Ukrzyżowany i zmartwychwstały Jezus przekazał Kościołowi misję udzielania ludziom łaski przebaczenia. W ciągu dziejów zmieniały się formy sakramentu pokuty i pojednania. 

Historia każdego sakramentu zaczyna się od Jezusa Chrystusa. Nie inaczej jest w przypadku sakramentu pokuty i pojednania. Jezus nie tylko wzywał do nawrócenia, ale – co widać doskonale w scenie z paralitykiem – sam udzielał ludziom odpuszczenia grzechów. Czynił to na mocy swojej Bożej władzy (jako Syn Boży), ale zarazem czynił to jako człowiek (co tak bulwersowało faryzeuszy).

Już w tej historii można dopatrzeć się zapowiedzi przekazania Boskiej władzy przebaczenia wspólnocie Kościoła. Otwarcie mówi o tym Jezus dopiero po śmierci i zmartwychwstaniu. Sakrament spowiedzi jest bowiem owocem Paschy. To przez krzyż i zmartwychwstanie dokonało się pojednanie ludzi z Bogiem. Owoce tego Jezusowego dzieła pojednania mają być przekazywane ludziom poprzez Kościół. „Wieczorem owego pierwszego dnia... przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł (do apostołów): »Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane«” (J 20,19.22-23).

Pan Jezus nie określił precyzyjnie, jak ma wyglądać sprawowanie sakramentu pokuty. Dał Kościołowi Ducha Świętego, który jest gwarancją Bożej obecności, a apostołom udzielił władzy „odpuszczania” i „zatrzymywania”. Historia sakramentu pokuty pokazuje, jak ta niezmienna władza była konkretnie sprawowana w zmieniających się warunkach historycznych. Ów skarb, jakim jest moc jednania ludzi z Bogiem, jest przechowywany w glinianym naczyniu Kościoła. Moc idzie od Boga, ale przez posługę kapłanów, którzy sami jako grzesznicy miłosierdzia potrzebują. 

Jednorazowa i publiczna pokuta 

Już w Listach i Dziejach Apostolskich pojawia się problem grzechu występującego po chrzcie świętym. Budziło to zgorszenie i pewne zażenowanie młodej wspólnoty. W początkach Kościoła to chrzest był traktowany jako sakrament pojednania z Bogiem. Przyjmowali go dorośli, którzy wyznawali wiarę i nawracali się. Zanurzając się w wodzie chrztu, „topili” starego, grzesznego człowieka i zaczynali nowe życie. Panowało mocne przekonanie, że życie po chrzcie może i powinno być życiem wolnym od grzechu. Doświadczenie pokazało, że było to zbyt optymistyczne. Dzieło „Pasterz” Hermasa (ok. 150 po Chr.) jest najstarszym świadectwem mówiącym o odpuszczeniu grzechów po chrzcie. Przez kilka wieków dominowało w Kościele przekonanie, że po chrzcie pokuta jest możliwa tylko raz. Przyjmowano, że jest jakby drugim chrztem. Przy czym chodziło o ciężkie grzechy, za jakie uważano cudzołóstwo, morderstwo i apostazję.

Problem pokuty nasilił się w związku z prześladowaniami chrześcijan przez Rzym. Nie wszyscy jednak byli gotowi na męczeństwo, niektórzy wypierali się Chrystusa (tzw. lapsi – upadli). Potem, gdy ustały prześladowania, chcieli wrócić do Kościoła, ale rygoryści odmawiali im tego prawa. W Kościele zwyciężyło jednak przekonanie, że nie należy im odmawiać Bożego miłosierdzia. Grzesznik musiał wyrazić przed wspólnotą swój żal i postanowienie poprawy. Następnie odbywał publiczną pokutę, którą nakładał na niego biskup (tzw. pokuta kanoniczna). Dopiero po okresie ekspiacji biskup udzielał przebaczenia, nakładając ręce i wypowiadając słowa rozgrzeszenia. Do VI wieku pokuta miała charakter jednorazowy i publiczny. 

Wynalazek mnichów

Spowiedź indywidualną zawdzięczamy mnichom pochodzącym z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Tak zwani mnisi iroszkoccy stali się wielkimi ewangelizatorami północnej i zachodniej Europy w VI i VII wieku. Oni rozpowszechnili w całym Kościele spowiedź uszną przed kapłanem i praktykę osobistej pokuty. Od VI wieku spowiadano się już częściej niż raz. Zwykle wtedy, gdy ktoś popełnił grzech ciężki. Nadal jednak było tak, że najpierw trzeba było odpokutować grzech, a potem u tego samego kapłana, który nałożył pokutę, prosić o rozgrzeszenie. Mnisi tworzyli tzw. księgi penitencjarne, zawierające katalogi wszelkich możliwych grzechów oraz odpowiadających im pokut zwanych taryfowymi. Określano precyzyjnie formę i czas pokutowania. Ciekawostka: duchowni mieli znacznie surowsze pokuty niż świeccy.

Księgi z taryfowymi pokutami okazały się jednak ślepym zaułkiem. Pojawiały się wynaturzenia, bogaci zaczynali zastępować pokutne czyny określoną sumą pieniędzy. Około X wieku ustaliła się reguła, że penitent zaraz po wyznaniu grzechów uzyskuje rozgrzeszenie, a pokutę odprawia po spowiedzi. Porzucono księgi pokutne. Pokuta po spowiedzi stawała się coraz bardziej symboliczna. Na Soborze Laterańskim IV (1215 r.) zadecydowano, że wszyscy wierni mają obowiązek osobiście przynajmniej raz w roku wiernie wyznać wszystkie swoje grzechy kapłanowi. Później, już na Soborze Trydenckim (1545–1563), doprecyzowano, że obowiązek ten dotyczy jedynie grzechów ciężkich. Oczywiście chodzi o grzechy, których człowiek po dokładnym zbadaniu siebie jest świadomy. W roku 1304 papież Benedykt XI usankcjonował tzw. spowiedź generalną. Chodzi o spowiedź z całości życia, albo jakiegoś jego etapu, w której wyznajemy grzechy już wcześniej wyznane i odpuszczone. Spowiedź generalna jest nadal praktykowana i bywa pożyteczna w pewnych przełomowych życiowych momentach (np. przed ślubem czy święceniami).

Średniowieczny Kościół rozwinął teologię sakramentu pokuty. Spierano się o rozłożenie akcentów. Święty Tomasz z Akwinu, jak zwykle, szukał mądrej równowagi. Akcentował, że na skuteczność sakramentu składają się zarówno elementy subiektywne, czyli akty samego penitenta: żal połączony z postanowieniem poprawy, wyznanie grzechów i zadośćuczynienie, jak i element obiektywny, którym jest sakramentalne rozgrzeszenie. W porównaniu z pierwszymi wiekami Kościoła najważniejsza zmiana polegała na odejściu od przesadnego akcentowania uczynków pokutnych, jakby „wypracowywania” przebaczenia. Pozostałością po starożytnej surowej praktyce pokutnej pozostała teologia odpustów. 

Negowanie i obrona spowiedzi 

Marcin Luter, twórca reformacji, sam do końca życia spowiadał się. Ale w swoich pismach raz uznaje spowiedź za sakrament, raz ją odrzuca. Nie podobało mu się kościelne przykazanie nakazujące przynajmniej raz w roku spowiadać się. Tak mocno akcentował konieczność zaufania Bożemu miłosierdziu, że negował znaczenie samej absolucji i ludzkich wysiłków pokutnych. Jak w wielu innych sprawach, tak i w tej wylał dziecko z kąpielą. Kościoły wyrosłe z reformacji ostatecznie odrzuciły spowiedź.
 Wspomniany już Sobór Trydencki w odpowiedzi na reformację uporządkował nauczanie o spowiedzi. Potwierdził nauczanie św. Tomasza z Akwinu. Akcentował, że spowiedź jest sakramentem powtarzalnym, że rozgrzeszenia może udzielać tylko kapłan. Potwierdził znane już wcześniej rozróżnienie na żal doskonały (z miłości) i niedoskonały (z lęku). Do otrzymania rozgrzeszenia wystarczy żal niedoskonały. To nauczanie pozostaje nadal aktualne.

Na Soborze Watykańskim II zwrócono uwagę na wspólnotowy wymiar sakramentu pokuty. Podkreślono, że spowiedź to nie tylko pojednanie z Bogiem, ale także z Kościołem. Utrzymano jednak jako podstawową formę sakramentu indywidualną spowiedź. Drugą formą jest pojednanie większej liczby penitentów wraz z indywidualną spowiedzią. Trzecia forma, czyli tzw. absolucja generalna, jest możliwa tylko w sytuacjach nadzwyczajnych. Jan Paweł II w adhortacji „Reconciliatio et paenitentia” (1984 r.) zwrócił uwagę, że spowiedź nie jest tylko rodzajem procedury sądowej przed trybunałem miłosierdzia, ale ma również charakter „leczniczy”. „Pragnę leczyć, a nie oskarżać”, mówi św. Augustyn. „To dzięki lekarstwu spowiedzi doświadczenie grzechu nie przeradza się w rozpacz” – komentuje papież. „Każdy konfesjonał to uprzywilejowane i błogosławione miejsce, w którym (…) rodzi się nowy, nieskażony i pojednany człowiek – pojednany świat!”.

Spowiedź w wielu krajach przeżywa kryzys. Konfesjonały służą tam za schowki na szczotki i szmaty. Księża przestali spowiadać, więc ludzie przestali chodzić do spowiedzi. Zachodnia cywilizacja głównie przy pomocy armii psychologów i medialnych inżynierów społecznych dokonuje zastępczego świeckiego „rozgrzeszenia”. Wmówiono społeczeństwom i niestety także wierzącym, że są bez winy. Mówimy już tylko o słabości, o rozpadzie małżeństwa, wypaleniu, niedostosowaniu czy traumie z dzieciństwa.

Tam, gdzie nie ma przyznania się do winy, nie ma też nawrócenia i spowiedzi. Wtedy zło staje się nieuleczalne.

Ks. Tomasz Jaklewicz

Liturgia.wiara.pl