Polscy kurierzy musieli spać w samochodach na znalezionych materacach i tłumaczyć się policji z oskarżeń o kradzież. Wszystko po to, by zmusić nieuczciwego niemieckiego pracodawcę do wypłaty wynagrodzeń.

Kierowcy padli ofiarą często stosowanego mechanizmu, kiedy globalna firma zatrudnia pracowników za pośrednictwem podwykonawców. W efekcie główną firmę interesuje jedynie to, aby praca została wykonana, całe zaś ryzyko i nierzadko skandaliczne warunki spadają na zatrudnionych przez podwykonawcę kierowców.

Polscy kierowcy spali koczowali w zaparkowanych w lesie samochodach przez cztery dni. Po tym czasie udali się po pomoc do Caritasu. Mężczyźni byli zmarznięci, niewyspani i głodni.

- Przed świętami sam rozdawałem w Polsce posiłki dla potrzebujących, a teraz byłem po drugiej stronie – mówi Wojciech z Bydgoszczy. – Nie wiedziałem, że coś takiego spotka mnie w Niemczech.

Polacy pracowali dla firmy Lohof Transport z Eisenach w Turyngii, będącej podwykonawcą dużej firmy kurierskiej GLS. Od kwietnia rozwozili paczki. Złożyli wypowiedzenie po tym, jak nie otrzymali wypłaty. Zostali w efekcie wyrzuceni z hotelu pracowniczego. Zostały im jedynie kluczyki do samochodów, które zatrzymali, jako środek nacisku na pracodawcę.

- Wiedzieliśmy, że jeśli wrócimy do Polski to nigdy nie zobaczymy pieniędzy – mówi jeden z mężczyzn po tygodniu nerwów.

Polacy koczowali w samochodach w lesie, usiłując wymóc w ten sposób na pracodawcy wypłatę zaległego wynagrodzenia. Musieli też tłumaczyć się policji, którą wzywał pracodawca, oskarżając mężczyzn o kradzież samochodów.

Właściciel firmy transportowej konsekwentnie odmawiał Polakom wypłaty wynagrodzenia, pomimo że pieniądze otrzymali inni pracownicy, w tym także cudzoziemcy (m. in. Rosjanie i Mołdawianie).

Sytuacja uległa zmianie po tym, jak sprawę opisała w dniu 26 maja Gazeta Wyborcza.

Historia kurierów koczujących w lesie rozniosła się w mediach społecznościowych i dotarła do GLS. Spółka wynajęła mężczyznom hotel, a w piątek (28.05.2021) doszło do porozumienia między podwykonawcą a kierowcami w siedzibie GLS. – Czekamy na finał, czyli przelewy na koncie. Dopóki nie zobaczymy pieniędzy sprawa nie jest skończona – powiedział Deutsche Welle Wojciech.

Deutsche Welle udało się porozmawiać w tej sprawie z GLS, która wyjaśniła, że Lohof Transport wpadła w kłopoty finansowe. Stąd też Polacy mieli nie otrzymać wynagrodzenia. Nie wiadomo jednak, dlaczego pieniądze otrzymali wszyscy pozostali pracownicy.

- Niezależnie od dalszych ustaleń GLS natychmiast kończy współpracę z tą firmą transportową - poinformował przedstawiciel GLS.

Problem z pracodawcą zaczął się, gdy kierowcy upomnieli się o zaległą wypłatę za kwiecień. Szef zapewniał ich, że firma doświadcza przejściowych problemów, a pieniądze wkrótce znajdą się na koncie pracowników.

- On nas zwodził, a my nie wiedzieliśmy co robić, bo Niemcy, Rosjanie i Mołdawianie pieniądze dostali na czas, więc wierzyliśmy, że i nam zapłaci - powiedział Deutsche Welle jeden z Polaków.

Polacy pracowali w firmie od kwietnia, reszta pracowników była zatrudniona od dłuższego czasu. Kilku kierowców, którzy nie otrzymali wynagrodzenia, wróciło Polski z niczym. Determinacja pozostałych jednak się opłaciła.

Po złożeniu wypowiedzeń i koczowaniu w samochodach w lesie, pracodawca kilkakrotnie zawiadamiał policję o kradzieży. Polacy tłumaczyli funkcjonariuszom niemieckim, że nie otrzymali wynagrodzenia za pracę, pokazywali swoje umowy o pracę oraz dokumenty pracownicze. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że Polacy, pomimo zawarcia ważnych kontraktów, pracowali na czarno. Pracodawca nie zgłosił ich bowiem do właściwych urzędów, pomimo bycia do tego zobowiązanym.

Oznacza to także, że kierowcy nie byli ubezpieczeni, co mogło mieć poważne konsekwencje. Często bowiem zdarza się, że kurierzy rozwożą paczki nawet po 15 godzin dziennie. Nie dotyczą ich przy tym regulacje, którymi z racji na gabaryty pojazdów objęci są kierowcy tirów. - Wracając z bazy do domu mieliśmy jeszcze 100 kilometrów, wtedy oczy same się zamykały – mówi Deutsche Welle jeden z Polaków.

Rekordzista miał ponoć przepracować w kwietniu 340 godzin. Nie wracał w ogóle do domu, tylko spał w samochodzie na stacjach benzynowych.

Z branży kurierskiej rzadko słyszymy coś dobrego – powiedział Deutsche Welle Michael Lemm z Federacji Niemieckich Związków Zawodowych (DGB), który doradza Polakom. Lemm podejrzewa, że historia, która przydarzyła się Polakom, to tylko wierzchołek góry lodowej.

Pracodawca teraz prawdopodobnie poniesie konsekwencje zatrudniania na czarno i nieprzestrzegania przepisów o maksymalnym czasie pracy. Polakom zaś udało się wywalczyć całe zaległe wynagrodzenia.

jkg/deutsche welle