Tym razem pytamy o to, jakie są granice luzowania ilościowego, stosowanego w celu ratowania gospodarki, a bardziej przystępnie, ile pieniędzy można wydrukować. Odpowiedzieli nam:

Prof. Aneta Hryckiewicz, Akademia Leona Koźmińskiego

Mówiąc o pieniądzu w obiegu musimy rozróżnić dwie rzeczy. Obecnie mamy do czynienia zarówno z luzowaniem ilościowym (polityką prowadzoną przez banki centralne), jak również drukowaniem pieniędzy w celu wsparcia wydatków rządowych na walkę z potencjalnym kryzysem ekonomicznym. Oczywiście, celem obu instrumentów jest wsparcie gospodarek w walce z koronawirusem i niedopuszczenie do długotrwałej recesji. Jednakże obie polityki niosą ze sobą też trochę inne konsekwencje dla gospodarek.

Obecnie mamy taką sytuację, kiedy ani rządy, ani banki centralne nie zastanawiają się nad konsekwencjami, jakie mogą pojawić się przy nadmiernej podaży pieniądza. Robią to zresztą słusznie, bo teraz nie jest czas na to. Banki centralne dają jasny sygnał dla rynków, że "wpompują" w gospodarką tyle pieniędzy, ile będzie trzeba. Bez górnej granicy.

W obecnej sytuacji jest to ważny sygnał i można zauważyć, że rynki – szczególnie w USA – bardzo pozytywnie reagują na te informacje. Czy nadmierna podaż pieniądza doprowadzi do hiperinflacji tak, jak to miało miejsce wcześniej?

Po pierwsze, w obecnej sytuacji wydaje się, że ryzyko jest niewielkie. Poza tym, jest to ryzyko, którym banki centralne mogą w miarę łatwo zarządzić, wykorzystując swoje instrumenty. Po drugie, ostatnia dekada po kryzysie 2008-2010 pokazała, że pomimo luzowania ilościowego nie mieliśmy do czynienia z nadmierną inflacją, choć miały miejsce pewne obawy i prognozy niektórych ekonomistów. Część z tych pieniędzy została po prostu zatrzymana w bankach.

Andrzej Halesiak, Towarzystwo Ekonomistów Polskich

Pierwsza sprawa, to czy rzeczywiście mamy do czynienia z drukowaniem pieniędzy, a właściwie zwiększeniem ich podaży bo dziś zdecydowana większość pieniądza ma charakter elektronicznych zapisów na rachunkach, a nie papierowych banknotów. Otóż w zdecydowanej większości przypadków nie. Duża część środków, która zasila banki w efekcie skupu przez bank centralny różnych aktywów trafia z powrotem do…banku centralnego, jako środki banków komercyjnych na ich rachunkach w tymże banku.
Poza tym musimy pamiętać, że w sytuacjach kryzysowych w tradycyjnym kanale kreacji pieniądza – przez banki komercyjne – kredyt z reguły zamiera, a nierzadko występuje delewarowanie (spłaty kredytów są większe niż wartość nowo zaciąganych zobowiązań). Tak więc jeśli nawet jakaś część środków wykreowanych przez bank centralny trafia na rynek, to nie musi to oznaczać wzrostu zagregowanej podaży pieniądza.  

Biorąc powyższe pod uwagę trudno jest wyznaczyć jednoznaczną granicę dla tak zwanego poluzowania ilościowego. Ona w każdym przypadku (kraju, rodzaju kryzysu itd.) będzie inna. Kluczowe jest to by tego typu działania podejmowane były jako decyzje niezależnych banków centralnych (a więc przy zachowaniu jako pierwotnego celu inflacyjnego), a nie w ramach tzw. dominacji fiskalnej, gdy finansowanie rządu (zapewnienie jego wypłacalności) staje się głównym celem.



polishbrief.pl