Obłęd i zamieszanie, jakie wprowadza ideologia gender, uwidacznia się coraz bardziej w każdej dziedzinie życia. Niestety dotyka to także sportu, który przestaje być „fair play”, czyli „sprawiedliwą grą”, gdy zwłaszcza do dyscyplin żeńskich dopuszczani są biologiczni mężczyźni twierdzący, że są kobietami. Tymczasem przypadek kanadyjskiej zawodniczki o imieniu Rebecca Quinn to chyba przykład niekonsekwencji promotorów transpłciowości.

Rebecca Quinn to Kanadyjka, która twierdzi, że jest mężczyzną, ale na olimpiadzie w Tokio gra w żeńskiej drużynie futbolowej. Tak naprawdę to nawet nie jest to już „Rebecca”, tylko po prostu „Quinn”, która (który?) identyfikuje się jako mężczyzna albo tzw. „osoba niebinarna”.  Quinn ogłosiła, że uważa się za mężczyznę jesienią zeszłego roku i obecnie według norm poprawnościowych nowej ideologii należy stosować do niej zaimki „they” i „them”, co po polsku stwarza dodatkowe problemy, bo „they” to zarówno „one”, jak i „oni”.

W tej iluzji panią Quinn podtrzymują też inni. Oficjalny spis drużyny oraz strona internetowa kanadyjskiego futbolu wymieniają piłkarkę jako po prostu Quinn, bez podawania jej imienia. Według mediów ma ona szansę zdobyć złoty medal jako „pierwsza jawnie transpłciowa i niebinarna sportsmenka” (sportsmen?).

Niestety na igrzyskach olimpijskich w Tokio nie baczy się na biologię, tylko na urojenia i dopuszcza większość transpłciowych zawodników do konkurowania z biologicznie przeciwną płcią. Można się zastanawiać: Czy skoro Quinn uważa się za mężczyznę, to w razie wygrania kanadyjskich futbolistek drużyna przegrana nie powinna zaprotestować? W końcu, jeśli chcemy zachować konsekwencję, to musimy stwierdzić, że Kanadyjki miały w zespole jednego „mężczyznę”, czyż nie? A może „niebinarni” powinni mieć osobne zespoły?

 

jjf/LifeSiteNews.com