Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Od co najmniej kilku lat słyszymy o „pladze rozwodów”. W ubiegłym roku w Polsce rozwód sfinalizowało 64 tysiące par, natomiast 1700 znalazło się w separacji. Oczywiście każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie, a trudności małżeńskie mogą być naprawdę różne, jednak czy czasem nie wybieramy drogi na skróty, zwłaszcza, gdy decydujemy się na ślub kościelny i po latach podejmujemy decyzję o rozwodzie? W jaki sposób katolickie małżeństwo może uratować swój związek i czy są jakieś tego granice?

Ks. prof. Marek Łuczak: Na pewno kluczem do zrozumienia tego problemu jest przebaczenie. Podczas pielgrzymki papieża Franciszka do Polski z okazji ubiegłorocznych Światowych Dni Młodzieży, na jednym ze spotkań pod oknem na Franciszkańskiej 3 w Krakowie, Ojciec Święty posłużył się pewną anegdotą. Papież, cytując przy tej okazji List świętego Pawła do Efezjan, powiedział, że pewne waśnie i nieporozumienia między małżonkami są nieuniknione, jednak ważne, aby „nad gniewem nie zachodziło słońce” (Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce!- Ef 4,26). Zanim więc nastanie wieczór, a małżonkowie udadzą się na spoczynek, trzeba powiedzieć sobie „przepraszam”, błagać o przebaczenie. Oczywiście, o przebaczenie łatwiej, gdy mamy do czynienia z mniejszym „ciężarem gatunkowym”, z drobnymi nieporozumieniami. Jeśli chodzi o znacznie poważniejsze sprawy, takie, jak na przykład zdrada małżeńska, wówczas jest trudniej. Natomiast przebaczenie zawsze jest rzeczą fundamentalną. Nie może być tak, że ludzie decydują się, by żyć ze sobą, a później ciągle jedno drugie oskarża, ciągle przywołuje pewne trudne doświadczenia. Nie może to działać również w drugą stronę- jedno z małżonków dopuszcza się zdrady, przeprasza, zapewnia, że to się więcej nie powtórzy, podczas gdy jego postawa życiowa przeczy tym słowom.

Czy każde małżeństwo rzeczywiście da się uratować? Co w sytuacji, gdy jedno z małżonków nie bardzo chce się zmienić? Przeprasza, ale za jakiś czas robi to samo, kiedy na przykład notorycznie zdradza?

Podstawowym wymogiem jest tutaj odpowiedzialność, zarówno po stronie tego, kto przebacza, jak i tego, kto otrzymuje to przebaczenie. Wszystko musi być oparte na poważnych przesłankach. Dobrze, jeśli jest to poprzedzone szczerą rozmową, jeszcze lepiej- modlitwą, rozeznaniem, jeśli mamy do czynienia z wierzącymi małżonkami, to również rekolekcjami dla trudnych małżeństw, rozmową z duszpasterzem czy psychologiem. Najważniejsze jednak, aby ludziom decydującym się na wspólne życie, przysięgającym to przed Panem Bogiem, zawsze towarzyszyło przekonanie, że dla Pana Jezusa nie ma sytuacji bez wyjścia. Na pewno nie są skazani na rozpacz, ale nadzieję muszą oprzeć o pewien wysiłek i trud włożony w budowanie relacji.

W katolickich małżeństwach, gdy wszystko zawodzi, niekiedy jedno z małżonków, czasami jednak oboje, decydują się na modlitwę. Mamy na przykład wiele świadectw Nowenny Pompejańskiej w intencji uratowania małżeństwa. Na ile pomaga modlitwa, gdy nie ma dobrej woli z obu stron? Wydaje się, że modlitwa zawsze zostaje wysłuchana, ale nie zawsze w taki sposób, jakiego dokładnie oczekujemy- czasami na przykład efekty przychodzą od razu, czasami trzeba dłużej poczekać

Myślę, że jeżeli ktoś decyduje się na modlitwę, to jest na tyle uformowany religijnie, że nie wyobrażam sobie, aby modlitwa miała wywołać w nich „owoce” złe. Muszą być to zawsze owoce dobre, modlitwa jest bowiem przywołaniem błogosławieństwa do swojego związku małżeńskiego. Pary katolickie decydują się na związek sakramentalny. Wobec zgromadzonego Kościoła, ale przede wszystkim wobec siebie, w obecności duszpasterza i w obecności Pana Jezusa, ludzie, którzy ślubują sobie miłość, wchodzą w związek sakramentalny, przez co zapraszają Chrystusa do wspólnoty, którą tworzą. Jeżeli więc do zakładanej przez siebie rodziny zapraszają Chrystusa, to modlitwa stanowi pożądaną konsekwencję tego faktu, ponieważ jest to czas, w którym uświadamiamy sobie naszą jedność z Panem Jezusem. Dobrze natomiast, aby modlitwa była była już kolejnym etapem, który ma wyrażać błogosławieństwo dla zrealizowania wcześniej powziętych postanowień. A te postanowienia muszą polegać na pogłębieniu wzajemnej relacji i tej miłości, która towarzyszyła im po raz pierwszy w momencie, kiedy powiedzieli sobie „tak”.

Często słyszymy zarzuty wobec Kościoła Katolickiego, że nie dopuszcza rozwodów, że jest to postawa "średniowieczna", a kobiety, które proszą duszpasterza o poradę, jak rozwiązać problem z mężem-alkoholikiem czy sadystą, są pozostawione same sobie. Lewicowo-liberalne media twierdzą wprost, że Kościół wymusza na kobietach pozostawanie w małżeństwie, które może być dla nich niebezpieczne. 

Ten wątek jest szalenie istotny. Myślę bowiem, że wiele nieporozumień wynika z pewnych skrótów myślowych i stereotypów. Trzeba tutaj powiedzieć sobie, że nauczanie Kościoła Katolickiego o nierozerwalności małżeństwa to jeden temat, a odpowiedź na pytanie, czy kobieta jest zmuszona mieszkać pod jednym dachem z mężczyzną, który np. okazuje się sadystą czy psychopatą, w związku z czym zagrożone jest jej życie i zdrowie oraz życie i zdrowie ich dzieci- to drugi temat. To nie jest tak, że etyka katolicka wymaga bezwzględnego trwania kobiety przy małżonku, który okazuje się być kimś po prostu groźnym dla niej i dzieci. Przecież to nie przypadek, że w prawodawstwie kościelnym istnieje instytucja „separacji”. Nie jest również przypadkiem, że- jeśli chodzi o zabezpieczenie fundamentów bezpieczeństwa socjalnego- z punktu widzenia Kościoła istnieje też zrozumienie dla faktu, że w pewnych konkretnych sytuacjach, gdy na przykład mąż okazuje się alkoholikiem czy sadystą i mamy do czynienia z zagrożeniem zdrowia, życia czy bytności żony i dzieci, to Kościół oczywiście do rozwodu nie zachęca, ponieważ jest to ostateczność. Jeżeli jednak w wyniku tak poważnych problemów małżeńskich doszło do rozwodu, w takiej sytuacji osoba rozwiedziona ma prawo przystąpić do Komunii Świętej. Okolicznością, w której katolik po rozwodzie nie może przyjmować Komunii Świętej, jest wejście w grzeszną relację z osobą trzecią. Jeżeli mamy do czynienia ze związkiem niesakramentalnym, a więc grzechem przeciwko szóstemu przykazaniu, mówimy tu o okoliczności, gdy życie takiego człowieka staje się jednak w pewien sposób nieuporządkowane. Mówię to oczywiście przy całym zrozumieniu dla tragedii tej kobiety czy tego mężczyzny oraz delikatności całej sytuacji.

Pewnym stereotypem stało się, że księża mówią kobietom doświadczającym w małżeństwie przemocy czy upokorzeń: "Musisz nieść swój krzyż" albo że kobieta w takiej sytuacji nie decyduje się odejść od męża, ponieważ jest katoliczką, ponieważ boi się, "co ludzie powiedzą"...

Jakiś czas temu widziałem w telewizji wstrząsający reportaż o kobiecie, która popełniła samobójstwo, ponieważ była ofiarą przemocy ze strony męża. Ludzie, którzy komentowali fakt, że kobieta odebrała sobie życie, mówili: „To dlatego, że była praktykującą katoliczką i czuła się skazana na życie z tym człowiekiem”. Nic bardziej mylnego. Każdy przypadek wymaga indywidualnego podejścia. Ponad wszelką wątpliwość muszę powiedzieć, że zdarzają się sytuację, gdy w rozmowie z duszpasterzem czy spowiednikiem należałoby podjąć przynajmniej pewną refleksję na temat separacji. Zdarza się, że kiedy kobieta odejdzie z dziećmi od męża sadysty, wstrząśnie to nim na tyle, że będzie starał się zmienić coś w swoim życiu, na przykład wyjść z nałogu alkoholowego. Istnieje jednak drugi aspekt tej sytuacji- aby zbyt łatwo i szybko nie podejmować decyzji, o których wspominałem. Obserwujemy bowiem, co dostrzegają również socjologowie, ogromnie niebezpieczny kryzys ludzkiej siły woli. Polega on na tym, że niekiedy nawet niewielkie nieporozumienia mające miejsce między małżonkami, stanowią dla niektórych małżeństw wystarczającą przesłankę, aby decydować się na separację czy nawet rozwód.

Osobiście znam sytuację, gdy małżonkowie żyli ze sobą przez wiele lat. Istniał w tym małżeństwie pewien problem, ponieważ mąż od czasu do czasu nadużywał alkoholu, nie dochodziło tam jednak do sytuacji zagrożenia życia czy zdrowia domowników. Żona traktowała bycie przy tym mężczyźnie jako element tego, co ślubowała przed Bogiem- „na dobre i na złe”. Być może, kochając męża i trwając przy nim, próbowała chronić go przed sytuacją niewspółmiernie gorszą, uważała, że jeśli go zostawi, mąż rozpije się na dobre i sięgnie dna. Faktem jest, że ostatnie lata spędzili bardzo przykładnie. Mężczyzna przestał pić i być może była to również zasługa jego żony. Sytuacje, które tu przywołałem, pokazują zawiłość tego problemu i konieczność podejścia do każdego przypadku w sposób indywidualny. Zawsze z ogromną dozą delikatności, subtelności i pokory. Mówię tutaj o pokorze również po stronie duszpasterza czy psychologa, który pochyla się nad troską małżonków.

Bardzo dziękuję za rozmowę.