Nakładem wydawnictwa Fronda ukazała się praca Grzegorza Kasjaniuka „Serce w serce. Objawienie Pana Jezusa i Matki Bożej w Ostrożnem”. Opisane przez dziennikarza objawienia miały miejsce w małej pod Zambrowem. „W poniedziałek rano, 30 lipca 1984 r. siostra Czesława Polak (wtedy jeszcze osoba świecka) przechodziła skrajem sosnowego zagajnika z naręczem polnych kwiatów. Nagle zauważyła postać przypominającą Zbawiciela. Nieznajomy, w jasnej szacie, nieprzypominającej współczesnych ubrań, szedł z pochyloną głową. Dopiero kiedy postać nagle zniknęła z jej oczu, do Czesławy dotarło, że dane jej było spotkać na swojej drodze samego Jezusa Chrystusa. 6 grudnia 1992 r. S. Czesława widziała też Matkę Bożą zdążającą do kaplicy. Od tego momentu Niepokalana stale towarzyszy siostrze zakonnej w wizjach. To zdarzenie odmieniło życie Czesławy, a potem także wielu pielgrzymów, którzy nawiedzając to miejsce, byli świadkami nadprzyrodzonych zjawisk. Widywali krew na twarzy figury Jezusa w kaplicy, słyszeli śpiew aniołów, a kilka osób miało okazję dojrzeć słońce wirujące na niebie”.

Jak wspomina Grzegorz Kasjaniuk, „siostra Czesława Polak nie szuka rozgłosu i nie rozmawia z mediami. Kiedy dowiedziałem się o Ostrożnem i postanowiłem spotkać się z Siostrą, byłem przekonany, że odmówi wywiadu. Nie sądziłem, że otworzy się przede mną i opowie o tym, co zdarzyło się w tym miejscu w 1984 roku, a także o późniejszych objawieniach. Nie podejrzewałem, że będę miał osobisty udział w wydarzeniach, które w Ostrożnem ciągle trwają. Polana, na której stoi kaplica p.w. Matki Bożej Anielskiej, jest już miejscem kultu. Wielu wiernych doznaje tam łask i jest uzdrawianych. W Ostrożnem zrozumiałem potrzebę zawierzenia się w akcie oddania Niepokalanemu Sercu Maryi i Najświętszemu Sercu Jezusa. Zrozumiałem, że istnieją Dwa Serca tak ściśle ze sobą połączone, że jedno z Nich nie potrafi żyć bez drugiego. To One uczą nas doskonałej miłości. Serce Jezusa i Serce Maryi. Tam odnalazłem odpowiedź porywającą moje serce. Pośród anielskich chórów, w maleńkiej kapliczce, niedaleko Zambrowa”.

W pracy „Serce w serce. Objawienie Pana Jezusa i Matki Bożej w Ostrożnem” Grzegorz Kasjaniuk opisał też swoją drogą do nawrócenia. Nawrócenie było cudem. Jak sam wspomina „już w latach osiemdziesiątych XX wieku byłem mocno zaangażowany w muzykę i cały ruch muzyczny. Kontestacja. To była reakcja na cały ten PRL. Nie było żadnych perspektyw na przyszłość. Nie wyobrażałem sobie jakiejkolwiek szansy na rozwój osobisty i zawodowy. Tylko muzyka dawała mi siłę, pokazanie rockowej pięści jako wyrazu buntu. To był mój świat nieskażony indoktrynacją. Identyfikowałem się z nim, nosiłem się jak heavy metalowiec, chciałem być jak moi muzyczni idole. [...] Widziałem podczas Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie prawdziwą siłę subkultury. Ta siła była wielka. Pociągająca i wciągająca. To tam oddałem się cały muzyce. Nie byłem w stanie wtedy pojąć, że oddawałem się muzyce bożkowi. Przed bramą wejściową na stadion, na którym odbywały się koncerty, zebrała się kilkusetosobowa grupa fanów heavy metalu. Razem miała wejść na stadion w zwartej grupie. Miałem wpięty znaczek z nazwą zespołu TSA. Podszedł do mnie chłopak, który miał na kurtce logo satanistycznego zespołu i powiedział, że nie mogę z nimi iść, bo noszę symbol zespołu hipisowskiego. […] Znaczek schowałem, choć paradoksalnie podczas wspólnego przemarszu wszyscy śpiewaliśmy fragment utworu TSA: kto nie idzie z nami, ten przeciwko nam, kto nie idzie z nami, ten wróg. Potem na koncercie TSA fani satanistycznego zespołu KAT wykrzykiwali bluźnierstwa, a fani TSA skandowali Jezus Chrystus. Choć nie akceptowałem satanistycznych zespołów, to przestała mi przeszkadzać obecność ich logotypów i przynależność do subkultury metalowców, którzy w przewadze właśnie tej muzyki słuchali”.

Swoje zaangażowanie w subkulturę metali dziennikarz tłumaczy tym, że było „to środowisko skupiało ludzi szczególnie z małych miast i wsi, gdzie rządziło disco i akceptacja socjalizmu. Człowiek, który miał inne zapatrywania na muzykę i świat, a do tego wyglądał inaczej, musiał czuć się wyalienowany. I tu nagle właśnie tacy ludzie, odmieńcy, zebrali się razem w Jarocinie. Wsiąknąłem w to, by mieć poczucie przynależności do grupy ludzi mających takie same zapatrywania na muzykę, noszących długie włosy, za których posiadanie groziły kary w szkole”.

Jak wspomina dziennikarz „jeśli jednak młody człowiek nie miał zaszczepionej w sobie tradycji czy

religijności, to był łatwo podatny na manipulację [satanistyczną]. A taka manipulacja padała ze sceny. W 1986 roku wokalista zespołu Test Fobii Kreon, w mnisim kapturze, w trakcie wykonywania utworu „Kapłan” rozbił na scenie krzyż w oparach dymu i przy okrzykach na cześć Złego, a publiczność dostała dawkę agresji. Czułem to, bo byłem w tłumie przed sceną. Dawka nienawiści zamiast muzycznych wrażeń. Coś wisiało w powietrzu i wybuchło późniejszą czarną mszą na jarocińskim cmentarzu. Podobno jeden z muzycznych idoli powiedział, że o północy przyjdzie na pole namiotowe i oczekuje tam obecności swoich fanów. Przyszli. Gdy się okazało, że znanego muzyka tam nie ma, młodzież udała się na cmentarz i sprofanowała kilka grobów. Byłem w tym tłumie metalowców, którzy nie wiedzieli, co zrobić, chcieli pogadać z idolem, a zamiast tego jakaś grupa ze Śląska powiodła kilkadziesiąt osób na cmentarz. Historie opowiadane przez Ślązaków były paskudne, dotyczyły różnych rytuałów, które urządzali u siebie. Tu tylko wybrali czarownicę, której kazali usiąść na grobie i założyć wieniec żałobny na szyję. Bluźnili Jezusowi i dokonali profanacji krzyży, tak jak na scenie zrobił Test Fobii Kreon, a później zespół KAT, który w trakcie występu odgrywał inscenizację czarnej mszy”.

Grzegorz Kasjaniuk w swojej pracy opisuje jak w czasie tych wydarzeń w Jarocinie „otrzymałem znak, tak to teraz rozumiem – znalazłem pod sceną Krzyż Jerozolimski symbolizujący Pięć Ran Chrystusa Ukrzyżowanego. Z jednej strony był wizerunek Jezusa, z drugiej Jego Matki. Mam go do tej pory. Kilka lat potem, też w Jarocinie, w 1992 roku, zakwaterowany byłem z zaprzyjaźnionym zespołem w sali szkolnej. Jako dziennikarz obserwator. Bytowaliśmy tam w kilka grup, m.in. z zespołem Hey. Pewnego poranka przyszedł do naszej sali jeden z organizatorów festiwalowego dnia pod nazwą „Noc w Hucie”, wydawca i menedżer. Zobaczył krzyż wiszący w sali na ścianie i zaśmiał się: Co ten akrobata tu robi? Zaczął namawiać muzyków, żeby wyszli do miasta pod kościół i krzyczeli przeciw Jezusowi. Kilka osób poszło, ale okazało się, że pan menedżer się ulotnił – po prostu chciał tylko zrobić zadymę. Wiedziałem, że to nie ma sensu i mam wewnętrzny bunt przeciw takiemu zachowaniu, ale się nie sprzeciwiłem. Nie przeszkadzało mi to też potem promować bluźnierczych zespołów muzycznych, których menedżerem był wspomniany organizator-zadymiarz. Tolerancja dla takich zachowań i muzyki stała się dla mnie furtką dla działania Złego, zmiękczania mojej wiary, tłumaczenia satanistycznego przekazu artystycznym performance’em lub niezauważania go w twórczości wielu kapel. Stałem się letni”.

Autor pracy przypomina, że „pracując w Polskim Radiu, już na początku lat dziewięćdziesiątych, miałem mocny kontakt z wieloma firmami fonograficznymi, które promowały muzykę bluźnierczą. Rozumowali w taki sam sposób: grajcie naszą muzykę w radiu – ona jest najważniejsza, a teksty nie, bo są w języku angielskim i nikt tego w Polsce i tak nie zrozumie. Aby mieć kontakty z firmami, zacząłem w to brnąć do tego stopnia, że zapraszałem do udziału w audycjach radiowych muzyków satanistów. Rozmawiałem z egzotycznymi wykonawcami tej muzyki z Chile, Peru i Meksyku, gdzie ich koncerty mają olbrzymie wzięcie! Nie uciekałem od wywiadów z satanistami, poznawałem tych ludzi, starałem się zrozumieć istotę ich muzyki, odróżnić oryginalność od fałszywego muzycznego przekazu i doszedłem do jednego wniosku – przekaz ich

muzyki jest prawdziwy. Jest to robione z pełnym zapałem, z pełną wiarygodnością, ponieważ oni

naprawdę wierzą w to, co robią. Oddają się Złemu z pełną wolą. Jednak ta konstatacja nie spowodowała, że zaprzestałem promować tę muzykę. Zaczęło dochodzić nawet do dziwnych zdarzeń. Kiedy w radiu byłem przy stanowisku do nagrywania rozmów telefonicznych, dzwoniły z zagranicy zespoły, z którymi nie umawiałem się na wywiady, i pytali o mnie. Ponieważ byłem akurat przypadkowo obecny, to od razu takie wywiady przeprowadzałem. Z pełną znajomością tematu. Nigdy też w takich wypadkach nie miałem problemów językowych. Zawsze były to zespoły bluźniercze – czołówka światowa”.

Kontynuując swoje świadectwo, dziennikarz wspomina - „zacząłem toczyć walkę z samym sobą i okazała się zwycięska. A słuchacze? Znałem wielu osobiście, jak i muzyków. Znałem ich problemy związane z domem rodzinnym. Widziałem problem i jego rozwiązanie. Ta walka o człowieka jest możliwa na jednym polu – rodziny […] Zrezygnowałem z funkcji dyrektora rockowego festiwalu. W walce z uzależnieniem od muzyki byłem jednak pozbawiony pokory, byłem pewien, że dam sobie radę, skoro dostrzegam problem i zdaję sobie sprawę z zagrożenia”.

W pewnym momencie dziennikarz zrozumiał, że nie poradzi sobie sam, bez bożej pomocy. Jak wspomina „odkryłem moc różańca, który stał się moim orężem. Moc modlitwy – Nowenna Pompejańska zdziałała cuda w moim życiu, dała łaskę wiary nie tylko mnie, ale i bliskim. Zawierzenie Matce Bożej Gietrzwałdzkiej uratowało mnie od operacji kręgosłupa, choć miałem już pilne skierowanie na oddział chirurgiczny. Uratowało od zabiegu usunięcia kamieni nerkowych. Wizyty w Sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej, jedynym miejscu w Polsce, w którym Jej objawienia w liczbie aż 160 zostały oficjalnie zatwierdzone przez Kościół, były dla mnie uzdrowieniem w chorobie ciała i duszy. Jak nigdy wcześniej, zrozumiałem tam jej wezwanie do modlitwy różańcowej”.

Dzięki modlitwie dziennikarz „jak nigdy wcześniej zacząłem odkrywać działanie Złego poprzez muzykę i jego skutki. Pycha i brak pokory to podstawowe grzechy środowiska, którego częścią przez lata byłem, które współtworzyłem. Otwierało to kolejne furtki dla Złego, który swoją obecność kamuflował, podsuwając mi kolejne usprawiedliwienia. Dając przy tym realny sukces zawodowy i poważanie w branży muzycznej. Kroczyłem już po czerwonym dywanie, ale w porę zauważyłem, że prowadzi on tylko jedną drogą – na krawędź, z której spada się w czeluść. Od zguby uratowała mnie”.

Jednym z przystanków na drodze nawrócenia były dla dziennikarza prywatne objawienia opisane w pracy „Serce w serce. Objawienie Pana Jezusa i Matki Bożej w Ostrożnem”.

Jan Bodakowski