Stare powiedzenie głosi: „pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem ci kim jesteś”. Pasuje ono jak ulał do poparcia, jakiego udzieliła Lechowi Wałęsie na łamach „Super Expressu” wdowa po ministrze spraw wewnętrznych w ostatnich rządach PRL - generale Czesławie Kiszczaku.

          Rozumiem i doceniam jej chęć obrony męża za każdą cenę, aczkolwiek regularnie przekracza w niej granice absurdu określając mianem patrioty, bohatera oraz twórcy przemian w Polsce po 1989 roku komunistycznego zbrodniarza skazanego prawomocnym wyrokiem Sądu Okręgowego w Warszawie w styczniu 2012 roku za udział w związku przestępczym o charakterze zbrojnym pod kierunkiem Wojciecha Jaruzelskiego, czyli w Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego.

          Maria Kiszczak ma natomiast całkowitą rację mówiąc gazecie, iż jej małżonek „razem z Wałęsą zmienił Polskę”. Nie zdaje sobie jednak najwidoczniej sprawy, że te słowa nie przysporzą społecznej sympatii byłemu Prezydentowi RP, ale wręcz przeciwnie: coraz liczniejsze grono Polaków potępiających jego zbyt daleko idące zbratanie (delikatnie rzecz ujmując) po 1989 roku z szefem resortu, któremu podlegała peerelowska Służba Bezpieczeństwa, wykorzysta je jako następny, bardzo poważny argument przeciw niemu.

          Odnosząc się do prowadzonego przez pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej postępowania karnego przeciw Wałęsie w sprawie złożenia przezeń fałszywych zeznań dotyczących dokumentów tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Bolek”, czyli o wypowiedzi, w których zanegował on autentyczność dokumentów znalezionych w domu Kiszczaka wdowa po najbliższym współpracowniku gen. Wojciecha Jaruzelskiego powiedziała „Super Expressowi”:

          „- Gdyby Czesław Kiszczak żył, broniłby Lecha Wałęsy. (…)  Myślę, że mój mąż na pewno nie byłby za tym, aby dziś ścigać Wałęsę, ale apelowałby o to, by zostawić go w spokoju.”

          Na miejscu byłego przewodniczącego „Solidarności” serdecznie poprosiłbym Marię Kiszczak o to, żeby przestała publicznie wypowiadać takie sformułowania, które popularnie nazywa się pocałunkami śmierci.

Jerzy Bukowski