12 sierpnia na szczycie w kazachskim porcie Aktau podpisano konwencję regulującą status Morza Kaspijskiego oraz zasady współpracy 5 państw mających doń dostęp. Negocjacje trwały 22 lata, odbyło się 5 szczytów liderów państw, setki spotkań na niższych szczeblach i negocjacji eksperckich, a do ostatniej chwili nie było wiadomo czy umowa zostanie podpisana. Irańskie media oceniały, przed szczytem, że szansa jej zawarcia wynosi 50 na 50. Już to, że rozmowy trwały tak długo i ostatecznie doszło do zawarcia jakiejś formy porozumienia każe przyjrzeć się temu, co się stało, z większą uwagą. Przede wszystkim z tego powodu, że kształt kompromisu odbija jak w zwierciadle zmieniający się układ sił w regionie oraz zamierzenia i interesy głównych graczy.

Od razu trzeba stwierdzić, że umowa nie zamyka kwestii najważniejszej – tj. rywalizacji o eksploatację złóż ropy naftowej i gazu ziemnego zlokalizowanych pod dnem Morza (a pamiętajmy, że po Zatoce Perskiej to drugie pod względem zasobności zbadane zasoby). Ale rozwiązuje trzy nie mniej ważne sprawy. Po pierwsze przyjęto zasadę, czemu przez wiele lat przeciwstawiał się Teheran, że to linia brzegowa, jaką dysponuje każde państwo będzie zasadniczym czynnikiem kształtującym wielkość strefy ekonomicznych interesów (Iran dysponujący krótszą linią chciał podziału na równe części). Po drugie, i to jest zasadnicza zmiana i krok, który przez wielu uznawany jest za ustępstwo Moskwy, zgodzono się na zapis, że o lokalizacji podwodnych ropo i gazociągów decydowały będą państwa uczestniczące w projekcie a nie wszyscy mający linię brzegową. W praktyce umożliwia to budowę połączeń między Turkmenistanem i Kazachstanem oraz Azerbejdżanem i dalej do Europy. Daje to przede wszystkim Aszchabadowi możliwość dotarcia na rentowny europejski rynek gazu. A z kolei Azerbejdżan zarabiał będzie na ewentualnym tranzycie. Przy okazji eksperci, powołując się na słowa prezydenta tego kraju Alijewa, wskazują na rosnące znaczenie ruchu tranzytowego, głównie z Chin, dla miejscowej gospodarki. Otóż jak powiedział on w Aktau, w roku 2017 przez Azerbejdżan przejechało 1700 ton towarów w ruchu tranzytowym, ale w ciągu pierwszych 6 miesięcy tego roku już 175 tysięcy ton. Ta fundamentalna zmiana jest efektem uruchomienia linii kolejowej łączącej Baku z Tbilisi i Karsem. Od dobrych kilkunastu miesięcy mówi się, że połączenia kolejowe między Chinami a Kazachstanem mogłyby zostać połączone z tą linią kolejową. Taka mieszana formuła transportu za pośrednictwem kolei oraz promów sprzyjałaby tranzytowi za pośrednictwem tzw. południowego korytarza i w praktyce pozbawiała Moskwę znaczącej części dochodów z rozwoju handlu między Europą a Chinami. Teraz Baku chciałoby stać się też stać znaczącym graczem na rynku tranzytu ropy i gazu. Jednak eksperci zwracają uwagę na to, że po tym jak rosyjski Gazprom kilka lat temu wycofał się z niekorzystnej dlań umowy na podstawie, której kupował i reeksportował do Europy cały wydobywany w Turkmenistanie gaz ziemny (pretekstem stała się dość tajemnicza eksplozja gazociągu, która uniemożliwiła dostawy), Aszchabad przeorientował się na handel z Chinami. W ciągu najbliższego roku ma być oddany do eksploatacji czwarty już gazociąg z Azji Środkowej do Chin. A w planach są następne, jak np. łączący Turkmenistan z Pakistanem i Indiami (gazociąg TAPI). Jeśli zaś idzie o możliwość przesyłu ropy naftowej, to póki, co, zdaniem specjalistów zdolności wydobywcze Kazachstanu nie uzasadniają inwestycji w budowę drogiego rurociągu po dnu Morza Kaspijskiego. Pojawiają się głosy, że zawarcie konwencji w Aktau było możliwe dzięki delikatnej, acz stanowczej presji Pekinu i Moskwy, jaką kraje te wywarły na Teheran. Z punktu widzenia Moskwy zagrożenie związane z perspektywą budowy konkurencyjnych rurociągów po dnie Morza Kaspijskiego może być o tyle mniejsze, że jednocześnie państwa – uczestnicy porozumienia zawarli umowę dotyczącą kwestii ekologicznych (w morzu występują rzadkie i niezwykle cenne odmiany jesiotrów), co zdaniem specjalistów pozostawia w rękach Moskwy możliwość blokowania niewygodnych z jej punktu widzenia projektów.

Rosyjskie media za wielki sukces poczytują wprowadzenie do konwencji zapisów, i to trzeci z istotnych zapisów umowy, w myśl, których siły zbrojne państw niebędących uczestnikami porozumienia nie będą mogły się znajdować na tym akwenie. Chodzi oczywiście o ogłoszoną na początku roku w mediach plotkę, jakoby Kazachstan chciał wydzierżawić Stanom Zjednoczonym dwie bazy morskie. Zasadniczym celem takiego kroku miałoby być zorganizowanie przez Waszyngton tzw. południowego korytarza zaopatrzenia jego sił znajdujących się w Afganistanie. Informacja pojawiła się po wizycie prezydenta Kazachstanu Nazarbajewa w Białym Domu oraz po tym jak Moskwa ogłosiła, że przenosi swą główną bazę na tym akwenie do dagestańskiego portu Kaspijsk, nieopodal Machaczkały. Tę przeprowadzkę, tak jak i porządki generała Aleksiejewa w Dagestanie polegające na aresztowaniu prawie całej lokalnej elity trzeba postrzegać przez pryzmat próby Moskwy stabilizowania sytuacji na Kaukazie Północnym. Wśród ekspertów wcale nieodosobnione są opinie, że pogłoska o amerykańskich bazach była wielki bluffem Nazarbajewa, który w ten sposób dążył do przekonania Moskwy o potrzebie zawarcia porozumienia. Wypowiadający takie sądy (choćby Arkadij Dubnow) są zdania, że w gruncie rzeczy Amerykanie chcieliby pozyskać dla tranzytu Turkmenistan. O tym, że taki scenariusz może okazać się prawdopodobny świadczyć może choćby nasilenie kontaktów Aszchabadu i Moskwy (spotkanie Putina z Berdimuhamedowem odbędzie się w Soczi w najbliższych dniach). Z punktu widzenia Moskwy za sukces można również uznać i to, co niedawno w wywiadzie prasowym ogłosił wiceminister Karasin, a mianowicie, że z formalnego punktu widzenia Morze Kaspijskie nie będzie ani morzem ani jeziorem. Gdyby miało stać się tym ostatnim, to wówczas cały jego akwen można byłoby podzielić między państwa nadbrzeżne, a to blokowałoby możliwość działania rosyjskiej floty poza własnym akwenem. Gdyby zaś okazało się, że mamy do czynienia z morzem, to w tym przypadku znalazłaby zastosowanie ONZ-owska konwencja dotycząca wód międzynarodowych, co Moskwie, broniącej dostępu państw trzecich do akwenu, byłoby bardzo nie na rękę. Jednym słowem konwencja stabilizuje sytuację w strategicznym dla Rosji rejonie, pozostawiając jej nadal sporo narzędzi wpływania na bieg wydarzeń. Warto też odnotować, że w ciągu ostatnich 22 lat, kiedy dyskutowano o kształcie umowy, coraz silniej zaczęły się zaznaczać w regionie interesy wielkiego nieobecnego, czyli Chin. Rosja nie jest już samodzielnym graczem. Musi liczyć się ze wzrastającą samodzielnością państw regionu, które w coraz większym stopniu, tak jak Kazachstan chcą uprawiać politykę o wielu wektorach. Moskwa oddaje pole wolno i stara się zachować swą pozycję, ale jednak oddaje. Przygotowuje się przy tym, a wiele na to wskazuje do kolejnej fazy pojedynku dyplomatycznego z Waszyngtonem, co może oznaczać, że na Kremlu nikt już nie wierzy w jakąkolwiek formułę resetu i postanowiono postawić wszystko na jedną kartę.

Warto zwrócić uwagę na informację, która pojawiła się w mediach dzisiaj. Otóż Rosjanie oddają Teheranowi partię wzbogaconego uranu, (powyżej 20 %), który przejęli w ramach międzynarodowego porozumienia o zamrożenia programu nuklearnego Iranu. Oczywiście w ich rękach pozostaje jeszcze 8 partii irańskiego uranu. Ale eksperci zwracają uwagę na to, że po pierwsze uzasadnienie dla tego kroku, jakie sformułowała Moskwa jest dość wątpliwe (powołała się na konieczność dostarczenia paliwa dla podteherańskiego reaktora, który jednak ma paliwo na kolejne 4 miesiące pracy), a po drugie można posunięcie to też odczytywać, jako gotowość Rosji wsparcia Teheranu w rozwoju jego programu nuklearnego.

Uwadze obserwatorów nie umknęła też zakończona właśnie wizyta ministra Ławrowa w Turcji, która w związku z wprowadzeniem przez Waszyngton ceł na tamtejszą stal i metale kolorowe, przeżywała spektakularne załamanie lokalnej waluty. Prezydent Erdogan ostrzegł Waszyngton, że taka polityka prowadzi do podważenia międzynarodowego zaufania do dolara i już zaproponował przejście ze swoimi głównymi partnerami handlowymi na rozliczenia w lokalnych walutach. W gruncie rzeczy są to propozycje zbieżne z tym, co od dłuższego już czasu proponuje Moskwa. Ostatnio mówił o tym na spotkaniu państwa BRIKS w Johannesburgu prezydent Putin. Ale obserwatorzy zwracają uwagę, na to, że Ławrow odwiedzający Turcję uczestniczył w spotkaniu całego tamtejszego korpusu dyplomatycznego, z którym też miał zamkniętą, ponad godzinną rozmowę, co jest zdarzeniem bez precedensu w relacjach obydwu państw.

Bez precedensu jest też deklaracja, która w ostatnich dniach wygłoszona została w Berlinie. Otóż nie zwracając uwagi na napięte relacje na linii Berlin – Ankara, kanclerz Merkel oświadczyła, że Niemcy zainteresowane są funkcjonowaniem Turcji, jako oazy dobrobytu i stabilności w regionie. Taka deklaracja, zwłaszcza w tej sytuacji odebrana została, jako krytyka polityki Białego Domu i chęć wyciągnięcia pomocnej dłoni do Erdogana.

A Rosjanie są bardzo zainteresowani budową takiego antyamerykańskiego porozumienia państw, które będzie wspierało Teheran. Zwłaszcza, że Moskwa może stać się nie tylko konstruktorem, ale i gwarantem tego rodzaju układu sił. W sobotę (18 sierpnia) Putin spotka się z Merkel na zamku Meseberg w Brandenburgii. Oczywiście rozmowy dotyczyły będą wszystkich gorących tematów, ale już przed ich rozpoczęciem Kreml wezwał Berlin do przyłączenia się do humanitarnej pomocy dla Syrii. Powołuje się przy tym na to, że pierwszy wspólny konwój francusko – rosyjski, właśnie dotarł do Guty pod Damaszkiem, a Rosjanie mieli ponoć zagwarantować Francuzom, że przekazane dobra nie wpadną w ręce reżimu (w ubiegłym tygodniu odbyła się telefoniczna rozmowa Putina i Macrona). Taka sama formuła miałaby mieć zastosowanie w przypadku gdyby Berlin zechciał wejść do współpracy. Innym „ustępstwem”, jakie być może Moskwa przygotowuje jest uwolnienie głodującego Sencowa. Właśnie poinformowano, że prośba matki ukraińskiego reżysera nie zostanie pozytywnie rozpatrzona. Cyniczne uzasadnienie takiego kroku jest w iście rosyjskim stylu – otóż wniosek o łaskę może być rozważony wyłącznie, jeśli złoży go sam skazany, a nic takiego nie miało w tym wypadku miejsca. Ale być może prośba kanclerz Merkel, znajdzie posłuch u władcy Rosji.

Jednym słowem Moskwa rozpoczęła może nie wielką, ale dużą dyplomatyczną grę. Jej celem jest skonstruowanie porozumienia, które de facto chroniłoby interesy Teheranu w starciu z Waszyngtonem. Oczywiście nie za darmo. Ceną, jaką Iran miałby za to zapłacić, jest wzrost znaczenia Rosji w Syrii oraz ustępstwa na innych polach, takich jak choćby odblokowanie konwencji w sprawie Morza Kaspijskiego.

Marek Budzisz

dam/salon24.pl