Zakonnik, kapłan zakonny składa ślub posłuszeństwa i oddaje swoje życie przełożonym. A oni mają pełne prawo przenieść go nie tylko do Zakopanego, ale gdyby mieli ochotę nawet na Papuę Nową Gwineę. Jego zaś obowiązkiem jest przyjąć taką decyzję nie tylko w posłuszeństwie, ale też z głębokim przekonaniem, że taka jest wola Boga wobec niego. Osobiste plany, decyzje, zaangażowania nie mają tu znaczenia. Głos przełożonych jest bowiem, a tę prawdę pokazywali przez wieki najwięksi święci, głosem Boga. I dokładnie tak trzeba się spoglądać na decyzję (której przyczyn nie znamy) przełożonych księdza Jacka Międlara.

Nie widać więc najmniejszych powodów, by robić wokół niej szum (pozytywny czy negatywny). On, jako kapłan i zakonnik, jest zobowiązany podporządkować się decyzjom i cieszy mnie, że to zrobił. A ludzie, którzy uważają go za swojego pasterza, zamiast budować atmosferę walki, sprzeciwu, powinni modlić się za swojego przyjaciela czy przewodnika, by w nowym miejscu pełnił on możliwie najlepiej wolę Pana Boga. Inna postawa jest naśladowaniem części (uczciwie trzeba powiedzieć, że wcale nie wszystkich) zwolenników i obrońców księdza Lemańskiego, którzy także namawiali go do sprzeciwu i nieposłuszeństwa. To nie jest droga ani kapłana, ani zakonnika, jego poglądy zaś (słuszne albo nie) nie mogą i nie powinny tego zmienić. Warto to przypomnieć wszystkim narodowym obrońcom księdza, którzy najwyraźniej dali się zarazić dżumie nieposłuszeństwa roznoszonej przez „Gazetę Wyborczą”.

Tomasz P. Terlikowski