Ks. dr hab. Robert Skrzypczak

Pokochał Kościół aż do bólu

Święcenia kapłańskie przyjął w 1821 roku. Św. Giovanni Bosco powiedział o nim: „Nie przypominam sobie, abym widział jakiegoś księdza, który by odprawiał mszę z taką pobożnością i troską, jak Rosmini. Widać w nim było żywą wiarę, z której czerpał miłość, łagodność, skromność i zewnętrzną powagę”. Trudno znaleźć wśród XIX-wiecznych myślicieli kogoś, kto by tak namiętnie i żarliwie kochał i służył Kościołowi, jak to czynił ks. Antonio Rosmini, broniąc racji jego obecności w samym sercu spraw ziemskich, ze wzrokiem utkwionym na jego aspekcie transcendentalnym, na skarbie łask nadprzyrodzonych, a nie na dziejowym prestiżu czy tymczasowym znaczeniu

Geniusz z Rovereto

Antonio Rosmini Serbati (1797-1855), kapłan z Rovereto, od samego początku zdradzał talent do studiowania. Zdobył gruntowne wykształcenie z filozofii i teologii na uniwersytecie w Padwie, podjął też specjalizację z nauk prawnych i politycznych w Mediolanie i Turynie. Miał genialny umysł oraz zdumiewającą, encyklopedyczną wiedzę. Jego dorobek obejmujący ponad sto opasłych tomów zasługuje na miano „summa totius cristianitatis”. Dzieło jego życia nie ograniczyło się jedynie do twórczości intelektualnej. Założył zgromadzenie zakonne braci pod nazwą Instytutu Miłości oraz żeńską gałąź zakonną Sióstr Opatrzności. Ponadto cechowała go pasja działania na rzecz dobra publicznego: Kościoła i jego misji ewangelizacyjnej oraz ojczyzny Rosminiego Italii.

W sierpniu 1848 roku rząd piemoncki powierzył Antonio Rossiniemu misję dyplomatyczną u Piusa IX. Jej celem miało być zawarcie konkordatu pomiędzy Stolicą Apostolską a Królestwem Sardynii oraz idea powołania do istnienia konfederacji państw włoskich pod przewodnictwem Ojca Świętego. To była okazja dania się poznać przez Rosminiego papieżowi. Do tego stopnia przypadł on do gustu Piusowi IX, iż ten prosił go o pozostanie w Watykanie w charakterze jego osobistego doradcy teologicznego, obiecując mu godność kardynalską oraz przyszłe objęcie Sekretariatu Stanu w Watykanie. Okazało się to przyczyną życiowego dramatu duchownego z Rovereto, który musiał przecierpieć niesłychaną i niezrozumiałą wrogość względem siebie, tak ze strony sił politycznych rozjuszonych wizją zjednoczeniową Włoch, jak i z wnętrza samego Kościoła, ze strony ludzi, którzy Rosminiego uznali za nosiciela niebezpiecznych idei dla Kościoła i jego pozycji w świecie. Taki los spotyka proroków, którzy wyprzedzają własną epokę i w kryzys wprawią jej skostnienie.

Jego myśl tymczasem rozprzestrzeniała się szybko w całym półwyspie apenińskim. Był studiowany na uniwersytetach Turynu, Pizy, Parmy, w seminariach duchownych. Jego dzieło rozwijało się ponadto we Francji, Anglii i w Niemczech. 2 listopada 1849 roku, postarzały na ciele, choć zadowolony z możliwości świadczenia o swej prawdziwej miłości do Kościoła, Antonio Rosmini powrócił na północ Włoch, do Strezy, piemonckiego miasteczka nad jeziorem Lago Maggiore, gdzie spędzi resztę życia w zaciszu podarowanego jemu i jego współbraciom z Instytutu Miłości pałacyku. Zmarł 1 lipca 1855 r. po ciężkiej i bolesnej chorobie.

Prekursor odnowy

Przez wielu współczesnych analityków jego twórczości jest on uznawany za jednego z prekursorów odnowy Kościoła i jego relacji ze światem, która znalazła swój konkretny wyraz w przeprowadzonym ponad sto lat po śmierci Rosminiego Soborze Watykańskim II. Według niego, jądrem odnowy Kościoła nie miało być reperowanie zewnętrznych struktur, ale ponowne odkrycie katolicyzmu, poprzez powrót do jego źródeł. Rosmini dostrzegał pojawiający się już na horyzoncie świt nowej epoki dla Kościoła. Pragnął takiej odnowy Kościoła, która odpowiadałaby najpełniejszej prawdzie o człowieku i która uczyniłaby z Kościoła przede wszystkim środowisko wzrastania osoby. Skoro Kościół jest miejscem spotkania osoby ludzkiej z osobowym Bogiem, a przez to łonem wzrastania wartości osobowej w człowieku, od jego zdrowego funkcjonowania zależy, czy stanie się „elementem społecznego odrodzenia”. Miał wielką nadzieję na wewnętrzną odnowę chrześcijaństwa i na przezwyciężenie tego wszystkiego, co ograniczało i osłabiało ewangelizacyjną misję Kościoła.

            Autorzy soborowej konstytucji o liturgii Sacrosanctum Concilium podczas przygotowań jej tekstu, szukając inspiracji, sięgnęli po książkę Antonio Rosminiego O pięciu ranach Kościoła świętego. W niej znaleźli cenne podpowiedzi Rosminiego na temat tego, co zrobić, aby lud chrześcijański  podczas wspólnych kościelnych celebracji nie pełnićroli widza, lecz aktora. Było dla niego jasne, że liturgia nie jest „widowiskiem wystawianym na oczach ludu”. Chodziło mu o zaangażowanie w działanie Chrystusa całej inteligencji, woli i uczuciowości każdego wiernego. Liturgia miała przenikać w podobnym stopniu tak duchowieństwo, jak i lud. Postulował przemyślenie sprawy używania języka łacińskiego. Skoro łacina przestała być językiem powszechnego użytku i człowiek przestał już rozumieć ten język, to uporczywe trwanie w dalszym posługiwaniu się nim we wspólnej modlitwie ludu Bożego sprawiało, że ów człowiek „nie pojmował tego Kościoła, który nadal mówił do niego, o nim i wraz z nim, i nie potrafił dać mu odpowiedzi innej, niż zagubiony wędrowiec w obcej krainie”. Rosmini w związku z tym formułował zdecydowany i naówczas całkiem rewolucyjny postulat, by teksty liturgiczne przetłumaczyć na języki współczesne, albo też objąć cały lud Boży rzetelnym nauczaniem łaciny.

            Pokazywał, że dla wielu osób pozostają niezrozumiałe liczne gesty i obrzędy liturgiczne, stąd palący wymóg odpowiedniej formacji liturgicznej nie tylko dla kandydatów do kapłaństwa, ale i dla wszystkich wiernych świeckich. Wszystkie reformatorskie działania podejmowane w Kościele mają jeden zasadniczy cel, bez osiągnięcia którego jałowe okaże się wszelkie usprawnianie jego funkcjonowania w nowoczesnym świecie – jest nim świętość życia. Bez tej świętości Kościół zamiast wpływać na zmiany w świecie, raczej odzwierciedli w sobie jego klęski i kryzysy. Dla Rosminiego było jasne, że Kościół nie może być wolny w działaniu, jeśli osoby nim kierujące nie wyróżniają się świętością. Świętość bowiem budzi w ludziach szacunek. „Oby Bóg zechciał sprawić – modlił się błogosławiony z Rovereto - iżby Kościołowi swego Syna jednorodzonego, a naszego Pana Jezusa Chrystusa został przywrócony – w oparciu o świętość jego sług – autorytet wśród ludzi, tak bardzo przez nas upragniony i tak jemu samemu potrzebny”.

            Gdy idzie o trud formacji do kapłaństwa, lubił powtarzać, że „tylko wielcy ludzie mogą formować innych wielkich ludzi”. Gdy ich zabraknie, Kościół zasiedlą wiotcy słudzy ołtarza – rzemieślnicy kulturalnego i moralnego minimalizmu. Z jego to winy nauka Kościoła brzmi w uszach wiernych sucho i schematycznie, tracąc na sile przyciągania i mocy formowania, zaś kaznodzieje przemawiają tak, „jakby mieli lód na ustach i zamiast gorących promieni obsypują słuchaczy szronem”. Kościół potrzebuje odzyskać na nowo sztukę dostarczania sobie kapłanów, którzy byliby świadomi ogromu swej misji, do głębi ogarnięci i przejęci wyczuciem Słowa.

            Z drugiej strony Rosmini próbował też rozmontować powszechne, sklerykalizowane przekonanie, że „sprawy Kościoła dotyczą księży”. Wyrażał już wcześniej to, co w pełni dojrzało w dokumentach Soboru Watykańskiego II, iż ewangeliczna świętość nie jest przywilejem wąskiej grupy specjalistów od duchowości, ale istotnym wymiarem chrześcijańskiego powołania wszystkich uczniów Chrystusa. Polega ona na „wypełnianiu dwóch przykazań miłości: Boga i bliźniego”. Jest więc „osiągnięciem doskonałości w miłowaniu”. Rosmini opisywał świętość chrześcijanina – cel bycia w Kościele – w kategoriach personalistycznych. Miłość to ogromna siła ozdrowieńcza w człowieku. Kiedy z jej pomocą czyni wszystko, co dobre, jego zdolność kochania może okazać się motywacją przyciągającą innych do Kościoła. „Miłość bowiem ma w sobie nieodpartego ducha zdobywania innych, albo w innych słowach: stanowi zasadę gromadzenia się we wspólnotę”.

            Cenna dla Rosmiego była teologiczna kategoria chrześcijanina, ucznia Chrystusa postawiona ponad kościelne podziały na duchowieństwo i świeckich. Walczył tym samym o prawa i właściwości wiernych świeckich, od lat zapomniane w katolickiej teologii. Również duchowni w pierwszej kolejności są chrześcijanami. „Bycie księdzem katolickim zakłada w sposób konieczny bycie chrześcijaninem – przekonywał - Status chrześcijanina stanowi niejako pierwszy stopień kapłaństwa”. Fundamentalna komunia między różnymi stanami w Kościele jest możliwa do osiągnięcia na bazie szczególnie wzniosłej rangi Chrztu. „Kiedy Trójca Święta – pisał - zamieszkuje w duszach sprawiedliwych, wprowadza w nie prawdę i miłość, co z kolei przywraca Kościołowi wiekuistą młodość. Kościół wówczas staje się społecznością znajdująca w sobie siłę do odnowy i do odmłodzenia się, siłę do nieustannego postępu”.

            Kościół jako rzeczywistość bosko-ludzka jest zanurzony w historii, by zanosić innym przesłanie ewangeliczne o zbawieniu i być znakiem powszechnej miłości Boga, stając się tym samym punktem zbieżnym całej ludzkości. W związku z tym, według włoskiego myśliciela, Kościół winien dawać świadectwo ubóstwa i pokory. Widział Rosmini konieczność powrotu do dobrowolnego ubóstwa ze strony ludzi Kościoła, aby odzyskać wolność konieczną do głoszenia Ewangelii. „Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniądza” (1 Tm 6, 10), zaś jej efektem Kościół zeświecczony. Taki Kościół bez wewnętrznej, przynależnej do jego fundamentalnej natury wolności nie będzie narzędziem powszechnego zbawienia, ale przedmiotem powszechnej pogardy.

[koniec_strony]

Miłość intelektualna

            Przyczyn nieszczęść i uzdrowienia człowieka należy szukać w umyśle – twierdził Rosmini. To tam zaszył się wróg. Wielkiego wysiłku uleczenia człowieka należy się podjąć na poziomie jego myślenia, ponieważ w tym obszarze zagnieździła się niegodziwość świata. Chodzi o wysiłek, nazywany przez kapłana z Rovereto „miłością intelektualną”, polegający na leczeniu u korzeni chorób, które trapią społeczeństwo. Był to potężny impuls misyjny inspirujący działalność intelektualną Rosminiego i łączący się z przekonaniem, że myśl schorowaną można uzdrowić poprzez wysiłek intelektualnego wychowania oraz filozoficzną aktywność. Dla Rosminiego filozofia i teologia stanowią coś w rodzaju procesu terapeutycznego. W zaangażowaniu intelektualnym dostrzegał on pewien sposób wyznawania wiary, mający na celu zaproponowanie takiej filozofii chrześcijańskiej, która byłaby w stanie przywrócić należną godność, tak filozoficznemu, jak i teologicznemu myśleniu. Taka odnowiona filozofia będzie w stanie zapewnić „naukowy odpoczynek rozumu”, jak i „prawdziwą pedagogią ludzkiego ducha”.

            Według Rosminiego, nieprawość nowoczesnego myślenia polega na błędnej antropologii, która rozwijając wizję „człowieka bez Boga”, w konsekwencji uzyskuje wizję „człowieka bez osoby”, sprowadzonego jedynie do przedmiotu badań naukowych, sztuki i produkcji przemysłowej. Wizja „człowieka idola” to w rzeczywistości wizja „człowieka potwora”. Rozwiązania proponowane przez Oświecenie „skupiają się entuzjastycznie na tym, co udoskonala ludzką naturę, lecz nie ulepszają osoby. Osoba ludzka jest traktowana jako wymysł. Człowiek szaleje więc na punkcie tego, co nie jest mu właściwe”. Należy go zatem ratować, sprowadzając go na nowo na ścieżki godności osobowej poprzez powrót do pierwotnego, możliwie najszerszego, całościowego ujęcia człowieka. Jan Paweł II w swej encyklice nazwał dorobek Antonio Rosminiego „przejawem owocnej relacji między filozofią a słowem Bożym” (Fides et ratio, 74).

Chrześcijaństwo Rosminiego jest chrześcijaństwem inteligentnym. Nie chodzi o religię profesorską, ale o umiejętność widzenia spraw do głębi. Okazał się myślicielem, który zaproponował nową koncepcję osoby ludzkiej, sięgając po to do szerokiej tradycji dorobku chrześcijańskiego, równocześnie podejmując śmiały dialog z nowoczesną myślą filozoficzną i odkryciami naukowymi XIX wieku. Dzięki genialnej umysłowości i wiedzy zdołał on wykazać, iż pojęcie osoby, które znalazło szerokie zastosowanie nie tylko w pojmowaniu Boga, człowieka, Kościoła i łaski, ale i w wielu innych dziedzinach ludzkiej nauki i praktyki, takich jak polityka, prawo, pedagogika, psychologia czy też nauki medyczne, stanowi wielki wkład chrześcijaństwa w ogólnie pojęte cywilizacyjne dziedzictwo człowieka.

W piekle potępienia

            Od wczesnych lat Rosmini doceniał wolność w myśleniu, dlatego nie obawiał się konfliktów czy różnic zdań. „Kto pisze – wyjaśniał - nie powinien lękać się zanadto surowych głosów, wręcz powinien być w pełni gotowy na oceny tak ze strony przyjaciół, jak i wrogów. Pragnę szczerze mówić to, co w moim przekonaniu jest zgodne z wiarą, z postanowieniami Stolicy Apostolskiej i z tradycja kościelną. Korzystam z tej cennej wolności, której święty Kościół broni i zapewnia wszystkim swoim dzieciom”. Ponadto kierował się życiową maksymą: „Przedkładaj to, co wieczne nad to, co tymczasowe, abyś mógł zbudować najpierw fundament, a potem budynek, najpierw miłość, a potem wiedzę”. Uważał, że miłość nie jest umysłowym pojęciem, bezpłodnym uczuciem serca, ani naturalną skłonnością, ale działaniem, życiem, twórczością.

            Całym jego chrześcijańskim życiem i myśleniem kierowała zasada, której nadał nazwę „zasady bierności”. W zgodzie z nią fundamentalną rolę w życiu odgrywa nastawienie kontemplatywne, czyli ciągłe nawrócenie i oczyszczanie duszy oraz poszukiwanie zjednoczenia z Bogiem. Z tego wynikała inna postawa, wedle której, jeśli Bóg poprzez różne okoliczności zasugeruje jakąś określoną działalność, należy ją podjąć i uznać za rodzaj powierzonej misji, jakakolwiek by ona była. „Adorować, milczeć, cieszyć się” – te trzy słowa stanowiły streszczenie jego duchowego testamentu. Okoliczności jego życia potwierdziły głęboki sens tychże maksym.

            Rosmini prowadził dyskusje na płaszczyźnie filozoficznej z różnymi adwersarzami. Dbał przy tym, aby intelektualna polemika odbywała się z uszanowaniem reguł logiki i nigdy nie prowadziła do braku miłości do drugiej osoby. Najcięższych ataków doznał jednakże z obszarów klerykalnych, zwłaszcza ze strony jezuitów. Stał się obiektem bezpardonowej wrogości, często o charakterze anonimowym, płynącej z wnętrza Kościoła. Od początku lat czterdziestych wybuchła tzw. kwestia rosminiańska, na którą złożyły się krytyki, nieraz wyjątkowo surowe, ze strony takich ówczesnych autorytetów w teologii i filozofii scholastycznej, jak Georg Hermes, Anton Günther, Johann Baptist Hirscher z Niemiec, Louis-Eugène Bautain i ks. Félicité Lammenais z Francji. Był oskarżany o fideizm, jansenizm, racjonalizm, pelagianizm, liberalizm, ontologizm czy panteizm. W niektórych wypadkach opinie przeczyły same sobie. Rosmini był przyrównywany do Lutra, Kalwina, Bajusa czy Janseniusza. Padały, dla przykładu, oskarżenia o naruszenie dogmatu o grzechu pierworodnym wprowadzonym przez Rosminiego rozróżnieniem na „grzech” i „winę”, albo o próbę zachwiania nauczaniem moralnym Kościoła poprzez powoływanie się na zasadę „wątpliwe prawo nie obowiązuje”, którą de facto wprowadził wcześniej św. Alfons Maria Luguori. Tymi i podobnymi argumentami usiłowano doprowadzić do potępienia Rosminiego ze strony papieża.

                Ten wierny syn Kościoła w plotkach przedstawiany był jako buntownik i odstępca. Szeptano o nieodległym już potępieniu go. Rosmini w tej sytuacji pokazywał swój profil człowieka i chrześcijanina. Nie spowalniał aktywności, ani nie reagował rozgoryczeniem. Liczne artykuły polemiczne i anonimy, pogłoski o niełasce w Watykanie budziły niepewność wśród biskupów, którzy Rosminiego znali i doceniali. Wielu przyjaciół opuściło go. Inni brali go w obronę. Sam Rosmini zwracał się do nich ze słowami: „Nie martwcie się prześladowaniami, jakie wybuchają przeciwko mnie. Bądźcie pewni, że Bóg je dopuszcza dla mego dobra. Zwłaszcza, abym mógł skorygować moje wady i być bliżej Niego. Nie mogę być tak naiwny, by wierzyć, że wiatry będą mi zawsze sprzyjać. Raczej winienem umiejętnie manewrować wbrew wiatrom. Dziękuję nieustannie Bogu za to i bronię się tylko wtedy, kiedy muszę, nigdy więcej”.

            Papież Pius IX aprobował Rosminiego, czyniąc go swym własnym doradcą. Tak wiele zyskał on w oczach papieża uznania i szacunku, iż tamten zamierzał uczynić go kardynałem, a w przyszłości powierzyć mu prowadzenie Sekretariatu Stanu. To stało się bezpośrednią przyczyną narastającej niechęci w środowisku Stolicy Apostolskiej do niego. Głównym zaś protagonistą oporu względem Rosminiego okazał się ówczesny watykański sekretarz Stanu, kardynał Giacomo Antonelli. Plan Antonellego był jasny: odsunąć Rosminiego od papieża. Myśliciel z Rovereto nie reagował, oddając się w tym wszystkim Bogu. Papieżowi zaś cierpliwie wyjaśniał punkty swego nauczania, o które był oskarżany, deklarując mu przy tym niezmienną wierność.  Pisał Rosmini do papieża: „Jestem gotów, gdy chodzi o moje książki, zmienić to, co nadaje się do zmiany, poprawić to, co nadaje się do poprawy i wycofać to, co zasługuje na wycofanie. Chcę polegać we wszystkim na autorytecie Kościoła i chce także, aby cały świat wiedział, że tylko temu autorytetowi ufam. Podoba mi się prawda nauczana przez niego i będę dumny, mogąc odwołać błędy, w jakie mógłbym popaść wbrew nieomylnym jego orzeczeniom”. Wrogowie tymczasem starali się przekonać Piusa IX, że w pismach Rosminiego są zawarte niebezpieczne idee. Rosmini czuł, że zbliża się próba jego miłości do Kościoła.

            By uwolnić się nieco od nieprzychylnego nastroju narastającego wokół niego, Rosmini pod pretekstem załatwienia spraw wydawniczych wyjechał w styczniu 1849 roku do Neapolu. Tam, wśród wewnętrznej udręki i klimatu upokorzenia, zaczął pisać swój Komentarz do początku Ewangelii św. Jana – świadectwo jego pokoju wewnętrznego w obliczu burzy nieprzychylności wywołanej przeciwko jego osobie. Gdy w czerwcu powrócił do papieża, czekały na niego gorzkie niespodzianki. Kongregacja Ksiąg Zakazanych zadekretowała już po kryjomu potępienie dwóch książek Rosminiego: O pięciu ranach Kościoła świętego i Konstytucje według sprawiedliwości społecznej. Podczas audiencji, o którą poprosił, Rosmini zrozumiał, że Pius IX nie chce więcej jego rad, mimo wcześniejszych zapewnień o życzliwości. Przed drogą powrotną napisał jeszcze Memoriał, umieszczając w nim syntezę treści zagrożonych potępieniem książek oraz swe wyznanie wiary, a także deklarację lojalności względem Kościoła i Stolicy Apostolskiej.

            Wiadomość o potępieniu zastała go w drodze powrotnej do Strezy. Po otrzymaniu oficjalnego dokumentu potępienia, natychmiast napisał: „Z uczuciem jak najbardziej wiernego i posłusznego Stolicy Apostolskiej syna, o czym z łaski Bożej zawsze z serca publicznie zapewniałem, i nadal to czynię, postanawiam poddać się szczerze, prosto i jak najusilniej zakazowi rozpowszechniania wymienionych książek, prosząc przy tym o zapewnieniu o tym naszego Ojca Świętego i świętą Kongregację”. Doświadczenia te zbliżyły bardzo Rosminiego do krzyża Chrystusowego, nie odbierając mu jego naturalnej łagodności, ani nie nadwerężając miłości do Kościoła. W opinii jego przyjaciół, rodziny włoskiego Pisarza Alessandro Manzoniego, Rosmini zachowywał na wskroś chrześcijańską postawę wobec bolesnych wydarzeń: „W jego słowach o papieżu było wiele szacunku i przywiązania, w ocenie osób z papieskiego otoczenia wiele powściągliwości i życzliwości”.

            Po ogłoszeniu potępienia książek Rosminiego niechęć do autora narastała. Mimo, że sam papież wielokrotnie wyrażał mu swą przyjaźń i uznanie, o Rosminim rozchodziły się coraz to smutniejsze plotki i opinie. Mówiono, że jest „wielkim obłudnikiem, raną na Kościele, komunistą”, i że w jego książkach „nie ma nigdzie imienia Jezusa Chrystusa”.  On jednak, choć bólem przeszywał mu serce sposób, w jaki został relegowany z otoczenia papieskiego i obłożony sentencją potępienia, gniewem reagował na krytyków jego postawy uległości względem papieża. Za kryterium rozróżniania sytuacji uznawał nie ludzkie opinie, ale decyzję naszego Pana, by w Piotrze umieścić autorytet swego namiestnika na ziemi.

[koniec_strony]

Święty „heretyk”      

            Prawdę mówiąc, spodziewano się po Rosminim podobnej reakcji, jak w przypadku innych ukaranych karami kościelnymi myślicieli, jak choćby Lamennais czy Gioberti – czyli reakcji buntu. Ten tymczasem poddał się pokornie decyzji Kościoła, mimo iż nie rozumiał tego, co zaszło. Nie wchodził w polemikę ze stwierdzeniami Kongregacji ani też nie wyrzekł się słuszności własnych przekonań. „W podporządkowaniu się - co uczyniłem z pełnym przekonaniem - dekretowi sporządzonemu przez odpowiednie władze, choć wydawał mi się zaskakujący i nieoczekiwany, uczyniłem jedynie to, co każdy syn Kościoła, spośród których jestem ostatni, winien w prostocie podjąć. Z łaski Boga zdarzenie to nie ujęło mi ani na jotę pokoju. Bóg jest mi świadkiem, że to co napisałem, zrobiłem to, mając na myśli dobro świętego Kościoła oraz bliźniego. Poddaję wszystko pod najwyższy osąd Kościoła, który w tych sprawach jest prawdziwym arbitrem. Jeśli zdecydował on, iż lepiej będzie zabrać sprzed oczu wiernych owe moje sugestie i rady, niechże i tak będzie”.

            Przeciwnicy tymczasem szykowali się do rozprawy ostatecznej, która miała na celu pogrzebanie na wieki pamięci o niewygodnym profetycznym filozofie. Tezy Rosminiego uznawane były za „trujące”, zwłaszcza te, które dotykały tak „energetycznych” kwestii, jak liturgia, wybór biskupów czy nietykalna scholastyka. Powrót do czasów pierwotnych Kościoła potraktowany był za postulat niedorzeczny, epoka ta w oczach ówczesnych „ekspertów” od spraw kościelnych uchodziła za nieodwracalnie pozostawioną za plecami. Kręgi Kurii Rzymskiej nie darowały Rosminiemu zwłaszcza uwag dotyczących zbytniej politycznej zależności biskupów od władców państw i dworów książęcych. Z tym większą pieczołowitością poszukiwali w pismach rosminiańskich „ziaren zbłądzenia”. Metodą zdyskredytowania myśliciela i uderzenia w jego sławę, zwłaszcza na poziomie najbardziej podstawowych rozstrzygnięć filozoficznych, chcieli ostatecznie rozwalić „twierdzę-Rosmini”. 14 grudnia 1887 r. wyszedł z biur Świętego Oficjum dekret Post obitum potępiający 40 tez wyciągniętych z wszystkich pism Antonio Rosminiego. Dekret został zaaprobowany przez papieża i opublikowany 7 marca następnego roku oraz umieszczony wśród ostatecznych i nieodwołalnych orzeczeń Kongregacji Doktryny Wiary. Tezy Rosminiego „nie wydają się być zbieżnymi z prawdą katolicką” – zapadł wyrok jak gilotyna. Profesorowie, zwolennicy potępionego filozofa zostali usunięci z uczelni i seminariów, instytuty zakonne założone przez „heretyka” straciły na znaczeniu. Sam Rosmini, już nie żyjący od ponad trzydziestu lat, nie mógł się bronić. Wnet wyszedł z mody, zapadając się w mroki zapomnienia. Jego myślenie otrzymało etykietkę „skażonego” błędem.

            Przełom nastąpił po przewrocie mentalnościowym, jaki zainicjował w Kościele Sobór Watykański II. Jan XXIII w swoim Dzienniku duchowym opowiadał o pewnych rekolekcjach odbytych w oparciu o piękne refleksje Antonio Rosminiego Massime di perfezione cristiana, które to przyjął jako wskazówki na dalsza drogę życia. Paweł VI spowodował usunięcie książek Rosminiego z Indeksu. Wielokrotnie też powracał do zdań tego autora, mówiąc: „Wszystkie jego myśli wskazują na ducha, który zasługuje na to, by się z nim zapoznać, naśladować go, a być może i wzywać jako patrona niebieskiego” . Podjął też decyzję o powołaniu komisji ekspertów do zbadania zasadności 40 potępianych tez.

            Wielkim krokiem naprzód w sprawie Rosminiego było wymienienie przez papieża Jana Pawła II w encyklice Fides et ratio jego nazwiska, obok takich postaci jak John Henry Newman, Jacques Maritain, Edith Stein, Wladimir Sołowiow czy Aleksander Bierdiajew, jako przykłady tych, którzy wspaniale potrafili łączyć rozum i wiarę w poznaniu chrześcijańskiej prawdy. Pod jego patronatem Kongregacja Nauki Wiary podjęła kolejny wysiłek przestudiowania trudnego casusu Rosminiego, kończąc całą sprawę bezprecedensowym zdjęciem z niego niesłusznego oskarżenia o herezję. Trzeba dodać, iż tym, który wówczas - 1 lipca 2001 r. - podpisał dekret rehabilitujący w pełni Antonio Rosminiego, był późniejszy papież Benedykt XVI, który doprowadził do wyniesienia do chwały ołtarzy błogosławionego Antonio Rosminiego. Został wydobyty z sarkofagu zapomnienia skrzywdzony filozof, kapłan, który kochał Kościół i który dla Kościoła przecierpiał. Był on, jak stwierdził włoski historyk Lucina Malusa, „jednym z tych prawdziwych synów Kościoła i myślicieli, których spotkały prześladowania nie tyle ze strony totalitarnych rządów czy sił antychrześcijańskich, co raczej wewnątrz Kościoła”. Ktoś kiedyś zapytał Rosminiego czy wierzy w to, że jego idee przyjmą się w świecie. Ten odpowiedział: „Z całą pewnością, ale jeszcze nie teraz. Świat nie jest na to gotowy. Wcześniej musimy być zwalczeni, umrzeć i rozłożyć się pod ziemią. A wówczas nadejdzie ta chwila”.