Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Cały czas mówimy o „niezawisłych sądach”, „niezależnym sądownictwie”, tymczasem dziś potwierdziło się, że najprawdopodobniej sędzia Wojciech Łączewski konwersował na portalu społecznościowym z osobą podszywającą się pod Tomasza Lisa o „obaleniu PiS”, wbrew tłumaczeniom o włamaniu do komputera, zaś w sobotę odbył się Kongres Sędziów Polskich przypominający raczej więc polityczny...

Marek Ast, PiS:W sprawie sędziego Łączewskiego jak w soczewce skupiają się wszystkie problemy polskiego sądownictwa. Z tego, co czytamy i czemu nie zaprzecza Krajowa Rada Sądownictwa, praktycznie była już przygotowana przez rzecznika dyscyplinarnego KRS decyzja o umorzeniu postępowania wobec tego sędziego, mimo że zachodziły naprawdę poważne przesłanki naruszenia wszelkich standardów tego zawodu. Dziś okazuje się, że najprawdopodobniej sam sędzia Łączewski mijał się z prawdą, twierdząc, że ktoś włamał się do jego komputera i podawał się za niego rozmawiając z domniemanym Tomaszem Lisem. Sędziego Łączewskiego zostawmy, to już jego problem, mam nadzieję, że postępowanie wobec niego nie zostanie jednak umorzone. Co zaś się tyczy sobotniego kongresu, również organizowanego przez Krajową Radę Sądownictwa, to wczoraj wypowiadałem się w imieniu klubu na temat informacji złożonej przez KRS za 2015 r. Mówiłem o tym, że sędziowie w tej chwili są zbyt uwikłani w bieżącą politykę. Dla zachowania bezstronności, przedstawiciele tego zawodu właściwie nie powinni głosić swoich poglądów politycznych, a na Kongresie Sędziów Polskich te poglądy wybrzmiewały praktycznie w co drugim wystąpieniu. Można więc powiedzieć, że ten kongres to front obrony przed „nowym”, przed koniecznymi zmianami zapowiadanymi przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Być może właśnie ta zapowiedź jawności oświadczeń majątkowych sędziów, ale nie tylko, bo pozostaje przecież także kwestia braku oczyszczenia środowiska sędziowskiego w ostatnim ćwierćwieczu. Być może te zapowiedzi rzeczywiście spowodowały zorganizowanie tego kongresu.

Czy zatem pilnie potrzeba reformy sądownictwa, zapowiadanej przez resort sprawiedliwości?

Oczywiście, takie zmiany są niezbędne. Cały „układ warszawski” nie mógłby bowiem działać bez cichego przyzwolenia czy właściwie w pewnym sensie współdziałania sądownictwa. W zasadzie, w obecnym funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości, czego by się nie dotknąć, pojawia się problem. Dlatego reformy są konieczne.

 Czy możemy w ogóle mówić o „wolnej Polsce”, gdy sędziowie są tak uwikłani politycznie?

Dzisiaj czołowi krytycy obecnej władzy, jak prezes Rzepliński, w pewnym sensie też Prezes Sądu Najwyższego, biegający po wszystkich mediach rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa... Praktycznie rzecz biorąc wszyscy stają po jednej stronie sporu politycznego, bardzo mocno atakując rząd, sugerując zagrożenie demokracji czy niezawisłości sędziów. Są to oczywiście bzdury, takich zagrożeń nie ma. Jeśli kiedykolwiek były, to raczej w trakcie minionych ośmiu lat rządów Platformy Obywatelskiej czy nawet całego okresu po 1989 roku. Mamy tu do czynienia z sytuacją, kiedy niektórym sędziom pomyliły się role, zamienili togi sędziowskie na garnitury polityków i głośno protestują przeciwko demokratycznie wybranej władzy. Mając usta pełne frazesów o trójpodziale władzy, jednocześnie zapominają, że najważniejszym suwerenem jest naród. Sądy są oczywiście niezależne od władzy ustawodawczej i wykonawczej, zaś sędziowie od nacisków politycznych. Nie są natomiast wolni od krytyki, oceny formułowanej przez obywateli. Sędziom bardzo się to nie podoba, lubią wtedy podpinać się pod niezawisłość sędziowską, a każdą krytykę przyjmują jako atak na siebie. A przecież w każdym demokratycznym państwie wyroki sądu podjęte z rażącym naruszeniem prawa lub w oparciu o błędny stan faktyczny, mogą być krytykowane, nieuczciwi sędziowie również, są także wydalani z zawodu. A u nas natomiast wciąż funkcjonuje błędnie rozumiana solidarność zawodowa, czego dobitnym przykładem jest właśnie sędzia Łączewski.