Kiedy kilka lat temu rozmawiałem z abp Tadeuszem Gocłowskim i powiedział on, zresztą w obecności kilku osób, także świeckich, że w 1990 roku sekretarz Episkopatu, dziś już nieżyjący abp Bronisław Dąbrowski, na jedno z posiedzeń KEP przyniósł gruby notes z nazwiskami najważniejszych agentów wśród duchownych. Ten notes krążył wśród biskupów, niektórzy czerwienieli z wrażenia przy jego lekturze. Postanowiono jednak nic z tym nie robić. To trwało przez 15 lat. Właściwie dopiero w 2005 roku, kiedy ówczesny prezes IPN Leon Kieres, tuż po śmierci Jana Pawła II ujawnił pierwszego z agentów, o. Konrada Hejmo, posypała się lawina kolejnych publikacji, dotyczących m.in. ks. Mieczysława Malińskiego czy nieżyjącego bp Jerzego Dąbrowskiego.

Właśnie dlatego występowałem wtedy, m.in. w listach do mojego przełożonego i w mediach, z apelem, by coś z tym zrobić. Oczywiście, wtedy panował pogląd, że sprawę najlepiej zamieść pod dywan. Lustracji nie dokonano. Dzisiaj komisje kościelne są fikcyjne, nie publikują żadnych informacji. Niezależni publicyści i historycy docierają do kolejnych archiwów i sprawa nuncjusza Janusza Bolonka to kolejna, która wychodzi na światło dzienne. Najbardziej przykre jest to, że następna osoba z najbliższego otoczenia Jana Pawła II. Dziś możemy powiedzieć, że Kościół winny jest grzechowi zaniedbania, bo powinien raz, a skutecznie problem ten rozwiązać, wyjaśnić, opisać. A nawet występować do Watykanu z informacją, że któryś polski duchowny, zwłaszcza pracownik dyplomacji watykańskiej, ma ciemne teczki. Niestety, to nie nastąpiło.

Dopóki przewodniczącym Episkopatu jest Józef Michalik, który sam jest zarejestrowany w aktach jako TW Zefir, dopóki prymasem jest Józef Kowalczyk, który w aktach wywiadu PRL figuruje jako kontakt informacyjny Cappino, to nic się w Kościele w tej materii nie zmieni – dwaj najważniejsi duchowni nie są zainteresowani ujawnieniem całej prawdy. Jeżeli Kościół ponownie przyjmie metodę zamiatania pod dywan, jak to miało miejsce w ostatnich latach, kolejne bomby będą wybuchały. Jeszcze przed kanonizacją Jana Pawła II mogą zostać ujawnione dokumenty, które wprawdzie nie mówią nic złego o papieżu, ale pokazują nieprawość niektórych osób z jego najbliższego otoczenia. Kanonizacja wydawała się dobrym momentem, aby oczyścić atmosferę, wyjaśnić to wszystko i pokazać, że większość duchownych i świeckich z otoczenia papieża była uczciwa. A jeżeli ktoś jest nieuczciwy, to trzeba to powiedzieć, a nie czekać na to, aż zrobi to publicysta świecki. Tak się niestety stało w tej sytuacji – to publicyści świeccy ujawnili problem. Zresztą, na ten temat wypowiadał się Sławomir Cenckiewicz, który ma ogromną wiedzę w tej materii. Uważam, że Episkopat powinien poprosić Cenckiewicza na swojego eksperta, aby pomógł wyjaśniać takie sytuacje. Niestety, do tej pory tego zrobił.

Z wszystkich moich badań, jakie prowadziłem, a które dotyczyły także osób z bliskiego otoczenia Jana Pawła II (oczywiście miałem dostęp tylko do części materiałów) wynikało, że po 1989 roku w wielu wypadkach agenci nadal prowadzili swoją działalność – albo byli przejmowani przez Urząd Ochrony Państwa albo, jak łatwo się domyślić – przez KGB lub wywiad amerykański. Nie jest tak, że agenci funkcjonowali tylko do 1989 roku. Jeżeli taki duchowny był uwikłany w agenturę, po 1989 roku był przejęty przez kolejny wywiad i dalej szkodził Kościołowi – udzielał informacji z wewnętrznego źródła innym wywiadom. Jest w głębokim interesie Stolicy Apostolskiej, aby jej dyplomaci i nuncjusze nie chodzili na pasku jakiegoś wywiadu. Tego nie zrobiono. I to nie jest tylko kwestia tego, że abp Bolonek naraził na śmierć płk. Kuklińskiego – można domniemywać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że po 1989 roku innym wywiadom udzielał szkodliwych informacji.

Not. MBW