Czego, jak czego, ale dyskryminacji zwolennicy postępu boją się jak diabeł święconej wody. Stąd rozmaite pomysły na to, by żaden rodzic nie poczuł się dyskryminowany. Był już więc w formularzach Rodzic A i Rodzic B. Skoro jest mama, to i powinien być mam. A jak będzie z tatą? Ta tata i ten tat? Czy może ten tata i ta tatowa? Mózgi inżynierów społecznych już nad tym pracują, żeby znaleźć najbardziej adekwatne określenie i zrobić wszystko, by weszło ono do użycia. W końcu rewolucja społeczna zaczyna się od języka.

Któż to jest więc ów „mam”? To tata, który opiekuje się dziećmi podczas gdy mama jest w pracy. W wielu domach taki układ się sprawdza, rodzice się uzupełniają i rodzina funkcjonuje, wszyscy są zadowoleni. Bez dorabiania ideologii. Po prostu. Ojciec zostaje z dzieckiem i tyle. Koniec kropka. Nie trzeba do tego dorabiać żadnej ideologii. Ale bez ideologii byłoby nudno, dlatego Feminoteka właśnie wydała książkę „Fritzi i ja. Czyli o lękach ojca, że nie będzie dobą mamą” Jochena Königa.

„Mamą Fritzi jest zarówno jej biologiczna mama, jak i chwilami tato Fritzi. Tak, tak, nic mi się nie pomyliło. Tato Fritzi, czyli Jochen, jest czasem mamą.  Jochen po prostu mieszka z córką i wychowuje ją, a mama mieszka w innej dzielnicy Berlina. I to do Jochena mała Fritzi woła wybiegając ze żłobka: „Moja mama”” - czytamy na stronie Feminoteki. Zupełnie nie rozumiem tego pomieszania ról. Nie wiem dlaczego nagle ojciec ma być matką, skoro jest ojcem i powinien pracować raczej nad tym, żeby stawać się z każdym dniem jeszcze lepszym ojcem, a matkowanie zostawić matce. Czy kiedy ja wychodzę z domu, a dzieci usypia mój mąż, to na ten czas staje się mną? Nie, jest tatą dalej, nic się nie zmienia. I tak samo tata Fritzi jest jej tatą. Nie mamą.

Czemu ma służyć takie pomieszanie porządków? Pewnie walce ze stereotypami, a przecież stereotypem jest rodzina złożona z mamy, taty i dzieci. Skoro więc ideałem ma być równość, to w zasadzie taki rodzic pewien być trochę matką, a trochę ojcem. „Zostałem wychowany w takim społeczeństwie, które uczy przez całe życie, że muszę zachowywać się „jak mężczyzna” – opowiada ojciec Fritzi. I co w tym dziwnego? Proces wychowania to także czas na przygotowanie dzieci do tego, by w dorosłym życiu pełniły pewne określone funkcję – dziewczynkę do bycia matką, a chłopca do bycia ojcem.

Chłopcy bowiem różnią się od dziewczynek, potrzebują innych metod wychowawczych, innego podejścia. Każdy rodzic, który ma w domu dzieci różnych płci, widzi różnicę. „Tak, moje dwie córki, urodzone po synach, wydają mi się tak różne od braci, że czasami zastanawiam się, czy to na pewno ja wydałam ich wszystkich na świat (z tym samym mężem). Różnice są ogromne. I nie mówię tu o samochodzikach czy broni ani o laleczkach czy kolorowych kredkach, będących jedynie zewnętrznym i zmiennym przejawem wewnętrznych specyficznych struktur męskich i żeńskich. Obydwoje z mężem próbujemy nasze dzieci zachęcać do wyrażania tych różnic w zachowaniu, ponieważ wiemy, że nie ujmują one im godności. Nie faworyzujemy też chłopców ani dziewczynek. Po prostu mamy świadomość, że są inni tak jak ja i mój mąż, a każde dziecko jest jednakowo wartościowe” – mówi włoska dziennikarka i blogerka Constanza Miriano.

I ta różność właśnie będzie procentować, bo by harmonijnie się rozwijać, dziecko potrzebuje obojga rodziców – matki i ojca, a nie matki i „matki zastępczej”. I nie jest prawdą, jak głosi König, że dziecku jest wszystko jedno, kto się nim zajmuje. I to już od okresu noworodkowego. Pomijam oczywiście sytuacje tragiczne i ekstremalne, kiedy matka umiera i siłą rzeczy cała opieka spoczywa na ojcu, który stara się dziecku zastąpić oboje rodziców. Mówię o sytuacji, w której oboje rodzice żyją i wspólnie wychowują swoje dziecko. Nie bez powodu ciało kobiety jest tak zbudowane, by móc dawać życie i je podtrzymywać w tym pierwszym okresie życia dziecka poprzez karmienie piersią. Co prawda pojawiają się głosy, że przecież i u mężczyzny można laktację wywołać. Tyle że jakoś nie słychać o mężczyznach karmiących piersią. A szkoda, bo bardzo by to życie matkom ułatwiło. Mogłyby się na przykład czasem wyspać, podczas gdy dziecko dostawało by pokarm z piersi od ojca. Skoro jednak jakoś lawinowo mężczyźni nad laktacją nie pracują, zostawmy tę sferę kobiecie. To niesamowity czas nawiązania więzi z dzieckiem i w imię ideologicznej równości nie powinien być dziecku odbierany.

„Matka przyjmuje, ojciec nadaje sens rzeczywistości. Matka jest podłogą, która podtrzymuje, ojciec – ścianą, która chroni, ale też ogranicza. Matka uczy żyć, ojciec umierać. Matka czyni gniazdo rodzinne przyjaznym, ojciec – daje odwagę, by je opuścić” – wskazuje różnice między matką i ojcem Constanza Miriano. I żeby było jasne, nie krytykuję zaangażowania ojca w opiekę. To napawa mnie radością. Tak jak z przyjemnością przyglądam się ojcom na placu zabaw, których zresztą jest coraz więcej. Cieszy mnie, że od początku ojcowie angażują się w wychowanie swoich dzieci, od sali porodowej. Dziś już nie dziwi widok ojca z niemowlęciem w parku czy starszym dzieckiem na placu zabaw, coraz więcej ojców widzę rano odprowadzających dzieci do przedszkola. I coraz więcej mężczyzn rozumie, że dziecko na każdym etapie swojego życia potrzebuje zaangażowanego ojca. Nie wirtualnego, pochłoniętego swoją pracą czy telewizją, ale jak najbardziej realnego. Zaangażowany ojciec jest w stanie ochronić dziecko przed ryzykownymi zrachowaniami. O skutkach wychowywania dzieci bez ojca napisano już całe tomy. I nikt nie może podważyć potrzeby obecności ojca w życiu dziecka.

To, że ojciec opiekuje się dzieckiem, nie oznacza, że z automatu staje się on matką i ma dylematy typowo kobiece. Bo to my kobiety, chcące sprostać milionom oczekiwań, dwoimy się i troimy, żeby być idealną matką. Faceci są ponad to.

Nie oszukujmy się, mieszanie porządków będzie miało katastrofalne skutki. Dla dzieci. Bo one potrzebują jasnych i prostych punktów odniesienia. Potrzebują mamy i taty. Odpowiedzialnych i zaangażowanych w wychowywanie dzieci. Dlatego niech ojciec będzie ojcem, niech da dziecku siebie, swój czas, niech się angażuje i wychowuje. Po męsku. Jak ojciec, a nie „druga mama”.

 

Małgorzata Terlikowska