Portal Fronda.pl: Wielokrotnie w filmach czy książkach natykamy się na sceny brutalne, agresywne, czy też zawierające elementy erotyki, wręcz pornografii. Czy obcowanie z kulturą może wobec tego być grzechem, który winniśmy wyznać na spowiedzi?
Ks. prof. Marek Łuczak: To, co decyduje w teologii moralnej o klasyfikacji czegoś jako grzech, jest bardzo skomplikowane i nie ma prostych odpowiedzi na takie pytania. Istnieje coś takiego jak ciężar gatunkowy, po drugie – cel. Istnieje też coś, co nazywamy zasadą o podwójnym skutku św. Tomasza z Akwinu. Wedle niej, jeśli w jakimś akcie mamy do czynienia z okolicznością, która uznawana jest za grzeszną, ale ten akt podejmujemy nie dla niej, lecz z innych powodów, to wówczas dany czyn jest godziwy. Przykładem może być zażywanie narkotyków. Obiektywnie jest ono grzechem, nie ma co do tego cienia wątpliwości. Jeśli natomiast używam narkotyków w celu anestezji na przykład, bo mam do czynienia z kimś, kto jest chory na raka w stanie terminalnym i używa morfiny do tego, by uśmierzyć ból, wtedy zgodnie z zasadą o podwójnym skutku wiemy, że nie jest to czyn grzeszny, bo to nie odurzenie jest naszym celem. Chodzi o ochronę przed cierpieniem.
Jak odnieść to na przykład do filmów, w których pojawia się przemoc czy seks?
Gdyby oglądać film dla scen erotycznych, które w nim się znajdują, aby uzyskać podniecenie i podtrzymywać grzeszne myśli, to wówczas niewątpliwie jest to nieuporządkowanie i możemy rozmawiać w tym wypadku o grzechu. Jeśli jednak film oglądany jest dla walorów artystycznych, a sceny, o których mowa nie są czymś, czym się upajamy, to trudno mówić o grzechu. Wyobrażam sobie na przykład sytuację, w której ktoś idzie do kina na film p. Agnieszki Holland, ale tylko po to, by zawarte w nim sceny erotyczne traktować jak pornografię, wówczas oczywiście niewątpliwie jest tutaj analogia do korzystania z filmów porno, a to z kolei jest uprzedmiotowieniem ludzkiego ciała. To zdecydowanie jest czyn grzeszny.
Natomiast innym tematem jest to, na ile w literaturze czy filmie pewne przeakcentowanie seksu czy wulgarności jest zasadne. Chodzi tu o niesmak, jaki może to wywołać. Jestem teraz świeżo po lekturze książki pewnego prozaika śląskiego o przedwojennej Warszawie i ilość brutalności czy przemocy, która jest w niej zawarta, zastanawia. Mówię to właśnie w kontekście owego wyczucia smaku w niektórych dziełach. Wracając do grzechu – zależny jest od tego, jak odbiorca do dzieła podchodzi. Zatem oczywiście tak – obcowanie z kulturą może być czynem grzesznym. Gdyby ktoś miał w sobie jakieś skłonności sadystyczne i do literatury tego typu czy też filmów sięgałby po to, by dać upust swoim żądzom, to ewidentnie byłoby to nieuporządkowanie.
Co w takim razie na przykład z popularnymi dzisiaj serialami? Wspomnieć wystarczy „House of Cards” czy „Grę o tron”, gdzie mamy do czynienia z bardzo dużą ilością scen wulgarnych czy brutalnych. Czy katolik powinien w ogóle odmówić sobie oglądania tego typu dzieł?
Sceny erotyczne znajdziemy nie tylko w serialach, ale i w filmach, także tych, które mają duży walor artystyczny. Nawet gdy spojrzymy na twórczość Michała Anioła to wiemy, że również tutaj różnie to wygląda. Bardzo wiele zależy od tego, co w danym człowieku dzieje się podczas oglądania danego filmu czy czytania książki. Jeśli celem jest zaspokajanie jakichś potrzeb dzięki tym scenom, to jak wspomniałem – jest to problematyczne. Szczególnie, jeśli mowa o tzw. podtrzymywaniu grzesznych myśli, co należy rozumieć jako grzech – czytamy o tym na przykład w nieco starszych katechizmach, przy okazji rachunku sumienia. Sama pokusa nie jest grzechem, grzechem jest podsycanie jej. Nie przesadzałbym jednak z szukaniem tej grzeszności wszędzie, bo okaże się, że konieczne będzie w ogóle odcięcie się od telewizji czy kina przed tego typu obrazami.
Sam znałem jednego księdza, który podczas oglądania ze mną telewizji przełączał kanał za każdym razem, gdy pojawiła się scena erotyczna w jakimś filmie. Nie oglądał tego. Dla mnie był to heroizm i podziwiałem jego zachowanie. Ja w takich momentach nie przełączam kanału, ale i nie szukam takich treści po prostu.
A co ze wspomnianą agresją i brutalnością, która jest czymś, bez czego kina dzisiaj po prostu nie ma, nie licząc bodaj pojedynczych filmów familijnych?
Naturalnie, należy zachować ostrożność. Natomiast nie szukałbym grzechu wszędzie, gdzie to możliwe. Pan Bóg nie jest buchalterem. Tu chodzi o pewną postawę. Nie możemy zbanalizować pojęcia grzechu na takiej zasadzie, że w tym konkretnym miejscu leży granica grzechu i za nią grzech „się liczy”. Wracając jednak do tematu brutalności i wspomnianego wcześniej „House of Cards”, przyznam, że widziałem pierwszy sezon, natomiast z drugiego już zrezygnowałem. Chodziło przede wszystkim o niesmak, jaki potrafił wywołać. Ilość podłości ukazanej w nim była tak ogromna, że pomijając aspekt religijny, odstąpiłem od oglądania go, bo był dla mnie po prostu, po ludzku, niesmaczny.
Podzielę się też pewną osobistą refleksją. Wykładam między innymi przedmiot „Etyka i aksjologia mediów” na Uniwersytecie Ekonomicznym. W trakcie ćwiczeń rozmawiałem pewnego razu o roli brutalności w mediach oraz filmach. Powiedziałem wówczas, że lubię oglądać horrory takie, jak na przykład film „Piła”. Nie dlatego jednak, że mam upodobanie w oglądaniu cierpienia, lecz dlatego, że lubię się bać. Przez swego rodzaju wiwisekcję doszedłem właśnie do tej konkluzji, że jedynym powodem, dla którego taki film oglądam, jest fakt, że lubię się bać na filmach. Muszę jednak przyznać, że temat nie jest prosty i pytanie, na które próbuję w tej rozmowie odpowiedzieć nie jest tak banalne. Dla zobrazowania tego pozwolę sobie na jeszcze jeden osobisty przykład. Podczas oglądania pewnego filmu musiałem go przerwać przed kulminacyjną sceną. Miała ona dotyczyć zemsty pewnego chłopaka na dręczących go w szkole kolegach. Czekając na moment, kiedy będę mógł dokończyć oglądanie tego filmu, dotarło do mnie, że ciekawi mnie to, jak bardzo słodka to będzie zemsta. To zdecydowanie może być niebezpieczne, a nie brakuje filmów zrobionych w taki sposób, że słodycz zemsty ukazana jest z lubością i ocieka krwią. Wówczas mamy do czynienia z ryzykiem, że broniąc ofiary, stajemy się gorsi niż jej oprawcy. To już zdecydowanie nie jest chrześcijańskie podejście. Powiedziałbym wręcz, że diabelskie.
Bóg zapłać za rozmowę.