„Obserwowane obecnie gesty pseudo porywów serca, które prezentowane są przez stronę opozycyjną, mają charakter równie absurdalny, co ironiczny. Tworzą jakąś grę aktorską, która zamienia dramat w tragifarsę. Spektakularnie niesiony przez rosłego posła kartonik z żywnością i śpiwór, czy dostarczane przez panią posłankę konserwy wieprzowe muzułmańskim uchodźcom, tworzą scenariusz rzeczywistej tragifarsy. Pokazują, że owe „porywy serca” są nieudolną grą polityczną” – mówi portalowi Fronda.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz, chrystusowiec, specjalista w zakresie teologii moralnej.

 

Fronda.pl: Działania reżimu Aleksandra Łukaszenki i sytuacja w Afganistanie zmuszają Polaków do ponownego zadania sobie pytania o stosunek do uchodźców i imigrantów. Jak na to pytanie powinni odpowiedzieć katolicy? Nakazy ewangeliczne są w tym zakresie bardzo radykalne. Chrześcijanin powinien więc bezkrytycznie przyjmować każdego, kto prosi o pomoc?

Ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz, TChR: Istotnie, obecna sytuacja stanowi dla każdego człowieka, zwłaszcza dla katolika, konkretne wyzwanie. Mamy do czynienia z konkretnym dramatem konkretnych ludzi. Zarazem jednak musimy mieć na uwadze, że ludzie ci stali się elementem gry politycznej. To znacznie komplikuje sytuację.

Myślę, że w obliczu zaistniałej sytuacji najbardziej adekwatną odpowiedź znajdujemy we fragmencie adhortacji Jana Pawła II poświęconej Europie (Ecclesia in Europa, nr 101): „Każdy musi przyczyniać się do rozwoju dojrzałej kultury otwartości, która ma na uwadze jednakową godność każdej osoby i należytą solidarność z najsłabszymi, domaga się uznania podstawowych praw każdego migranta. Do władz publicznych należy sprawowanie kontroli nad ruchami migracyjnymi, z uwzględnieniem wymogów dobra wspólnego. Przyjmowanie migrantów winno zawsze odbywać się w poszanowaniu prawa, a zatem, gdy to konieczne, towarzyszyć mu musi stanowcze tłumienie nadużyć”. Św. Jan Paweł II wyraźnie wskazuje zatem na wymiar serca, który jednak musi być podporządkowany trosce o dobro wspólne. To bardzo ważne wskazanie, które moim zdaniem stanowi wyraźną inspirację w obecnej sytuacji.

To kolejny problem, w którym wiara musi współdziałać z rozumem. Miłość każe nam pomóc imigrantom, jednak rozum podpowiada, że bezrefleksyjne ich przyjmowanie może doprowadzić do kryzysu, w którym nie tylko nie będziemy w stanie już im pomagać, ale sami będziemy potrzebowali pomocy. W tym kontekście często przywołuje się zasadę „ordo caritatis”, na czym ona polega?

To klasyczne pojęcie oznacza porządek miłości. Stanowi dziś ono dla wielu problem, bowiem miłość traktowana jest bardzo emocjonalnie i sprowadzana w naszej kulturze do miłości pożądliwości. Oczywiście, w przypadku imigrantów trudno mówić o pożądliwości, ale jak widzimy w dyskusjach na ten temat, dominuje w nich element skrajnych emocji. Pełna miłość, to miłość życzliwości, miłość dobrej woli, a zatem miłość, która łączy w sobie emocje, rozum i wolę. Taka właśnie miłość wyznacza pewien porządek, pewną hierarchię działań. Przecież jeżeli mam do wyboru zaspokojenie potrzeb członka rodziny lub zupełnie obcej osoby, z reguły nie mam wątpliwości co do podjęcia działania.

Ogromne emocje w ostatnich dniach budzi grupa imigrantów koczujących przy polskiej granicy na wysokości wsi Usnarz Górny. Ludzie ci stali się zakładnikami barbarzyńskiej gry politycznej reżimu Aleksandra Łukaszenki. Polskie służby pilnują, aby imigranci nie przekroczyli granicy. Dbają też, aby pojawiające się tam osoby, które tłumaczą swoje zachowanie „porywem serca”, nie przeszły na stronę białoruską z pomocą dla tych ludzi. W niedzielę pojawiło się stanowisko Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji i Pielgrzymek, w którym czytamy: „Humanitarna i ewangeliczna reakcja na problemy związane z migrantami i uchodźcami nie może być nigdy ograniczana czy zawieszana przez jakąkolwiek jurysdykcję, nawet najbardziej złożona sytuacja, nie unieważnia tego nakazu”. Czytając to zdanie nasuwa się, iż nawiązuje ono do sytuacji w Usnarzu Górnym. Wynika z niego, że w takiej sytuacji chrześcijanin, nie bacząc na kontekst, powinien nielegalnie przekroczyć granicę, aby doraźnie wesprzeć te osoby?

Oczywiście, trudno nie zgodzić się z ogólnym przesłaniem dokumentu Komisji Episkopatu. Powinność serca ma charakter obligujący i stoi ponad wymogami prawa stanowionego. W mojej ocenie warto jednak zastanowić się nad dwoma sprawami. Obserwowane obecnie gesty pseudo „porywów serca”, które prezentowane są przez stronę opozycyjną, mają charakter równie absurdalny, co ironiczny. Tworzą jakąś grę aktorską, która zamienia dramat w tragifarsę. Spektakularnie niesiony przez rosłego posła kartonik z żywnością i śpiwór, czy dostarczane przez panią posłankę konserwy wieprzowe muzułmańskim uchodźcom, tworzą scenariusz rzeczywistej tragifarsy. Pokazują, że owe „porywy serca” są nieudolną grą polityczną. Z drugiej strony warto chyba zauważyć, że uchodźcy, którzy stają u bram Polski, stoją aktualnie na terenie państwa, które jawi się jako nierepresyjne i jako wolne. To nie jest zatem sytuacja, w której mamy obowiązek przyjąć do siebie uchodźców, których życie jest tu i teraz realnie zagrożone.

W jaki sposób dziś przeciętny polski katolik powinien realizować wezwanie do pomocy uchodźcom?

Polska i Kościół w Polsce od wielu lat służą pomocą ludziom dotkniętym prześladowaniami w wielu krajach arabskich. Organizacje takie jak Caritas czy Pomoc Kościołowi w Potrzebie służą ogromną pomocą nie tylko prześladowanym katolikom. Być może taka realna pomoc stanie się możliwa także na terenie Afganistanu. Sprawą podstawową w sytuacjach, które jawią się jako sytuacje bez wyjścia, dla katolika pozostaje zawsze modlitwa. Katolik bowiem pamięta, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. Nie można potraktować tej myśli i tych słów jako pustego zdania. Chyba, że odrzucamy całkowicie moc Boga i moc Jego interwencji. W obecnej, konkretnej sytuacji mamy do czynienia z potencjalnymi imigrantami. Nie znamy tych osób, wiemy jedynie, że nie chcą oni poddać się procedurom legalnego przekroczenia granicy, co wiąże się z wypełnieniem dokumentów i ujawnieniem realnej tożsamości. Nie wydaje mi się, żeby ta grupa ludzi, którzy nie chcą podporządkować się prawu państwowemu, przez co nie wykazują woli współdziałania z polskim państwem, stanowiła grupę imigrantów, wobec której bylibyśmy zobowiązani do okazania im pomocy humanitarnej. Ten obowiązek spoczywa obecnie na władzach Białorusi.

Problem migracji z Bliskiego Wschodu wywołuje też kwestię podejścia do islamu. Kościół katolicki podejmuje dziś szeroki dialog międzyreligijny. Św. Jan Paweł II wskazywał, że z wyznawcami islamu łączy nas wiara w tego samego Boga Abrahama. Z drugiej jednak strony wiemy, że walka z innowiercami jest integralną częścią wiary muzułmanów. Islam sam w sobie jest więc zagrożeniem dla Europy?

Jestem jak najdalej od tego, aby przekreślać czy naruszać w jakimkolwiek stopniu wielkie dziedzictwo św. Jana Pawła II, także w zakresie dialogu międzyreligijnego. Papież uczył nas realnego dialogu, który w żadnym stopniu nie pomniejsza świadomości własnej wartości, wartości własnej wiary, dziedzictwa bezcennej religii chrześcijańskiej. Problemem jest dzisiaj to, że w dużej mierze w sposób przyspieszony zatracamy owe dziedzictwo chrześcijańskie. To zaś sprawia, że nasz dialog staje się raczej uległością. Islam kieruje się w swoim postępowaniu bardzo zmienną zasadą „takijja” lub „ketman”, która polega na świadomym i celowym zakłamywaniu rzeczywistości. Jeżeli słyszymy, że samo słowo „islam” oznacza „pokój”, to mamy właśnie do czynienia z takim zakłamywaniem. Słowo to bowiem oznacza poddaństwo. Islam stosuje także strategię swoistej ekspansji, która polega najpierw na prezentowaniu własnej kultury jako otwartej na asymilację ze społeczeństwem, w które islam wchodzi, a ostatecznie prowadzi do podporządkowania owej kultury prawu szariatu. Wobec tej ekspansji islamu najlepszą obroną jest silne chrześcijaństwo. Ale jak wspomniałem na początku, nasze chrześcijaństwo ulega dzisiaj mocnej dewaluacji. Problemem jest zatem nie tylko sam islam, ale także słabość naszej wiary.

W Europie najpewniej będzie coraz więcej mahometan. Czy realne jest skuteczne głoszenie im Chrystusa, do czego wezwani są chrześcijanie? Ksiądz Profesor dostrzega może na Zachodzie jakieś realizowane z powodzeniem inicjatywy ewangelizacyjne skierowane do środowisk islamu?

Znów wracają do mnie echa słowa św. Jana Pawła II, który w swojej encyklice misyjnej pisał, że u schyłku drugiego tysiąclecia trzeba stwierdzić, iż misja Kościoła dopiero się rozpoczyna. Stajemy w obliczu zupełnie nowych i niezwykle dynamicznych wyzwań. Nie tylko nowej ewangelizacji, ale misji Kościoła. Powinniśmy być tego świadomi. Niestety, wydaje się, że cechą chrześcijaństwa Zachodu staje się dziś wspomniana uległość. Upatrujemy przyszłości katolicyzmu w ekologii, w programach przypominających walkę z alienacją na sposób marksistowski, w dialogu, który tak naprawdę nie próbuje przedstawiać oryginalności naszej Ewangelii. Takie chrześcijaństwo staje się łupem agresywnego islamu. Dlatego konieczna jest troska o jakość naszego katolicyzmu, o zdolność życia według wskazań Ewangelii. Potrzebujemy świadków, a raczej potrzebujemy tego, byśmy byli świadkami Chrystusa, by każdy z nas znalazł w sobie odwagę do życia wskazaniami naszego Pana i Boga. To jest najskuteczniejszy program oddziaływania na otaczający nas świat.

 

Rozmawiał Karol Kubicki