Opozycja totalna i związane z nią media histerycznie protestują przeciwko reformie sądownictwa. Jeśli można zrozumieć jeszcze opozycję, biorąc pod uwagę dodatkowo, że jest to opozycja totalna, dziwnie brzmi atak dużej części mediów na próby zmian w sądownictwie. Polskie sądy są szczególnie „zasłużone” w kneblowaniu polskiego dziennikarstwa.

Istotne jest to, że rozpatrując sprawy wniesione przeciwko dziennikarzom, polscy sędziowie nie rozumieją fundamentalnych zasad działalności mediów. Tego mianowicie, że dziennikarze pełnią misję społeczną, przedstawiając rzeczywisty obraz rzeczywistości. Między innymi opisując nieprawidłowości i nadużycia polityków i urzędników państwowych. A to te dwie grupy właśnie najczęściej oskarżają dziennikarzy o zniesławienie bądź naruszenie ich dobrego imienia. Używają do tego jako wygodnego narzędzia artykułu 212 kodeksu karnego.

Ignorancja polskiego sądownictwa obnażana jest często przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Polska przegrała wiele procesów przed Europejskim Trybunałem. Jego sędziowie najczęściej wytykają polskim sądom, że naruszają europejskie standardy wolności słowa. Muszę powiedzieć, że surowa ocena braku profesjonalizmu i umiejętności właściwego interpretowania roli dziennikarza jako demaskatora patologii jest bardziej bolesna niż kary finansowe nakładane na nasz Skarb Państwa, będące zdaniem Trybunału, zadośćuczynieniem za złą pracę polskich sędziów. Jednakże pod zwrotem „zła praca sędziów”, tak naprawdę kryje się opinia, mówiąca, że polskie sądy wydają niesprawiedliwe wyrok. Trybunał często podkreśla w kolejnych rozpatrywanych tam sprawach, że polscy sędziowie nie potrafią odróżnić opinii od faktów. Dziennikarz powinien odpowiadać jedynie za podawanie nieprawdziwych faktów i to tylko wtedy, gdy są publikowane w wyniku złej woli dziennikarza albo braku z jego strony należytej staranności w ich ustalaniu. Nie dopuszczalne jest wedle Trybunału karanie dziennikarzy za opinie i oceny instytucji bądź pracujących w nich osób.

Zacznę od najstarszej sprawy. Jacek Długołęcki, założycie bezpłatnego pisma „Kolbudzkie ABC” zamieścił artykuł o miejscowym wójcie, w którym opisał jego dyskusyjną działalność. Urzędnik samorządowy oskarżył go o zniesławienie i obarczył winą za swoje niepowodzenie w wyborach. Polski sąd skazał go na karę grzywny oraz nawiązkę na rzecz PCK. Po apelacji postępowanie karne umorzono warunkowo na rok.

Redaktor Długołęcki poskarżył się do Trybunału w Strasburgu. Poinformował, że choć warunkowo umorzono postępowanie, jego dane sąd umieścił w Krajowym Rejestrze Karnym. Jak wiemy, rejestr ten zawiera nazwiska i bliższe dane przestępców kryminalnych, zabójców, gwałcicieli, złodziei, oszustów, gangsterów. Redaktor Długołęcki podkreślił, że jego proces trwał przez pięć lat zanim sąd podjął ostateczny wyrok. Europejscy sędziowie przyznali dziennikarzowi trzy tysiące euro zadośćuczynienia. Sąd w Strasburgu przy tej decyzji jednocześnie przypomniał, że krytyka osób publicznych, w tym polityków każdego szczebla jest dopuszczalna w o wiele większym zakresie niżeli krytyka zwykłego obywatela. I sądy nie mogą ograniczać wolności słowa, ponieważ media pełnią w państwie rolę tzw. publicznego stróża.

Na początku 2011 r. dwójka dziennikarzy z Tarnowa w tygodniu „Temi” zamieściła sześć artykułów o miejscowym radnym pisząc o jego uwikłaniu w skandale i procesy sądowe. Miejscowy polityk pozwał do sądu autorkę artykułów Dorotę Juchę i redaktora naczelnego pisma Tomasza Żaka, obydwojgu dziennikarzy zarzucił zniesławienie. Polscy sędziowie ukarali dziennikarzy grzywną. Sędziowie Trybunału uznali, że dziennikarzy wykonywali swoje obowiązki, a ujawnienie informacji nt. radnego było w interesie publicznym. Dziennikarzom przyznano też trzy tysiące euro jako zadośćuczynienie.

I najbardziej znany przykład z 2015 r., w którym Trybunał Praw Człowieka stwierdził, że byłego dziennikarza „Gazety Wyborczej” Mariana Maciejewskiego ukarano niesłusznie za rzekome zniesławienie. W Polsce Maciejewski został ukarany grzywną. Trybunał Praw Człowieka zdyskwalifikował polski wyrok i przyznał dziennikarzowi pięć tysięcy euro. Trzeba jednak podkreślić, że jego sprawa w samej Polsce toczyła się przez blisko osiem lat, a do wykreślenia jego nazwiska w rejestrze skazanych przez blisko dziesięć lat.

Czasami można odnieść wrażenie, że polscy sędziowie z przyjemnością karzą dziennikarzy. Nie są przecież aż tak nierozgarnięci, żeby nie rozumieć roli mediów.

Jerzy Jachowicz/sdp.pl