Po latach ukrywania się i udawania ortodoksji zwolennicy porzucenia tradycyjnego nauczania Kościoła, które wyrasta z Pisma Świętego i tradycji wyszli z ukrycia. I otwarcie zaczęli formułować postulaty heretyckie. I nie chodzi tylko o zerwanie z nauczaniem o nierozerwalności małżeństwa (bo to w istocie oznacza duszpasterski rzekomo postulat udzielania Komunii osobom rozwiedziony w ponownych związkach), ale także pomysł na całkowitą relatywizację pojęcia prawdy i dobra (a to oznacza sugestia, by o ocenie moralnej pewnych działań decydowały Konferencje Episkopatu) czy projekt decentralizacji Kościoła (czyli przyznania ogromnych uprawnień Konferencjom Episkopatów). Nie są to oczywiście postulaty nowe. Od wielu dziesięcioleci formułowano je, ale wiele wskazywało na to, że po pontyfikatach św. Jana Pawła II i Benedykta XVI udało się je wyciszyć i przywrócić bardziej ortodoksyjny zmysł wiary w hierarchii.

Synod pokazał, że wcale tak nie jest. Tendencje heterodoksyjne są nadal żywe w części Episkopatów i wśród licznych teologów. Ich centrum pozostaje – by posłużyć się terminologią zaczerpnięto z okresu Vaticanum II – frakcja reńska, czyli biskupi niemieckojęzyczni. To oni formułują najostrzejsze postulaty, ubierają je w spójną (choć trzeba powiedzieć zupełnie jasno niekatolicką) teologię i skutecznie lobbują za ich przyjęciem. U kresu ich postulatów leży zaś opinia, że ostatecznie źródłem wiary powinien być autonomiczny rozum i zakorzenione w nim sumienie, które z wiarą, nie wspominając już o autorytecie ma mieć jak najmniej wspólnego. To ostatecznie wierny (a w istocie eklezjalny biurokrata zatrudniony w jednej z diecezjalnych czy wyższych struktur) ma decydować, co jest, a co nie jest grzechem, co jest, a co nie jest prawdą, co jest, a co nie jest doktryną katolicką. A na poziomie wyższym opinia publiczna ma zastąpić zmysł wiary Ludu Bożego. A jako, że Niemcy pogodzili się już z tym, że nie wszyscy chcą się na to zgodzić, to postulują, by każdy Kościół lokalny przyjmował sobie własną doktrynę, tak by oni mogli spokojnie maszerować w szyku za pozbawionym wszelkich luterańskich wtrętów i spreparowanym na wzór laicki Kantem. A jako, że mają kasę, to by mogli pomysły takie eksportować dalej, razem z pomocą i rzekomo doskonałą teologią.

Z drugiej strony na Synodzie ujawniła się jednak także frakcja ortodoksyjna. Afrykańscy, polscy, część amerykańskich i włoskich hierarchów odważnie stanęła w obronie prawdy. Odwagą wykazali się także świeccy, którzy z pasją bronili Prawd objawionych i przypominali, dokąd zaprowadzić nas mogą postulaty zwolenników herezji. Jeśli czegoś im brakowało, to przygotowania do walki, spójnych, dobrze przygotowanych akcji promujących prawdę i pomysły na piarowską obecność. Ale i tak było znacznie lepiej, niż w ubiegłym roku. Teraz bowiem przypominano o konieczności zwykłej ludzkiej (i Boskiej także) sprawiedliwości wobec porzuconych, którzy trwają w czystości i wierności obietnicom, mówiono o cierpieniu dzieci i wreszcie przypominano o tym, że część z postulatów niemieckojęzycznych purpuratów oznacza w istocie odrzucenie nie tylko doktryny, ale samej koncepcji obiektywnej prawdy. I wreszcie, że pomysł decentralizacji życia kościelnego, to odejście od katolickiego rozumienia Kościoła i przyjęcie eklezjologii anglikańskiej. Sprowadzanie egzystencjalnego bełkotu niemieckojęzycznych biskupów do poziomu faktów jest istotnym  elementem polemiki z nimi. Inaczej nie da się bowiem uprawiać teologii. Tam, gdzie kończy się logika nie ma miejsca na myślenie. Wiara jest i ma zaś pozostać racjonalna. I to jest i powinno pozostać główne narzędzie ortodoksyjnych hierarchów (a szerzej ortodoksyjnej części Kościoła), która nie może odrzucić racjonalności i rozumności właściwej teologii i Tradycji katolickiej.

Spór, i tego też trzeba mieć świadomość, będzie się jeszcze toczył przez wiele lat. Już teraz zwolennicy zmiany otwarcie sugerują, że będą próbowali przeforsować „decentralizację wiary”, i że pewne rozstrzygnięcia  - ich zdaniem – powinny zapadać na poziomie narodowym. Argumentów przeciw temu rozstrzygnięciu nie brakuje (i to zarówno na poziomie teologii jak i praktyki), ale nie można zapominać, że już teraz taka sytuacja w istocie istnieje. W Niemczech spowiedź jest rzadkością, a kapłani często dopuszczają do Komunii każdego, w Polsce – na szczęście – jest inaczej. I trzeba szukać odpowiedzi, jak z taką sytuacją się mierzyć. Odpowiedź ta wymaga także zastanowienia się nad pytanie: czy zamilczanie problemu „cichej”, ale nie mniej realnej, schizmy przez papieży Pawła VI i Jana Pawła II było najlepszą drogą? Czy zachowanie jedności (a to się udało, przynajmniej teoretycznie) rzeczywiście powinno skłaniać do tolerowania sytuacji, w której w pewnej, istotnej części Kościoła głosi się ewidentne herezje? I wreszcie, co nie mniej ważne, czy obecnie trzeba nadal do tolerować czy też podjąć zdecydowane kroki w celu wyczyszczenia sytuacji?

Polska teologia powinna także zająć się pogłębianiem teorii małżeństwa, jego rozumienia w duchu teologii ciała św. Jana Pawła II, ale także myślenia o. Karola Meisnera OSB. Bez przemyślenia na nowo, ze świadomością wyzwań – także duszpasterskich – tego nauczania nie będziemy w stanie zmierzyć się zarówno z homo-herezją (coraz lepiej widoczną), ale także z postulatami nowatorów. Przywoływanie (słuszne) skutków przyjęcia fałszywych teologii we wspólnotach protestanckich czy w Kościele w Holandii nie wystarczy. Tezy teologiczne trzeba rozumnie uzasadnić i potrafić ich bronić. To jednak wymaga powrotu do klasycznego wykształcenia i odrzucenia leżących u podstaw argumentacji teologów niemieckojęzycznych marzeń o teologii egzystencjalnej. Ta ostatnia bowiem zamiast wychodzić od prawd wiary wychodzi od antychrześcijańskiego systemu Heideggera, i w miejsce objawienia wstawia ludzkie emocje. Na takich fundamentach nic dobrego zbudować się nie da.

Poza teologią konieczna jest także modlitwa. Bez niej ani teologowie, ani pasterze nie udźwigną ciężaru zadać związanych z walką z błyskawicznie rozwijającą się herezją. Koniec Synodu nie zwalnia nas z modlitwy za Kościół i za owoce (czasem zatrute) jakie wydać może nauczanie części z synodalnych ojców.

Tomasz P. Terlikowski