Fronda.pl: Wiceprezydent USA Mike Pence powiedział w trakcie konferencji w Monachium, że prezydent Trump jest wierny NATO, ale oczekuje od sojuszników wypełniania zobowiązań. Czy kolejne przypomnienia Amerykanów tego znanego stanowiska nadal nie mogą dotrzeć do większości krajów członkowskich?

Prof. Romuald Szeremietiew: Wszystkie kraje członkowskie NATO, które nie wykonują zobowiązań sojuszniczych, nie wydając na rozwój obronności kwoty w wysokości 2 proc. PKB mają problemy ze słuchem. Przyjęły zobowiązania w tej sprawie i udają, że nie słyszą, gdy się im o tym przypomina.

Myśli Pan, że europejscy sojusznicy USA w NATO zaczną wreszcie wypełniać zobowiązania?

Trudno powiedzieć. Za każdym razem mamy do czynienia z konkretną sytuacją państw, które mają swoje potrzeby i same oceniają wielkość swych wydatków na obronę. Przy czym rzeczą kuriozalną jest, że oprócz państw natowskich, które leżą daleko od rejonów napięć, także takie kraje jak Łotwa i Litwa, mówiące o zagrożeniu ze strony Rosji, nie dopełniają zobowiązań wynikających z członkostwa w Sojuszu. Podobnie rzecz się ma wśród państw, które razem z Polską tworzą Grupę Wyszehradzką. Czechy, Słowacja i Węgry również nie osiągają 2 proc. PKB na obronność. Tak więc zobowiązania sojusznicze nie są wykonywane w rejonie, który domaga się, żeby Stany Zjednoczone swymi siłami wzmacniały tzw. wschodnią flankę NATO, czyli go broniły. To sytuacja co najmniej dziwna.

Mike Pence powiedział też, że mimo wspólnych interesów rosyjsko-amerykańskich, Stany Zjednoczone będą rozliczały Rosję z jej działań na Ukrainie. Jak miałoby to rozliczanie wyglądać?

Tego nie wiadomo, ale jedno jest pewne, to mianowicie, że prezydenci Trump i Putin mają inne wizje wzajemnej współpracy. Polityka amerykańska polega na tym, że Stany Zjednoczone starają się zachować dotychczasową pozycję gwaranta ładu międzynarodowego, a to stoi w sprzeczności z celami Rosji. Rosja dąży do tego, by obecny ład międzynarodowy zmienić i chciałaby stworzyć układ wielobiegunowy, znany z historii „koncert mocarstw”, które będą układały się wyznaczając swoje strefy wpływów na mapie świata. Dzisiaj decydują Stany Zjednoczone i to one są siłą dominującą, co nie odpowiada przecież Rosji. Natomiast kraje uznające obecny ład założyły, że tym Stany Zjednoczone mają gwarantować im bezpieczeństwo. I stąd wynika problem, o którym mówi prezydent Donald Trump. Państwa członkowskie NATO nie chcą wydawać tyle na obronę ile powinny, ponieważ uważają, że USA chcąc zachować obecny ład muszą to zapewnić własnymi silami i w gruncie rzeczy to tylko amerykański problem. W każdym razie widzimy, że politycy na Kremlu i w Białym Domu wygłaszają deklaracje o chęci współpracy, ale wizje owej współpracy mają rozbieżne, a nawet sprzeczne i nie widać, by można było je zharmonizować.

Można zatem spodziewać się, że nowa administracja będzie nadal zainteresowana obecnością Stanów Zjednoczonych i jej siły militarnej w Europie, mimo wszelkich trudności?

Przed nową administracją amerykańską stoi zasadniczy problem. Polega on na odpowiedzi na pytanie: czy Stany Zjednoczone czują się na siłach i chcą nadal utrzymywać ład międzynarodowy, w którym odgrywają decydującą rolę? Jeśli stwierdzą, że nie mają wystarczających sił, to mogą zejść z pozycji gwaranta ładu międzynarodowego, co będzie miało różne negatywne konsekwencje, także dla nas. Wygląda jednak, że jak dotąd, sądząc po wypowiedziach prezydenta Trumpa i jego współpracowników, Stany Zjednoczone chcą nadal zachować swoją obecną pozycję w świecie. A to oznacza, że jak na razie nie ma mowy o wycofywaniu się USA z Europy.

Dziękujemy za rozmowę