel tej decyzji, która równoznaczna jest z nakazaniem zarządom wielkich rosyjskich firm, takich jak Alrosa, czy Rosnieft, aby nadwyżki sprzedawać na rodzimym rynku jest oczywisty – chodzi o stabilizowanie spadającego w ostatnim czasie kursu rubla.

Rosyjskie władze są zmuszone do polityki tego rodzaju z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, jak mówił w wywiadzie dla rozgłośni radiowej Echo Moskwy, Konstantin Remczukow, redaktor naczelny Niezawisimej Gaziety, słabnięcie rubla może już wiosną przyszłego roku doprowadzić do zaostrzenia sytuacji politycznej w Rosji. Dlaczego? Przede wszystkim z tego względu, że część eksporterów rosyjskich, głównie zbóż, będzie bardziej zainteresowana sprzedażą swej produkcji na światowych rynkach, bo w związku ze słabnącym kursem rodzimej waluty więcej otrzymają. Trend ten dodatkowo wzmocniony zostanie przez nadal wysoki w związku z pandemią popyt na światowych rynkach na rosyjskie zboże. Skutki tego dla rosyjskiego rynku wewnętrznego mogą być niedobre, bo producenci będą wywierali presję na wzrost cen, co w efekcie dorowadzi do spadku siły nabywczej „statystycznego Rosjanina”, któremu i tak żyje się coraz trudniej.

Drugi powód, polityki obrony kursu rubla jest związany z deficytem rosyjskiego budżetu w tym i kolejnych latach. Chcąc go pokryć trzeba albo konsumować zgromadzone rezerwy, czego władza nie chce robić, bo perspektywa ich odbudowy w obliczu niskich cen węglowodorów nie jest wielka, albo sprzedawać więcej papierów wartościowych na rynku wewnętrznym i w miarę możliwości zagranicznych. Jak obliczyli specjaliści rosyjskiej firmy ratingowej AKRA rosyjski rynek wewnętrzny jest zbyt płytki, aby pokryć potrzeby państwa. Świadczą o tym liczby. W tym roku Ministerstwo Finansów planowało sprzedaż swych papierów skarbowych na rosyjskim rynku o wartości 5,4 bln rubli, a po dziewięciu miesiącach udało się jedynie pozyskać 52 % tej kwoty, tj. 2,8 bln.

W ubiegłych latach obserwowano wzrost wartości portfela rosyjskich rządowych papierów skarbowych posiadanych przez „nierezydentów” czyli zagraniczne instytucje finansowe i fundusze inwestycyjne. O ile na koniec IV kwartału w ich władaniu było 20,2 % rosyjskiego długu, to w ostatnim kwartale ubiegłego roku było to już 30,8 %. Taka sytuacja wymusza działania na rzecz stabilizowania rubla, bo spadek jego kursu oznacza skokowe zmniejszenie się rentowności rosyjskich rządowych papierów skarbowych (denominowanych w rublach). A to z kolei może oznaczać, zwłaszcza w obliczu oczywistego ryzyka makroekonomicznego i politycznego, w sytuacji prawdopodobnego sukcesu Bidena i demokratów, którzy uchodzą za bardziej antyrosyjsko nastrojonych niźli obecna administracja, że trzeba będzie oferować wyższe oprocentowanie.

Ta niełatwa sytuacja gospodarcza Federacji Rosyjskiej, a należałoby jeszcze napisać o rekordowym przyroście liczby osób oficjalnie uznawanych za żyjące poniżej progu ubóstwa czy lawinowym wzroście „złych długów” osób fizycznych, pokazuje skalę problemów z którymi mierzą się dziś lokatorzy Kremla. Do tego dochodzi destabilizacja wewnętrzna w szeregu państwach dla rosyjskich interesów kluczowych. Nie chodzi tylko o Białoruś. Niewiele lepiej jest w Mołdawii, Kirgistanie czy Tadżykistanie. We wszystkich tych państwach możliwy jest wybuch niepokojów wewnętrznych o skali, którą trudno dziś szacować. A na to nakłada się wojna między Azerbejdżanem a Armenią. Powściągliwa postawa Moskwy wobec konfliktu jest w świetle tego zrozumiała. Rosji nie jest potrzebne zaangażowanie w kolejną wojnę, tym bardziej, że nie widać co mogłaby na wsparciu którejkolwiek ze stron zyskać. Dlatego rzecznik Kremla Pieskow, powiedział niedawno, że zaangażowanie rosyjskich sił pokojowych w Górskim Karabachu jest możliwe o ile obydwa walczące państwa porozumieją się co do tego. W obliczu braku zgody Azerbejdżanu, oznacza to w gruncie rzeczy decyzję o nieangażowaniu się Rosji. Moskwie nie jest potrzebna kolejna wojna, wyniku której nic nie wygra, a może jedynie tracić.

Marek Budzisz