Tomasz Wandas, portal Fronda.pl: Kiedy wyjechał Ojciec na Ukrainę? W jaki sposób przygotowywał sie Ojciec do misji?
O. Andrzej Roger Mularczyk: To była jesień 1992 roku i ósmy rok mojej kapłańskiej posługi. Wśród priorytetów naszego franciszkańskiego zakonu są także misje, więc praca taka wchodzi niejako w rachubę, choć nie wszyscy o tym marzą… Ja akurat brałem to pod uwagę i zgłaszałem kilkakrotnie swoją osobę do wyjazdu gdzieś daleko. Okazało się, że czekała na mnie bliska Ukraina. O możliwości wyjazdu za wschodnią granicę w czasach mojej początkowej formacji (nowicjat, seminarium duchowne) nikt nie wspominał i nikt nie myślał, dlatego też i żadnego przygotowania w tym kierunku nie było. Język rosyjski w szkole… Dziś żałuję, i z tym się nie kryję, że nie przykładałem się do nauki rosyjskiego. Bo i język piękny, i na pewno byłby pomocny. Mówię pomocny, bo akurat w regionach, w których przyszło mi pracować, powszechnym jest język ukraiński, a w niektórych środowiskach, mówiąc delikatnie, nie był i nie jest mile przyjmowany. Można powiedzieć, że pojechałem praktycznie bez żadnego przygotowania i wszystkiego, począwszy od języka, trzeba się było uczyć na miejscu. Na szczęście język nie okazał się zbyt trudny… A wyzwania okazały się bardzo różne
Czym Ojciec się zajmuje?
W ciągu dwudziestu trzech lat żyłem i pracowałem w trzech różnych regionach Ukrainy (Wołyń, Galicja, Ruś Zakarpacka) i zajmowałem się bardzo różnymi sprawami. Przede wszystkim na samym początku zostałem włączony w coś takiego, co się nazywa : odrodzenie Kościoła na Ukrainie. Polegało to na odrodzeniu kilku parafii na Wołyniu, potwornie zniszczonym – gdy chodzi o Kościół Rzymsko-Katolicki – po pogromach 1943 – 44 roku. Tam nie było żadnych parafii, wspólnot; wśród ocalałych, nielicznych Polaków panował jeszcze lęk, strach i obawy, a przecież na nich musieliśmy się opierać. Bo tam Kościół Katolicki obrządku łacińskiego – to Kościół polski, a ksiądz – to ksiądz polski. Najpierw sam, potem z pomocą współbraci z mojej prowincji zakonnej, organizowaliśmy te wspólnoty, rejestrowane przez władze państwowe; pierwsze Msze odprawialiśmy w domach prywatnych… W centrum naszej działalności, Kowlu, stanął drewniany kościół przeniesiony z Wiszenek nad Styrem, remontowaliśmy najstarszą z ocalałych wołyńskich świątyń w Lubomlu i kaplicę w Kamieniu Kaszyrskim; dawni parafianie z Rymacz odremontowali swoją świątynię… Uporządkowane zostały niektóre cmentarze, czy raczej ich fragmenty; tam też odprawialiśmy Msze św. Braliśmy udział w uroczystościach upamiętniających ofiary bestialskich mordów w Ostrówkach i w Zasmykach. I oczywiście praca duszpasterska z katechizacją włącznie, z pomocą Sióstr Orionistek, które w tym czasie mieszkały i pracowały w Kowlu. A poza tym nieustanna troska o pieniądze potrzebne na budowy, remonty, wyposażenie kościołów. Wiele serii rekolekcji, okolicznościowe kazania w różnych parafiach; nawet w Londynie zbierałem środki na kościół w Kowlu.
<<< WIEMY KTO POWINIEN ODPOWIEDZIEĆ ZA ŚMIERĆ ROTMISTRZA PILECKIEGO! PRZECZYTAJ! >>>
Nie wyzbyłem się tej troski o materialne potrzeby również po przybyciu do Rawy Ruskiej we lwowskiej archidiecezji jesienią 1997. Kościół rawski a także świątynie w Potyliczu, w Niemirowie i kaplica cmentarna w Magierowie wymagały remontów… Wynikła też potrzeba wybudowania niewielkiego domu parafialnego. O tyle było trudniej, że przez ponad osiem lat byłem tam sam, co rodziło pewne problemy, gdy chodziło o wyjazd „na zarobek” … Może ktoś zapytać: „A miejscowi parafianie?” Oczywiście pomagali i byli bardzo ofiarni, ale… Po pierwsze było ich bardzo mało… Tam najczęściej kilkanaście, czy kilkadziesiąt osób – to jest cała parafia. Praktycznie przez pierwsze 15 lat pracy na Ukrainie tylko w jednej Rawie Ruskiej na niedzielnej Mszy św. bywało regularnie około sto osób… A po drugie zarobki, renty, emerytury naszych parafian są tak niskie, że ledwie pozwalają im na przeżycie… Za 70 – 80 euro, trzeba żyć cały miesiąc, a ceny są porównywalne z tymi w Polsce. Będąc w pojedynkę, siłą rzeczy musiałem sam podołać całej pracy duszpasterskiej. Ze szczególną troską zajmowałem się młodzieżą, dziećmi, ale również chorymi i starszymi wiekiem… Dla dzieci każdego roku pisałem jasełka (zgodnie z ich prośbą w języku polskim), udało się zorganizować młodzieżowy zespół, w którym sam byłem instrumentalistą. Byłem też przez całe 10 lat ojcem duchownym dekanatu żółkiewskiego.
Obecnie pracuję na Rusi Zakarpackiej i można powiedzieć, że warunki są tu dla mnie komfortowe. Zgodnie z tym, co zasugerowałem wyższym przełożonym, nie jestem gwardianem (przełożonym wspólnoty), nie jestem proboszczem. Dzięki Bogu mamy na Ukrainie całą franciszkańską prowincję zakonną p.w. św. Michała Archanioła i wypada a nawet jest koniecznością, żeby miejscowi bracia nieśli odpowiedzialność za klasztory i parafie. A ja jestem duszpasterzem pomocniczym, służę pomocą tam, gdzie potrzeba, i w tej roli czuję się najlepiej. Najczęściej odprawiam Mszę św. w języku słowackim (zgodnie z życzeniem wiernych), jest raz w tygodniu Msza św. w miejscowym szpitalu (Serednie). Odwiedzam chorych w domach. Był taki okres, że wiele czasu poświęcałem dzieciom pozostawionym w szpitalu, organizując dla nich także stosowną pomoc materialną. Komponuję piosenki religijne w języku polskim i ukraińskim; tych ostatnich uczę miejscowe dzieci. Po każdej niedzielnej Mszy św. jest mały koncert. Niektóre z tych piosenek opublikowałem na swoim kanale YouTube (Roger OFM). W czasie ostatnich świąt Bożego Narodzenia dzieci śpiewały kolędy w piętnastu językach. Mam zdecydowanie więcej czasu na modlitwę prywatną, lekturę…
W jaki sposób styka się ojciec z wojną na wschodzie kraju? Jak przedstawiają tę sytuację ukraińskie media?
Ludzie przeżywają tę całą sytuację, niepokoją się, szczególnie rodziny, które mają swoich krewnych w stronach objętych działaniami wojennymi; bliscy tych, którzy nie uniknęli mobilizacji czy nawet sami zgłosili się, by walczyć. Jesteśmy blisko ludzi i wraz z nimi przeżywamy, niepokoimy się. I modlimy się. Osobiście na zakończenie każdej Mszy św. inicjuję modlitwę o pokój na Ukrainie. Parafianie już w czasie wizyty duszpasterskiej zwrócili uwagę na to, że ja, choć nie jestem Ukraińcem, modlę się w tej intencji o wiele więcej, niż miejscowi księża. Telewizji oglądam bardzo mało. Wolę odmówić Różaniec w intencji uproszenia pokoju czy ofiar tego konfliktu. Pocieszające jest, że coraz częściej zdarzają się dni, że nikt nie zginął, że nikt nie został ranny, że zawieszenie broni jest respektowane. Ale właśnie, to jest zawieszenie broni, a nie ostateczne rozwiązanie i zakończenie. Ludzie w większości nie rozumieją sensu tego wszystkiego, nie rozumieją dlaczego oni sami czy ich bliscy mają ginąć, narażać się na trwałe kalectwo, utratę zdrowia, komplikacje i zranienia w sferze psychiki Oczywiście, ukraińska telewizja oskarża Rosję, na czele z jej prezydentem i rebeliantów z DNR i LNR, wskazując na nich, jako na przyczynę wszelkiego zła. I nie ma się czemu dziwić. Przeciwna strona zapewne ma odmienne zdanie.
Jaki procent Polaków mieszka w miejscowości, w której Ojciec posługuje? Co oni mówią o wojnie?
Tereny Rusi Zakarpackiej nigdy nie należały do Polski, dlatego nie ma tutaj mniejszości polskiej. Są pojedyncze osoby, które tutaj założyły rodziny, czy osiedliły się w związku z podjętą pracą. Ale w miejscowościach, w których posługuję (Serednie, Antalowce) Polaków nie ma. Czasami tylko spowiadając w Użgorodzie czy Mukaczewie usłyszę: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Ale przy spowiedzi na temat wojny nie rozmawiamy…
Kilkakrotnie wspomniał Ojciec o dzieciach i pracy z nimi. Jak wygląda polityka prorodzinna na Ukrainie i jakie są jej efekty?
O ile dobrze się orientują od kilku lat są wypłacane pieniądze za urodzenie dziecka. Ostatnio jest to ponad 40 tys. hrywien na każde dziecko, ale jeszcze w 2013 roku było to zróżnicowane (na pierwsze – 30 tys. hrywien, drugie – 60 tys. trzecie i każdego następne – 100 tys.); są specjalne dodatki dla matek samotnie wychowujących dzieci, przez kilka miesięcy dla matek zatrudnionych wypłacana jest pensja (macierzyńskie)… Wypłata pieniędzy za urodzenie dziecka rozłożona jest czasie. Bezpośrednio po porodzie wypłacana jest czwarta część (ok. 11 tys.) i dalej każdego miesiąca po ok. 800 hrywien - aż do ukończenia przez dziecko trzeciego roku życia. Mówiąc o pieniądzach nie można zapomnieć drastycznym spadku wartości ukraińskiej waluty. Przed Euromajdanem (listopad 2013) za jedno euro trzeba było zapłacić 10 hrywien, obecnie ponad 25.
Niestety, z perspektywy choćby naszych parafii, to finansowe wsparcie nie przełożyło się na wzrost liczby dzieci w rodzinach. Miejscowy biskup, Antal Majnek z Mukaczewa, wymaga, abyśmy zgłaszali narodziny czwartego dziecka w rodzinie i zobowiązuje się, że przyjedzie osobiście to dziecko ochrzcić. Na spotkaniach kapłańskich ciągle słyszymy z jego ust wymówki, że nie ma takich zgłoszeń, że być może za słaby akcent w swoim nauczaniu kładziemy na te sprawy. Natomiast ludzie pytają: a jak zabezpieczyć wykształcenie, start życiowy tym dzieciom, przyszłość? Gdzie gigantyczna korupcja, za wszystko trzeba płacić jak mówią „velyki hroszy”… A uczciwie zarabia się „kopijky”…
Jedynie społeczność narodowości romskiej się tym nie przejmuje. Dają pieniądze za rodzenie dzieci – więc trzeba rodzić i to najlepiej od najmłodszych lat. Nie do rzadkości należą matki 14 – 15 letnie, pary mają 6 – 8 i więcej dzieci… Pary, nie małżeństwa… Bo każda cyganka jest matką samotnie wychowującą; nawet te, które wcześniej zawarły związek małżeński, rozwodzą się… Oczywiście dla pieniędzy. Przychodzą czasami do nas matki z dziećmi po jakąś pomoc. Na moje pytanie o męża – odpowiedź jedna: nie ma. O ojca dziecka czy dzieci się zapytam – nie ma, wyjechał, nie wiem gdzie jest… Za pieniądze przeznaczone na dzieci utrzymują się całe rodziny… Taki – jak mówimy – „kinderbiznes”.
Jest w tym wszystkim niestety pewne zagrożenie, a nawet i wielkie niebezpieczeństwo. Dzieci w taborach (osiedlach) cygańskich urodziło się w ostatnich latach bardzo wiele. Ale jaka będzie ich przyszłość? Jeszcze pracując w Rawie Ruskiej spotykałem żebrzących Romów z Zakarpacia. Nie wiem czy Państwo Ukraińskie ma jakiś pomysł, plan co robić z tymi ludźmi, jak zagospodarować ten potencjał ludzki. Niewielki tylko procent dzieci romskich chodzi do szkoły, są cyganie, którzy chwytają się różnej pracy (u nas w Serednim kopią dołu na cmentarzach, wywożą śmieci)… Ale czy za kilka – kilkanaście lat tysiące młodych ludzi tej narodowości nie przysporzy wielkich problemów Zakarpaciu i całej Ukrainie? A może i Europie?