Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Według doniesień portalu POLITICO.eu, niemiecki rząd zastanawia się nad umożliwieniem Komisji Europejskiej zablokowania funduszy tym krajom członkowskim UE, które nie spełniają norm Wspólnoty w kwestii praworządności. Jak wskazuje KE, chodzi m.in. o "takie kraje, jak Polska". Czy mamy się czego obawiać?

Europoseł Jadwiga Wiśniewska, PiS: Zachowajmy zdrowy rozsądek wobec tego, co minister Konrad Szymański trafnie nazwał „europejskim populizmem”. Decyzja o kształcie budżetu po 2020 r. wymaga zgody wszystkich państw członkowskich - w tym także Polski i Węgier. Tymczasem mechanizm odebrania dostępu do unijnych funduszy na podstawie dokonywanej przez Komisję Europejską "oceny praworządności" to pomysł ewidentnie sprzeczny z unijnymi traktatami i europejskimi wartościami. Powiązanie dostępu do unijnych funduszy z chwilowymi ocenami i opiniami Komisji bezprawnie ograniczyłoby dostęp państw do jednego z kluczowych elementów członkostwa w UE.

W ostatnim czasie obserwowaliśmy raczej ocieplenie relacji pomiędzy Polską a Niemcami- wicepremier Morawiecki uczestniczył w spotkaniu grupy G20, premier Beata Szydło wspólnie z kanclerz Merkel otwierała targi w Hanowerze. Skąd więc taki pomysł u niemieckiego rządu?

Trudno traktować to inaczej niż jako formę szantażu, który miałby skłonić rządy Polski czy Węgier do udziału w unijnym systemie przymusowych przesiedleń. Polityka spójności, jeden z kluczowych elementów budowy wspólnego rynku, nie może być zakładnikiem walki politycznej prowadzonej przez Komisję Europejską i kilka europejskich stolic. Pamiętajmy, że to właśnie państwa Europy Środkowo-Wschodniej są w tej chwili liderami w skutecznym wykorzystywaniu unijnych środków, dzięki czemu region ten jest tak chętnie wybierany przez inwestorów. Nie zapominajmy jednak, że na wyrównywaniu występujących w UE różnic gospodarczych korzystają wszystkie państwa członkowskie, a szczególnie wspomniane przez Panią Redaktor Niemcy. Jak przyznał Günther Oettinger, niemiecki komisarz UE ds. budżetu i zasobów ludzkich, znaczna część każdego euro, jakie Polska otrzymuje w ramach polityki spójności, wraca do Niemiec.

Czy gdyby po wyborach parlamentarnych kanclerzem Niemiec został Martin Schulz, stosunki Niemiec i Polski mogłyby się jeszcze pogorszyć?

Faktycznie, objęcie przez Martina Schulza urzędu kanclerza Niemiec nie byłoby dla Polski dobrą wiadomością. Jestem jednak przekonana, że rząd Prawa i Sprawiedliwości będzie skutecznie współpracować z każdą demokratycznie wybraną władzą. Wiele wskazuje zresztą na to, że kanclerzem pozostanie Angela Merkel. Majowe wybory w Nadrenii-Północnej Westfalii, które są uważane za najbardziej miarodajny sondaż poparcia dla niemieckich partii, wygrało chrześcijańskie CDU i było to już trzecie ich zwycięstwo w tym roku.

W artykule wskazuje się na spór Polski z Brukselą w zakresie praworządności oraz przypomina wypowiedź szefa polskiego MSZ, Witolda Waszczykowskiego dla tego samego portalu. Szef polskiej dyplomacji wskazuje, że polski rząd nie jest w sporze z Brukselą, a jedynie nie zgadza się z działaniami jednego z brukselskich urzędników, wiceszefa KE, Fransa Timmermansa, który "prowadzi osobistą krucjatę przeciwko Polsce". Dlaczego Timmermans brnie w sprawę, o której — jak zauważają wielokrotnie politycy PiS na forum Parlamentu Europejskiego — nie ma zbyt dużego pojęcia?

Nie wiem, z czego wynika ten upór. Mogę tylko zgadywać, że z perspektywy Komisji Europejskiej podsycanie atmosfery walki z rzekomymi naruszeniami praworządności w Polsce i na Węgrzech jest bardzo wygodne. Stwarza pozory, że Unia Europejska — nawet po Brexicie — jest organizacją wolną od kryzysów i mówiącą silnym głosem. W taką diagnozę stanu UE nie uwierzy jednak żaden obserwator unijnej sceny politycznej.

Wiceprzewodniczący KE niejednokrotnie mówi o sobie, że jest "wielkim przyjacielem Polski". Jak można ocenić te słowa w kontekście jego działań i wypowiedzi pod adresem polskiego rządu?

Najlepiej byłoby chyba uznać, że Frans Timmermans w bardzo dziwny sposób rozumie słowo „przyjaźń”. Nie byłby to zresztą pierwszy raz, gdy w ustach unijnych polityków pewne podstawowe słowa oznaczają zupełnie co innego niż w rzeczywistości. Jeśli dla brukselskich elit „płeć” oznacza chwilowe samopoczucie, a „solidarność” jest odpowiedzialnością za cudzą lekkomyślność, to być może przez „przyjaźń” rozumieją festiwal nieuzasadnionych pretensji?… Z perspektywy mojej i języka polskiego o przyjaźni między Polską a wiceprzewodniczącym KE nie może być mowy.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

/W rozmowie z POLITICO.eu szef Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker powiedział w czwartek (1 czerwca 2017 r.), że jest przeciwny niemieckiemu pomysłowi wypłaty krajom Unii Europejskiej funduszy strukturalnych od przestrzegania zasad praworządności. Jak dodał, KE ma inne rozwiązania, aby zapewnić, że "solidarność UE działa nie tylko w jedną stronę"/JJ