Jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało, zwłaszcza w kontekście ostatnich rosyjskich zbrodni, mam absolutne przekonanie, że świat się nie kończy na Ukrainie. I co więcej, w jakiejś nieodległej jak sądzę perspektywie, albo ta wojna się skończy albo przejdzie w fazę znaną z lat 2014 - 2022.

Czy jesteśmy na to przygotowani? Czy mamy scenariusze na oba warianty - a może i na jakieś inne scenariusze?

To co dzieje się na świecie przynajmniej od grudnia 2021, a właściwie od upadku Kabulu, bardzo zaskakuje. Właściwie nie ma mądrego, który byłby w stanie przedstawić jakąkolwiek predykcję, która miałaby szansę materializacji.

Nikt nie spodziewał się tego, że Rosja (mając inne instrumenty) w tak brutalny sposób podejmie próbę wywrócenia istniejącego porządku europejskiego i światowego. Nikt nie spodziewał się, że dla przykładu Chiny zajmą taką jak obserwujemy pozycję. Nikt nie spodziewał się, że Polska wywalczy sobie takie miejsce jakie obecnie - jeszcze - mamy. Nikt nie spodziewał się, że Niemcy tak bezprzykładnie skompromitują się w obliczu tego co się dzieje. Nikt nie spodziewał się, że podobnie zdruzgotany zostanie przez Macrona wizerunek Francji. I można wymienić jeszcze wiele elementów.

Patrząc na to z perspektywy historycznej, to jednak nic nowego. Przy takich napięciach i dynamice wydarzeń, nikt nie jest w stanie ani napisać, a już tym bardziej realizować jakichś scenariuszy. Nawet USA czy Rosja mogą mieć jakieś ogólne cele, ale ich realizacja jest funkcją tak wielu zmiennych, że wyniki zawsze zaskakują. Żeby nie być gołosłownym - Amerykanie mieli świetny scenariusz na wyjście z Afganistanu i ułożenie spraw w tym rejonie świata. I co? I nic z tego nie zdołali zrealizować. Rosjanie mieli świetny scenariusz na podporządkowanie sobie Ukrainy. I co? Mamy transmisję live z tej realizacji.

Czy to jednak oznacza, że państwa powinny być pozbawione wizji, celów, ambicji? Oczywiście nie. Problem jednak tkwi w tym, aby w nieuniknionym chaosie, w obliczu gwałtownie zmieniających się sytuacji oraz odmiennych celów innych państw, znaleźć drogę do realizacji właśnie owych swoich celów.

W ostatnich miesiącach Polska miała zdefiniowane cele w obliczu rosyjskiej agresywności. Wśród nich było m.in.:

- niedopuszczenie do wyizolowania Ukrainy jako kolejnego celu rosyjskiej agresji - udało się to zrealizować i to mimo tego, że na taką izolację Ukrainy zgodzili się Amerykanie, Niemcy i Francuzi;

- zbudowanie międzynarodowego realnego wsparcia wysiłku wojennego Ukrainy - udaje się to realizować z widomymi rezultatami i to mimo gwałtownego oporu Niemców i Francuzów;

- umocnienie pozycji Polski jako lidera krytycznego dla Europy regionu;

- wzmocnienie potencjału obronnego Polski w takim stopniu, by w obliczu nieuchronnej jak się wydaje obecnie konfrontacji z Rosją mieć możliwość samodzielnego stawienia mu czoła.

Wszystkie te cele udało się prawie zrealizować (czwarty cel wymaga czasu i zabiegów), co jak się wydaje zaskoczyło samych kreatorów tych zadań. Dlaczego tak się wydaje? Bo nie widać jasnej perspektywy, O CO TERAZ WALCZYMY?

W polityce międzynarodowej żaden stan rzeczy nie trwa nie tylko wiecznie, ale nawet w krótkiej perspektywie. W dzisiejszej dynamice wydarzeń widać, że to co było dwa tygodnie temu, już dzisiaj jest nieaktualne. Im szybciej zapomnimy o wizycie Bidena w Warszawie, tym lepiej.

Nie ma bowiem najmniejszej wątpliwości, że niezależnie od padających słów i oświadczeń, za kulisami trwa proces dogadywania się z jednej strony Amerykanów z Rosją, a z drugiej strony Niemców z Rosją. Kto nie wierzy niech zainteresuje się, kto w tej chwili prowadzi w imieniu USA negocjacje z Iranem. Co do Niemców jak sądzę, żadnych dowodów przedstawiać nie trzeba.

Że tak się dzieje i refleksy tego docierają do Ukraińców, świadczą nerwowe reakcje Zeleńskiego. "Obdarzanie" epitetami coraz to nowych, niewygodnych z jego perspektywy liderów innych państw wskazuje na to, że w Kijowie jest świadomość toczącego się ponad władzami ukraińskimi "dialogu". Stąd podejmowane różnorakie próby sparaliżowania takich działań.

Co z tego wyjdzie ostatecznie - nikt tego nie wie. Ważne jest jedynie to, że po stronie polskiej jakby nie dostrzegano tego zjawiska. A my już teraz powinniśmy mieć scenariusze na wypadek takich sytuacji i jasno określone WŁASNE CELE.

Naszym zadaniem nie jest bowiem walka o interesy ukraińskie, ale o interesy polskie.

Tym bardziej, że widać wyraźnie iż sterowana z Berlina i Paryża brukselska jaczejka już nerwowo przebiera nogami, aby wreszcie nas "ukarać". Uruchomienie procedury "ochrony praworządności" wobec Węgier jest ważnym sygnałem, a jednocześnie pokazuje cele intencje wszystkich tych, którzy dali się wpędzić w scenariusz robienia z Orbana putinowskiego sojusznika. Służyło to temu, żeby teraz mieć tytuły "moralne" do tego ataku na Węgry.

Ale jest to też krytyczny test dla Polski. Zgrillowanie Węgrów doprowadzi bowiem do nieuchronnego zgrillowania Polski - nie mam co do tego żadnych złudzeń.

I to jest dzisiaj podstawowa polska perspektywa. To jest właśnie ścieżka, którą będzie chciał wykorzystać Berlin, aby podminować, a potem zniszczyć dopiero co zdobytą pozycję Polski w Europie. I nasze poświęcenie dla Ukrainy i Ukraińców, nie będzie miało tu żadnej wartości. Cokolwiek jeszcze byśmy w tej materii zrobili.

Pamiętajmy. Dziś toczymy wojnę na dwóch frontach i jeśli o tym zapomnimy, to wkrótce okaże się że z wojny ukraińsko - rosyjskiej wyjdziemy nie mniej poturbowani, niż Ukraińcy. Berlin, Paryż i Bruksela zrobią bowiem wszystko, aby Polskę maksymalnie osłabić.

No chyba że...

Chyba że francuska armia i służby zdołają odsunąć Macrona od władzy za kilkanaście dni. A wtedy naprawdę wszystko w Europie się zmieni.

 

mp/facebook/grzegorz gorski