„Doonby. Każdy jest kimś” i „Bóg nie umarł” – to filmy zupełnie różne. Jeden z nich jest fascynującym zapisem walki młodego chłopaka o własną wiarę i dusze innych ludzi, drugi historią we wstrząsający sposób pokazującą do czego prowadzi aborcja i jak zmienia się świat wraz z odejściem każdego zabitego dziecka. Łączy je jednak to, że świetnie się je ogląda (mimo pewnych nieścisłości scenariuszowych), że wyciskają z oczu łzy i pokazują świat z chrześcijańskiej perspektywy.
Tu nie ma miejsca na wyśmiewanie się z chrześcijan, wartości są mocno zarysowane, a bohaterowie kierują się w życiu jasnymi kryteriami. Problemy, z jakimi stykają się ludzie są podobnych do tych, z którymi stykają się inni chrześcijanie, a wyjścia niewiele mają wspólnego z tymi, które proponuje nam laicki świat. I tak młody bohater „Bóg nie umarł” decyduje się zawalczyć z ateistycznym zamordystą, który chce wymusić na studentach formalną apostazję i wyznanie, że „Bóg umarł”. I dlatego podejmuje wyzwanie, ryzykując koniec studiów, i postanawia stanąć do niemal scholastycznego starcia ze starszym od siebie i niewątpliwie lepiej przygotowanym naukowcem. Sceny, w których młodzieniec udowadnia istnienie Boga są nie tylko świetnie nakręcone, ale też znakomicie uargumentowane i trzymają w napięciu. A samo podjęcie wyzwania rodzi w nas pytanie, ile razy ja zrezygnowałem z obrony Jezusa i Boga, by zachować święty spokój.
„Doonby” (film, co widać, z o wiele mniejszym budżetem) uświadamia zaś, jak wiele zmienia się od śmierci jednego człowieka, i jak wiele traci świat, gdy co roku zamordowanych zostaje 50 milionów niewinnych istot ludzkich. Łzy cisną się do oczu, ale jednocześnie człowiek uświadamia sobie, że trzeba walczyć… Bo – jak głosi tytuł – „każdy jest kimś”, każdy ma coś do wniesienia w nasze życie; śmierć każdego jest stratą, które nic nie może nadrobić. Nie będę zdradzał zakończenia filmu, ale zapewniam, że właśnie on uświadamia te proste stwierdzenia z niezmierną siłą.
Tomasz P. Terlikowski