Na ukraińskie wydarzenia należy patrzeć z dużo szerszej perspektywy, także przez pryzmat wydarzeń, które miały miejsce w ostatnich latach w Europie. Mamy jednak tendencję do patrzenia na sytuację na Ukrainie w oderwaniu od całości spraw międzynarodowych ostatnich lat. Pod względem politycznym, sytuacja na Krymie jest porównywalna do wydarzeń w byłej Jugosławii, gdzie Kosowo zostało oderwane od Republiki Serbskiej. To było przedstawiane oczywiście przez inną narrację medialną, ale oba te wydarzenia mają wiele elementów wspólnych.

Nie podejrzewam, aby doszło do klasycznego otwartego konfliktu zbrojnego na terenie Ukrainy z zasadniczych powodów. Po pierwsze, ze względu na przesłanki ekonomiczne. Każdy konflikt kosztuje, a Rosji obecnie nie stać na wojnę – wypruła się finansowo na olimpiadę w Soczi. Oprócz paliwa, którym w postaci rezerw taktycznych Rosja dysponuje w ogromnej ilości, do prowadzenia wojny potrzeba jeszcze wielu innych rzeczy, a na nie Rosja nie ma pieniędzy. To koszty eksploatacji, stacjonowania, żołd, odszkodowania za utratę zdrowia i życia i inne.

Drugim powodem są przesłanki taktyczno-militarne. Po co prowadzić wojnę, kiedy te same cele można uzyskać w inny sposób? Jeżeli „wojna to polityka prowadzona w inny sposób”, to po co prowadzić klasyczną wojnę że wszystkimi jej negatywnymi skutkami? Szybkie zajęcie terenu nie rozwiązuje wszystkich spornych spraw, im dłużej trwa wojna, tym więcej związanych z nią problemów, jak na przykład z utrzymaniem terenów czy z ludnością.

Trzecią, najważniejszą przesłanką, ze względu na którą wojny nie będzie jest przeciwnik. Żeby prowadzić wojnę, trzeba mieść jasno sprecyzowanego wroga, muszą być strony konfliktu. Oczywiście, jest to państwo Ukraina, ale proszę spojrzeć na sytuację nie tylko przez pryzmat przekazu dominujących mediów. Mainstream pokazuje ją jako jednolite pod względem administracyjnym i prawnym państwo, ale to państwo nie było sprawnie zarządzane, a po ostatnich zamieszkach i rewolucji nie jest jednolite. Państwo jako strona, przeciwnik jest niezbędna w sytuacji prowadzenia zbrojnego konfliktu. Uważam, że na Krymie niemal wszyscy ukraińscy dowódcy świadomie przechodzą na stronę Rosji, ba!, jestem nawet pewien, że dla bardzo wielu dowódców ukraińskich, Rosja to element wspólnej tożsamości narodowej. Jak mogłoby to wyglądać w innych częściach kraju? Tak samo…

Można rozważyć jeszcze czwartą przesłankę, mniej formalną, dla której nie dojdzie do otwartego konfliktu. Z jednej strony, Rosja nie potrzebuje jeszcze bardziej psuć sobie opinii na arenie międzynarodowej, a z drugiej – musi wobec swoich obywateli pokazać, że nie jest słaba, że się nie wycofuje. Nie wiem, na ile to silny argument, bo światowa opinia publiczna jest podzielona, zresztą nie tylko w tej sprawie. Są kraje, w których przekaz medialny zdominowany jest przez polityczną narrację europejsko-amerykańską. Ale są także takie kraje, które z reguły są wrogo nastawione do Stanów Zjednoczonych oraz kraje islamskie. Skoro USA mogą wysyłać rakiety na przykład do Serbii i urządzać tam bombardowania, bo mają tam swoje interesy narodowe, bardzo, bardzo daleko od granic państwa (kraje arabskie), to dlaczego w podobny sposób swoich interesów nie miałaby bronić Rosja? Czy opinia publiczna w Stanach Zjednoczonych „żyje Ukrainą” tak, jak to się dzieje w Europie? Nie wydaje mi się, tam większym problem były wydarzenia w Wenezueli, ciągle na topie jest temat Iranu. 

Jak sytuacja wygląda z perspektywy Polski? W tej sytuacji w polityce międzynarodowej dominuje skrzyżowanie współczesnej koncepcji jagiellońskiej, śp. Lecha Kaczyńskiego z wizją Giedroycia. Założenie istnienia silnego państwa ukraińskiego leżącego pomiędzy Polską a Rosją, z punktu widzenia bezpieczeństwa naszego państwa, ma priorytetowe znaczenie. To państwo nie powinno być zbyt uległe Rosji, ale przyjazne Polsce. Niestety, to trudne, a ja odnoszę wrażenie, że wręcz niemożliwe, choć jak większość z nas trochę się łudzę. Owszem, nowe elity nienawidzą Rosji, ale niestety na drugim miejscu jesteśmy MY. Tym, którzy nie są w stanie tego pojąć, należy przypomnieć że na Majdanie było prowizoryczne kino, w którym wyświetlano film, jak UPA  rozstrzeliwuje Polaków. Nowi post-rewolucyjni urzędnicy szczycą się swoją miłością, a niekiedy dorobkiem naukowym z zakresu gloryfikacji jednej z najbardziej bestialskich organizacji militarnych. 

Działania polityków wydają się zrozumiałe i należy się cieszyć ze zgodności rządu i partii opozycyjnych. To znacznie lepsze, niż przesłanie prezydenta, którego nie przygotowano. W jego wystąpieniu była propozycja wsparcia walki z korupcją. Czy to oznacza, że mamy na Ukrainę wysłać agenta Tomka i euro-kandydatkę Weronikę Marczuk, bo oni oddają część kraju wyjątkowo skorumpowanym oligarchom, by lepiej administrować? Zastanawiające jest jeszcze to, że w narracji obozu rządzącego po katastrofie smoleńskiej Putin był inteligentym, mądrym przywódcą państwa, które sprawnie wyjaśnia przyczyny wypadku, natomiast teraz ten sam Putin jest bandyckim pseudo-hitlerowcem.

Nie zakładam wyjścia rosyjskich wojsk poza Krym. Pamiętajmy, że z historycznego punktu widzenia czy ze względu na prawo naturalne, Krym jest bardziej rosyjski czy tatarski, aniżeli ukraiński. Manifestacja zbrojna ograniczy się zatem wyłącznie do Krymu i będzie oparta na koncepcji autonomii mieszkańców, którzy stworzą tam quasi państwo, a po pewnym czasie poproszą o włączenie do Rosji. Przewiduję, że na samej Ukrainie może dojść do poważnej destabilizacji, i to na znacznych obszarach państwa. W obszarze Kijowa i dalej na wschód, czyli tam, gdzie będą ścierały się elementy silnego nacjonalizmu ukraińskiego  z innego rodzaju poczuciem ukraińskości, oczywiście podsycane przez Rosjan. Dalej na wschód mieszkają ludzie, którzy wcale nie czują się Ukraińcami, ale ze względu na podział granic mają poczucie, że zostali oderwani od matuszki Rosji. Z całą pewnością, obszarem destabilizacji będą tereny włączone do Ukrainy po II wojnie światowej, a także niemające większych związków z Ukrainą tereny zamieszkane przez Węgrów i Rumunów. Przy naszej granicy, ale tylko w dolnej części, również dojdzie do destabilizacji - mieszka tam nacja, która nie poczuwa związków ani z Ukrainą, ani Rosją. Uważa się za czwartą nację wschodnich Słowian, a nazywamy ich Krapatorusinami. Od kilkunastu lat budują oni swoją tożsamość. Akceptacja rewolucji Majdanu jest dla nich wskazówką, jak działać - potrzebują wsparcia i mogą je dostać z Moskwy.

Destabilizacja nastąpi w dość poważnym stopniu – przestanie funkcjonować ratownictwo, podstawowa opieka medyczna, służby porządkowe. Będzie to szczególnie widoczne wszędzie tam, gdzie nastąpi „bezkrólewie” - państwo płaci i wymaga, ale nie działa. W innych częściach, gdzie rządzą oligarchowie, a „królewięta kresowi” swoimi prywatnymi siłami zapewniali bezpieczeństwo i stabilizację, teraz może tego zabraknąć. Z całą pewnością dojdzie do dużej destabilizacji społecznej, ale nie będzie to miało wymiaru wojny domowej czy trwałego konfliktu. Tu jednak pojawia się problem, który będzie dotyczył Polski.

Nie wyobrażam sobie podjęcia interwencji siłowej Rosji wobec Polski, mimo że powszechnie uważani jesteśmy przednich za jednych z głównych inspiratorów Majdanu. Polska jest w zupełnie innym układzie geopolitycznym. My często krytykujemy Polskę, ale to państwo o zupełnie innej systematyce funkcjonowania i administracji. Narzekamy, bo chcielibyśmy, aby było lepiej, ale wciąż jesteśmy nieporównywalnie sprawniejsi niż na przykład Ukraina. Rosjanie nie mają wobec Polski zakusów, ale mogą sobie pozwolić na jakąś prowokację, mającą na celu zmianę nastawienia naszej opinii publicznej.

Czego Ukraina potrzebuje od Zachodu? Pomoc w szerokim zakresie finansowym to medialne kłamstwo, bo Ukraina nie będzie tego w stanie przyjąć i rozdysponować. Kolejne transze za kadencji Juszczenki czy Janukowycza zostały przerywane, bo pomoc nie docierała do tego, kto jej potrzebował. Unia nie pomoże żadną większą sumą pieniędzy, bo ich nie ma. A Stany Zjednoczone? Planują zmniejszenie armii w niespotykanym dotychczas stopniu.

Polska może Ukrainie pomóc pod względem zaspokojenia najpilniejszych potrzeb, czyli pomocy medycznej oraz sanitarnej. Ale trzeba to robić dyskretnie i bezpiecznie, nie narażając się Rosjanom. Przyjęliśmy względem Ukrainy postawę potężnego mocarstwa, zarówno w przypadku partii rządzącej, jak i opozycji. Przypomnę tylko, że Juszczenko, za którego prezydentury także pomagaliśmy, był najbardziej antypolskim prezydentem w historii Ukrainy, a pierwszym ruchem nowego post-rewolucyjnego rządu, który przejął władzę był atak na mniejszości narodowe. Mam poważne obawy, że my Polacy zostaniemy w moralnie słusznej postawie wobec Ukrainy i sprzeciwie wobec odbudowy militarystycznej koncepcji Rosji, ale z ogromnymi problemami gospodarczymi, bo inne państwa szybko się wycofają. Chciałbym się mylić. 

Not. MBW