- Ja bym ów IPN skasował całkowicie. W imię wolności badań i słowa. Niech sobie Panowie Cenckiewicz i Gontarczyk piszą swoją PIS-teorię, ale niby dlaczego mam za to płacić z własnej kieszeni? Dlaczego mam być sponsorem tej wolności badań, która sprawia, że czarne jest białym i odwrotnie. Wolność badań, gdzie bohatera nazywa się kapusiem? W d… mam taką wolność - napisał dwa lata temu w dzienniku „Polska The Times” gwiazdor polskiego dziennikarstwa, Tomasz Lis. Te kilka zdań mówi więcej o czołowym polskim żurnaliście niż elaboraty, jakie można o nim napisać. Lis ma zawsze mnóstwo frazesów o demokracji, wolności słowa, niezależności dziennikarskiej, szacunku dla poglądów przeciwnika i drugiego człowieka oraz wartości, jaką jest wolność.

Mal. Aleksander Wołos.

Jednak tolerancja Lisa kończy się tam, gdzie zaczynają się poglądy będące na prawo od koncesjonowanej przez „Gazetę Wyborczą” „prawicy”. Wiele osób przyznaje, że Lis-dziennikarz przeobraził się w Lisa-moralistę i „sumienie narodu” po wynikach sondażu opublikowanego w „Newsweeku” w 2004 roku, który dawał mu realną szansę na prezydenturę. - Z wyżyn swej popularności zaczął ferować wyroki, kto zasługuje na miano dziennikarza uczciwego (z grubsza biorąc − ci, którzy ostro dowalają prawicy), a kto się sprzedał, sprzeniewierzył i jest reżimowcem (pozostali) - pisał o Lisie Rafał Ziemkiewicz. Natomiast Piotr Semka zauważył: - Kiedyś byłem przekonany, że nieznośna maniera zamieniania każdej dyskusji w oskarżenie adwersarzy o moralną podłość jest wadą byłych dysydentów. Nieprawda, Lis twórczo tę manierę rozwija, choć nie ma za sobą traumatycznych doświadczeń z PRL. Lis po prostu źle się czuje w sytuacji, w której jego polemiści mają legalny dostęp do mediów. Jednak chyba najtrafniej „arystokratę dziennikarstwa” scharakteryzował - o ironio - publicysta lewicowej „Krytyki Politycznej” Tomasz Piątek. -Telewizyjne wywody, miny, nawet gesty Lisa były potwornie nudne, poprawne i przewidywalne aż do bólu, wszystkie w stylu: „Ach, jestem prawowiernym katolikiem” - „Ale jestem przeciwnikiem, ach, oszołomstwa” – „Ach, do tego stopnia, że doceniam nawet szmatławego PRL-owskiego pseudopublicystę Karola Małcużyńskiego” – „Bo, ach, jestem za pluralizmem światopoglądowym” – „Oczywiście, pomijając kwestie gospodarcze, bo te są już rozstrzygnięte i wszystko, co nie jest prawidłowo błękitnym neoliberalizmem, jest oszołomstwem” – „Podobnie, jak oszołomstwem jest niedocenianie geniuszu mojej żony” – „Ale której?!” – „Ach, jestem prawowiernym katolikiem” - pisał publicysta.

Rzeczy, które robisz w TVP nazywając ją „pisowską”

Tomasz Lis rozpoczynał karierę w Telewizji Polskiej. Był korespondentem "Wiadomości" w Stanach Zjednoczonych. Następnie od 1997 roku pracował w TVN. Szybko zapracował sobie na dobrą opinię wśród „autorytetów moralnych” żurnalistyki. - Tomasz Lis jest z pewnością polskim patriotą o obywatelskim zacięciu. Nie jest mu wszystko jedno, co dzieje się poza jego rodziną i pracą. Po drugie jako obywatel jest coraz bardziej rozczarowany tym, jak sprawy w Polsce biegną (i w 90 proc. bezdyskusyjnie ma rację). Po trzecie – jak większość z nas – chciałby tu sporo zmienić - pisał przed siedmiu laty Jacek Żakowski w recenzji książki Lisa „Co z tą Polską?”.  Lis stracił posadę w „Faktach” TVN po sondażu w Newsweeku i kontrowersjach związanych z jego ewentualnym zaangażowaniem w politykę. - Zdezorientowany widz nie wiedziałby, z kim ma do czynienia. Z dziennikarzem, czy z samopromującym się kandydatem na prezydenta - tłumaczył współwłaściciel TVN-u Mariusz Walter. Tomasz Lis przeszedł więc do Polsatu prowadząc publicystyczny program „Co z tą Polską?”. Gdy władzę w TVP przejął PiS i szefowie telewizji próbowali ściągnąć do niej reporterów Polsatu, Lis powiedział: - Myślę, że moi reporterzy czytają gazety, a jak czytają gazety, to wiedzą, że trzeba być niespełna rozumu, żeby pójść teraz do Telewizji Polskiej, więc prawdę mówiąc, jeśli ktoś odejdzie, to znaczy, że jest niespełna rozumu, a jeśli jest niespełna rozumu to nie warto, żeby tutaj pracował.(...) Ja tłumaczyłem, że „Wiadomości” są nie tylko złe. Tłumaczyłem, że praca w „Wiadomościach” jest czymś absolutnie kompromitującym, ponieważ nie jest to program informacyjny, tylko propagandowy i dezinformacyjny.

Niedługo po tym wywiadzie Lis sam trafił do TVP rządzonej przez Andrzeja Urbańskiego, który zmienił na stanowisku prezesa zbyt niezależnego Bronisława Wildsteina. Żona byłego gwiazdora Polsatu, Hanna Lis, została natomiast zatrudniona w… „Wiadomościach”. Współpracownicy Andrzeja Urbańskiego przyznawali, że ściągnięcie Lisa miało pomóc partii Jarosława Kaczyńskiego po przegranych przez nich wyborach. - Punkt pierwszy – przeciągnąć głównego wojownika na swoją stronę. […'/> Główny wojownik z przeciwnego obozu to Tomasz Lis. Jeden ruch i już był u nas. I inaczej śpiewał – głos wojennego stratega obozu Urbańskiego jest pełen ironii. – A jak jego obóz zawył. Żeby usłyszeć ten skowyt salonu, warto było pracować wiele lat – mówi z nieskrywaną satysfakcją (…) - czytamy w tekście Igora Janke „A statek płynie” w „Rzeczpospolitej”. Wiele osób nie rozumiało przejścia głównego krytyka PiS-u do telewizji publicznej będącej pod rządami ludzi z nadania tego ugrupowania. Delikatnie krytykowali go nawet publicznie tacy dziennikarze jak Grzegorz Miecugow. Lis przekonywał jednak, że nie wybierał „gospodarza miejsca, w którym sprzedaje swój produkt, tylko interesowała go wielkość sklepu”. - Ostatnie wezwanie do dymisji Urbańskiego nastąpiło przecież dwa dni po moim przyjściu. Więc jeśli moje pojawienie się w TVP wpłynęło jakoś na jego sytuację, to tylko utrudniło mu życie – przekonywał pokrętnie w „Rz”. Lis z drugiej strony potrafił jednak skarcić swoich oponentów ideologicznych, zarzucając im obłudę, że… pracują w TVP. - Co do mojej hipokryzji, ma jej dowodzić fakt, iż głosząc poparcie dla własności prywatnej i wolnego rynku miałem program w telewizji publicznej, kierowanej wtedy przez prawicowca, a więc niewątpliwie podarowany mi po kolesiowsku. Oczywiście, jak wszyscy wiemy, Tomasz Lis swych wolnorynkowych deklaracji nigdy nie łączył z pracą w telewizji publicznej, a jeżeli otrzymywał w niej coraz lepsze stanowiska, to jego poglądy, entuzjastycznie zbieżne z linią rządzącej wówczas publicznymi mediami partią „ludzi rozumnych”, nie miały z tym nic wspólnego - pisał Rafał Ziemkiewicz.

Arystokrata dziennikarstwa na żywo

Tomasz Lis w swoim show „Tomasz Lis na żywo” szybko pokazał, na czym polega „ostre i niezależne” dziennikarstwo, które eksponował w rozmowach z politykami Prawa i Sprawiedliwości bądź konserwatywnymi publicystami. Trochę inaczej sprawa wyglądała, gdy naprzeciwko siebie miał polityków PO, lewicy, Wojciecha Jaruzelskiego czy Adama Michnika, który bez znaczącego sprzeciwu prowadzącego mógł sobie głosić swoje fobie o zacofaniu polskiej prawicy i wiecznym podziale Polaków na obóz mający w pamięci  zamordowanego przez prawicę prezydenta Gabriela Narutowicza i obóz moralnych spadkobierców jego morderców z „niezmywalnym kainowym piętnem”. W opinii wielu komentatorów rozmowa Lisa z Michnikiem wyglądała jak dialog ucznia z mistrzem. Trudno się nie zgodzić z taką opinią skoro stosunek publiczny obydwu panów do sowieckiego kacyka Wojciecha Jaruzelskiego jest niemal identyczny. Michnik przez lata wybielał postać generała, który wypowiedział wojnę własnemu narodowi. Można śmiało napisać, że słynny wywiad Lisa z Jaruzelskim wpisywał się w motto Michnika: „odpieprz się od Generała”. U Lisa zakończył się on jednak wzruszającym wyznaniem Jaruzelskiego, że prowadzący jest „arystokratą dziennikarstwa”. - W normalnym państwie taki komplement padający z ust byłego komunistycznego przywódcy, który według znanych już dokumentów prosił radzieckich towarzyszy o pomoc w zdławieniu opozycji we własnym kraju, byłby dla dziennikarza swoistym pocałunkiem śmierci - pisał politolog dr Marcin Chełminiak z UWM.

Mal. Aleksander Wołos.

Tomasz Lis wsławił się również przeprowadzeniem w swoim show „sądu” nad Pawłem Zyzakiem, autorem biografii Lecha Wałęsy. - Do rozmowy na temat kontrowersyjnej pozycji zaprosił tylko jedną stronę: Lecha Wałęsę - osobę dramatu. I marszałka Bronisława Komorowskiego, obrońcę. To politycy, obydwaj atakują autora książki i IPN. Lis nie zaprasza drugiej strony - historyków. A należało "winowajcę" - autora i historyka z uznanym autorytetem - napisała legendarna dziennikarka Janina Jankowska, która dodała, że program Lisa był koncertem podpuszczania pod określony cel – zdezawuowania IPN. - Kiedy Wałęsa wypluwa stek wyzwisk do „onych”, którzy piszą o nim kłamliwe – zdaniem Wałęsy – książki: „Paranoicy, chorzy ludzie, faszyści, kłamcy, oszuści”, Tomasz Lis wychwytuje jedno słowo, by zadać pytanie: „Czy kiedy pan mówi, że oni są gorsi niż faszyści, to Pan mówi o ludziach IPN-u?” - pisała dziennikarka. Lis nigdy nie krył swojej niechęci do rozliczania agentów komunistycznej SB pisząc, że „lustracja jest elementem budowania w Polsce państwa strachu. Państwa szantażu”. Innym razem w taki „merytoryczny” sposób odniósł się do publikacji książki Cenckiewicza i Gontarczyka o Lechu Wałęsie: - Trudno jest myśleć z szacunkiem o narodzie, w którym gnojony jest każdy, kto w każdym innym kraju miałby zapewniony szacunek rodaków. Jak wychowywać nasze dzieci, gdy każdego można opluć, wziąć pod obcasy, skopać, upokorzyć, zgnoić?

Lis wzorem linii wytyczonej na początku lat 90. przez środowisko „Gazety Wyborczej” nie godzi się również, by za jego pieniądze IPN „niszczył ludzi”. - IPN za pieniądze podatników jest historyczną przybudówką jednej partii politycznej, a historycy zajmujący się niektórymi badaniami służą pewnej idei - uważa nazwany przez Jaruzelskiego „arystokratą” żurnalista. - Instytut Podjudzania Narodowego powinien przestać istnieć. Obcięcie jego budżetu to niezasłużenie niska kara – dodał w jednym ze swoich felietonów.

Propisowskie poputcziczki

„Arystokratyzm” ukoronowanego kilkoma dziennikarskimi nagrodami żurnalisty pozwalała mu na besztanie swoich kolegów po fachu, gdy ci nie chwalili tych polityków, których wypada.

- Dorota Gawryluk pokazuje, jaką jest gwiazdą. Prowadziła program o podobnie do innego programu brzmiącym tytule: „A dobro Polski” - i tam tydzień w tydzień pokazywała, że odpowiada głównie na pytanie: „A dobro PiS-u?” - mówił o dziennikarce Polsatu. Innym razem Lis w niewybredny sposób szydził sobie w radiu TOK FM z Joanny Lichockiej naśladując na antenie - ku radości innych idoli dziennikarskich - jej śmiech. Stanisław Janecki tak skomentował stosunek Lisa do Gawryluk: - Autorytet Lis gromi w eterze koleżankę po fachu, że ta w TVP uprawia „obleśne wazeliniarstwo” wobec PiS. […'/> A jeszcze nazywa ją „poputcziczką”. Prawdziwy dżentelmen i arbiter elegancji. Tyle, że mówi to ktoś, kto - gdy Leszek Miller został premierem - zrobił dokument-produkcyjniak w najlepszym socrealistycznym stylu. Wazelina lała się cysternami. Można się było zatkać ze wzruszenia.

Tomasz Lis niejednokrotnie narzekał na brutalizację języka w przestrzeni publicznej. Jego walka z tabloidami doprowadziła do tego, że został upomniany przez Radę Etyki Mediów za zaproszenie do programu o brukowcach swojego adwokata, który pomagał  mu wygrać proces z jednym z tabloidów. Jednak to właśnie Lis jest autorem tekstu, w którym wyzywa konserwatystów od talibów. - Walczący z gejami i zepsuciem talib w ogólnopolskim dzienniku pisze o tym, jaki użytek robią oni z kiszki stolcowej. Inny Savonarola naszych czasów porównuje homoseksualizm do zoofilii. Jeszcze inny rzecznik cnoty twierdzi, że senator Piesiewicz był przeciw ujawnianiu tak zwanych danych wrażliwych, bo sam wolał nie ujawniać wrażliwych danych ze swego życia. Jeszcze inny potępia arcybiskupa Życińskiego za sprzeciw wobec niszczenia ludzi i zarzuca mu nieumiejętność lub niechęć do potępiania grzechu - użalał się Lis na łamach „Gazety Wyborczej”. W jednym z wywiadów dla magazynu „Press” Lis używa takich eleganckich określeń w stosunku do innych mediów, jak "bandyckie zachowanie” i stwierdza (znów czuć Michnika), że „utoniemy w łajnie”.

Słusznie zauważył więc Piotr Semka pisząc: - Lis martwi się, że o dziennikarzach ludzie mówią jak o "szmaciarzach, gnojkach, ludziach sprzedajnych". Choć – jak trzeźwo zauważa prowadzący rozmowę – sam Lis zarzuca swoim wrogom "błazenadę, manipulację, szczucie, nagonkę, uspringerowienie, pseudowiadomości, upudelkowienie", bycie "podszczuwaczami, prasowymi bandytami i szambem". Powie ktoś, że to wynik osobistego sporu Lisa z tabloidami. Otóż nie, bo lekkim lobem Lis przechodzi do ataków na publicystów spoza prasy bulwarowej. Obwieszcza, że standardy brukowców przelewają się do reszty prasy. I tylko on jeden, jak prorok, ostrzega przed tym zagrożeniem gromkim głosem. A zarzut, że karykaturyzuje nielubiane poglądy? Nic podobnego. On po prostu widzi więcej i głębiej.

Lis nigdy również nie wybaczył dziennikarzom „Dziennika”, którzy w zaszyfrowany sposób napisali w tekście o szantażu gazowym „Wała Tomaszowi Lisowi”. Lis był przymierzany na naczelnego tego pisma. – To miał być polski "Die Welt", ale do "Die Welt" ma się tak, jak izba wytrzeźwień do Izby Lordów – pisał Lis. - Za chwilę "Dziennik" padnie. "Dziennik" pokazywał mi wała, teraz wała pokazują mu czytelnicy. I doskonale - dodał innym razem. Wielu dziennikarzy skarży się na współpracę z „arystokratą” dziennikarstwa. Polskie media pełne są dziennikarzy z "syndromem Lisa". Czyli osobami, które współpracę z nim wspominają jak zły sen. - Używał obelżywych zwrotów. W redakcji panował ciągły stres i strach – mówi jeden z nich (dziennikarzy - przyp. Ł.A). Do prezentera pogody w Polsacie miał m.in. powiedzieć: "w tym krawacie wyglądasz jak p..., przecież masz węzeł większy niż twój łeb". "Dziennik" opisywał m.in. jak jeden z dziennikarzy nagrał komentarz, stojąc przed kamerą w kasku. Lis skomentował to na forum całego newsroomu: – Teraz już wiemy, jak wygląda ch… w kasku - czytamy w „Rzeczpospolitej”. Do tej pory w internecie można usłyszeć nagranie, w którym Lis w prostacki sposób poniża swoich współpracowników.

Wprost do zapateryzmu

Mal. Aleksander Wołos.

Po fiasku przejęcia „Dziennika” Lis został redaktorem naczelnym konserwatywnego „Wprost”. Bardzo szybko tygodnik stał się miejscem, gdzie swoje poglądy manifestują zwolennicy zabijania dzieci przed ich narodzeniem czy inni wrażliwi na klerykalizację państwa autorzy. W ciągu kilku miesięcy, od kiedy Lis jest naczelnym pisma, mogliśmy w nim przeczytać o dramacie rodziców, którzy chcą in vitro, o aborcji, prześladowanych gejach, nawiedzonym Pospieszalskim, Urbanie żalącym się, że nie ma już monopolu na krytykowanie Kościoła czy też znaleźć cały cykl kuriozalnych tekstów Magdaleny Środy. Potwierdzeniem tego mogą być okładki kilku numerów „Wprost”. Wyliczenie takie zrobił „Nasz Dziennik”: - W 31 numerze "Wprost" znajdujemy dwa artykuły o polskim Kościele: "Fatalne zauroczenie", i drugi - o Polakach z Krakowskiego Przedmieścia, którzy modlą się przy smoleńskim krzyżu: "Infekcja narodowej duszy". Ten ostatni dobitnie sugeruje chorobę tych, którzy mają odwagę i siłę bronić krzyża. Większość tekstów "Wprost", które poruszają tematykę religii katolickiej, jest utrzymana w tym duchu. Okładka numeru 33 - polskie godło - orzeł w koronie przybity do krzyża, obok napis: "Wojna Krzyżowa. Fanatycy w natarciu, państwo kapituluje". "Wprost" nr 34 - "Lękajcie się! Polski cud - polski papież - Polska 2010" - to napis z okładki, która przedstawia Sługę Bożego Jana Pawła II zakrywającego dłońmi twarz. I znów wstępniak Tomasza Lisa, w którym ten wylewa wiadro pomyj na modlących się na Krakowskim Przedmieściu, określając ich mianem "paranoików", "pacjentów Tworek", "szaleńców".

Lis obwieścił również w jednym ze wstępniaków, że „Imperialny Kościół, który swą imperialność zademonstrował tak niedawno, uznając Wawel nie za narodową, ale za własną domenę, teraz kapituluje przed fanatykami, których sam wychował”. Tomasz Terlikowski zauważył na swoim blogu, że pismo pod kierunkiem Lisa przekształciło się w homo-tygodnik kultowy wśród homoseksualistów i feministek. - I mam wrażenie, że w homo-zaangażowaniu i promowaniu zabijania wyprzedził już nie tylko „Gazetę Wyborczą”, ale nawet TOK FM - zauważa publicysta.

Nie można się jednak dziwić takiej wolcie pisma kierowanego przez Tomasza Lisa. Niejednokrotnie dawał on poznać swoje ciekawe spostrzeżenia dotyczące katolicyzmu, który z prawdziwą wiarą ma wspólnego tyle, co „izba wytrzeźwień z Izbą Lordów” - by posłużyć się jego własną metaforą. - Kwestia legalizacji związków homoseksualnych jest sprawą ważną i debata w tej sprawie toczyła się lub się toczy w każdym kraju „starej” Europy. Jesteśmy już w Unii Europejskiej, więc proponowałbym stosować standardy tolerancji, które w niej obowiązują - przekonywał na łamach „Gazety Wyborczej”. Nie inaczej wypowiadał się w sprawie skandalicznego wyroku w sprawie Alicji Tysiąc, pisząc, że nie jest on żadnym zamachem na wolność słowa, bo nie ma ona „nic wspólnego z wolnością pognębiania ludzi”. Lis posunął się nawet do stwierdzenia, że „wyrok jest całkowicie zbieżny z nauczaniem Jana Pawła II, który potrafił w ostrych słowach piętnować zło, w tym aborcję, ale jednocześnie z miłością odnosił się do każdego człowieka, w tym tego, który chciał go pozbawić życia, a już nigdy, żadnym słowem, nie naruszył godności jakiegokolwiek człowieka”. Niedawno „arystokrata” dziennikarstwa i zdobywca 9 Wiktorów powiedział, że „Kościół bardzo konsekwentnie wychowywał na swojej piersi przez lata solidnie pogańską sektę oszołomów, która uaktywniła się pod Pałacem Prezydenckim”.

- To nie będzie pismo salonowe, nie będzie już propisowskie, ale i nie antypisowskie, proplatformeskie ani antyplatformerskie - powiedział Lis o „Wprost” w „Polityce”. Na razie metamorfoza jego pisma nie potwierdza tych słów. Trudno zresztą wierzyć w takie zapewniania człowieka, który nie widział nic niestosownego w dziękowaniu komunistycznemu dyktatorowi za komplementy pod swoim adresem. Wystarczy prześledzić cykl programów „Co z tą Polską” czy „Tomasz Lis na żywo”, by przekonać się, jak ma wyglądać apolityczne pismo Tomasza Lisa i jego dalsza krucjata przeciwko oszołomom i zacofanym talibom.

Pisząc o swojej nowej pracy nieco ponad miesiąc po katastrofie smoleńskiej Tomasz Lis użył bardzo delikatnej i subtelnej przenośni: - Myślę, że to jest jeszcze ten moment, kiedy jak na kokpicie wyświetla się „pull up”, to można stery ściągnąć. Jest to kwintesencja stylu „arystokraty” dziennikarstwa polskiego.

Łukasz Adamski

 

 

 

 

 

/

Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »