Raport NIK-u musiał przyjąć taki właśnie kształt, ponieważ kontrolerzy Izby są zobowiązani do uwzględniania konkretnych empirycznych warunków funkcjonowania danego systemu, a w tym przypadku stopnia przygotowania systemu oświaty do wdrożenia przygotowywanej reformy. Natomiast istota sporu dotyczy różnych antropologii edukacyjnych. Rozstrzygnięcia m.in. kwestii: Czy dziecko w wieku sześciu lat jest już zdolne podejmować obowiązki szkolne, czy raczej nie? To jest to, co różni osoby, które zgłosiły swój wniosek o referendum w tej sprawie, od przedstawicieli strony państwowej. A być może także i nauczycielskiej. Jeśli jeden z postulatów dotyczy likwidacji gimnazjów, to siłą rzeczy jego realizacja dotknęłaby części pracujących tam nauczycieli. Na pewno nastąpiłaby też redukcja etatów dyrektorskich, więc i część kadry kierowniczej  będzie się temu opierać. To jest zatem dodatkowo kwestia interesów rożnych grup społecznych, które są uwikłane w całą tę sprawę. Niezależnie od wizji tego, jak edukacja powinna być realizowana, jest więc jeszcze kwestia ludzi zaangażowanych po stronie spraw dla nich ważnych.

Fundamentalną w tym wszystkim wydaje mi się kwestia demokratyczności tego, co się dzieje w państwie. Znamiennym jest to, co wydarzyło się w Finlandii wiele lat temu, na przełomie lat 60. i 70., kiedy uznano, że kopia niemieckiego systemu oświaty, która wtedy była tam realizowana, jest zdecydowanie nieefektywna i że trzeba z tym coś zrobić. Rozwiązano tę kwestię na sposób prawdziwie demokratyczny: oddolnie. W każdym mieście, miasteczku i wsi zbierali się ludzie zainteresowani edukacją – rodzice, uczniowie, nauczyciele oraz aktywiście społeczni – i zgłaszali propozycje zmian, które były zbierane, a ostatecznie poważnie rozważane na najwyższym szczeblu życia społecznego. Te, które dominowały, posłużyły za fundamenty projektu reformy oświatowej, chwalonej dziś w całym świecie (a do szkoły idzie się tam od … 7 roku życia).

U nas opór czy brak odzewu ze strony władzy jest niesłychany. Z obywatelami należałoby rozmawiać i przyjmować pod rozwagę ich niepokoje. A tu, Pan Premier nie pojawił się dzisiaj na debacie sejmowej. Pewnie miał „ważniejsze” sprawy. To też pokazuje, jak władza, która ma się za oświeconą i opierającą swoje działania na opiniach wyselekcjonowanych profesjonalistów (tylko tych, którzy potwierdzają jej pomysły) chce forsować swoje koncepty, nie bacząc na opór społeczny. Od momentu uzyskania przez dane elity polityczne w trybie aktu wyborczego mandatu do sprawowania władzy w państwie, społeczeństwu trzeba akceptować wszystkie tych elit pomysły i wdrożenia, niezależnie od tego, czy wywołują zastrzeżenia, czy też nie. Czy to jeszcze demokracja?

not. ToR