Ten mały chłopiec przeszedł piekło specjalnych ośrodków, m.in. w Ratibor (dzisiejszym Raciborzu), Gross-Rosen (dzisiejszej Rogoźnicy), Zwickau, które miały uczynić z niego prawdziwego Niemca. Mieczysław Domański zachował polską tożsamość mimo zbrodniczych praktyk „odzyskiwania krwi niemieckiej”, czyli prowadzonej na masową skalę grabieży polskich dzieci.
Proceder ten był szeroko zaplanowaną akcją, którą zajmowały się wydzielone do tego instytucje. Jedną z nich było działające w ramach SS stowarzyszenie Lebensborn, rozwijające szeroką działalność na okupowanych ziemiach polskich. 25 listopada 1939 roku Urząd do Spraw Rasowo-Politycznych Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (NSDAP) przyjął memoriał autorstwa dr. Erharda Wetzla i dr. Günthera Hechta pod tytułem: „Traktowanie ludności byłych obszarów polskich z punktu widzenia polityki rasowej”. Memoriał ten dawał wytyczne przyszłych niemieckich działań. Zawarto w nich m.in. następujące zalecenia: „Znaczna część rasowo wartościowych, ale z narodowych względów nieprzydatnych do zniemczenia warstw narodu polskiego będzie musiała zostać wysiedlona na pozostały polski teren […] musi się próbować wyłączyć z przesiedlenia rasowo wartościowe dzieci i wychować je w starej Rzeszy w odpowiednich zakładach wychowawczych […] albo też niemieckiej opiece rodzinnej. Wchodzące w rachubę dzieci nie mogą liczyć więcej jak osiem do dziesięciu lat, ponieważ z reguły tylko do tego wieku możliwe jest prawdziwe przenarodowienie, tzn. ostateczne zniemczenie. Warunkiem jest całkowite zaprzestanie utrzymywania jakichkolwiek stosunków z ich polskimi krewnymi. Dzieci otrzymają niemieckie nazwiska […] ich rodowód będzie prowadzony przez specjalną placówkę”2.
Otwierało to drogę do szeroko zakrojonej grabieży polskich dzieci. Proces ten był elementem ludobójczej machiny Hitlera, mającej doprowadzić do wyniszczenia narodu polskiego. Te dzieci, które zostały uznane za „bezwartościowe” dla Rzeszy, miały zostać poddane eksterminacji – i tej natychmiastowej, i tej rozłożonej w czasie, sprowadzającej się do zepchnięcia ich do roli bezwolnych, posłusznych i poddanych jednostek służących Rzeszy. W tym celu, w myśl założeń dokumentu Heinricha Himmlera pt. „Kilka myśli o traktowaniu obcoplemiennych na Wschodzie”, na terenie Polski miało pozostać tylko okrojone podstawowe czteroklasowe szkolnictwo. Szanse ewentualnego rozwoju mogłyby otrzymać tylko te dzieci, które na wniosek rodziców skierowany do policji lub dowódców SS przeszłyby pomyślnie badania rasowe i zostałyby uznane za „wartościowe rasowo”. To otwierałoby drogę do pełnej germanizacji, która dokonywałaby się w niemieckich rodzinach, do których ostatecznie trafiałyby dzieci. Coroczne akcje selekcyjne przeprowadzane wśród sześciolatków miały skutkować kolejnymi transportami polskich dzieci do Rzeszy, ale już pod zmienionymi nazwiskami.
Jak podkreślał Roman Hrabar, powojenny pełnomocnik ds. rewindykacji dzieci polskich, wybitny znawca problematyki martyrologii dzieci w czasie II wojny światowej, grabież ta przebiegała w dwóch etapach. Pierwszy z nich miał miejsce do 1941 roku i zakładał odzyskanie każdej kropli krwi germańskiej, drugi przebiegał później i odbywał się według zasady: dziecko wartościowe to dziecko niemieckie albo pochodzenia niemieckiego.
Początkowo granica wieku dzieci nadających się do zniemczenia (8–10 lat) została podniesiona do 12 lat. 19 lutego 1942 roku Główny Urząd Rasy i Osadnictwa SS (RuSHA) wystosował tzw. rozporządzenie nr 67/I, które stanowiło podstawę dla działalności germanizacyjnej szeregu niemieckich instytucji działających w okupowanej Polsce. W instrukcjach pisano: „Ażeby dzieci, których wygląd rasowy wskazuje na pochodzenie z rodzin rasy nordyckiej, mogły powrócić na łono narodu niemieckiego, należy sieroty, znajdujące się w byłych polskich sierocińcach lub też u polskich opiekunów, poddać selekcji rasowej i psychologicznej. Na podstawie selekcji rasowej i psychologicznej dzieci w wieku od lat 6 do 12 będą zniemczone w szkołach-internatach, a dzieci w wieku od 2 do 6 lat – w rodzinach wskazanych przez Lebensborn […].
Dzieci zbadane przez Główny Urząd Rasy i Przesiedleń SS i uznane za nadające się do zniemczenia winny być dokładnie zbadane przez Państwowe Urzędy Zdrowia pod względem stanu zdrowotnego (do formularza o stanie zdrowia każdego dziecka dołączyć wyniki próby Wassermanna, zdjęcie rentgenowskie, próby na reakcję tuberkulinową, odporność na gronkowce, zakażenie, każde dziecko poddać odwszeniu)”3.
Jak pisze Hrabar, akcja porywania i germanizowania polskich dzieci była działaniem zorganizowanym od strony normatywnej przez Reichsführera SS i szefa niemieckiej policji, ministra spraw wewnętrznych Rzeszy, Główny Urząd Pracy i Osadnictwa SS oraz NSDAP. Za wykonanie zadania odpowiadały m.in. Etniczno-Niemiecka Placówka Pośrednictwa (VoMI), Centrala Przesiedleńcza (UWZ), Narodowosocjalistyczna Opieka Społeczna (NSV), urzędy pracy, sądy, Wehrmacht.
Wielką rolę w tym procederze odegrał wspomniany Lebensborn. Stowarzyszenie to zajmowało się umieszczaniem dzieci w zakładach specjalnych lub niemieckich rodzinach zastępczych, przeprowadzało adopcje, fałszowało metryki urodzeń i różne zaświadczenia, zmieniało dzieciom imiona i nazwiska na niemieckie (niekiedy, ażeby ostatecznie zgubić ślad, czyniono to dwukrotnie), rozmieszczało „dzieci ze Wschodu” na terenie Niemiec i innych krajów Europy m.in. za pomocą własnego biura meldunkowego oraz pokrywało wszystkie koszty utrzymania dzieci, ich wychowania i ubezpieczenia.
Przeprowadzając selekcję rasową, Niemcy stworzyli trzy kategorie dzieci: element pożądany; możliwy do przyjęcia; niepożądany. Wszystko w oparciu o badania rasowe, psychologiczne i lekarskie. Formularze weryfikacji wyników badań zawierały 62 punkty, obejmujące m.in. cechy fizyczne i psychiczne dziecka.
Określenie „rabunek polskich dzieci” należy rozumieć dosłownie. Niemiecka praktyka działania polegała bowiem na uprowadzaniu polskich dzieci zarówno na ziemiach włączonych do Rzeszy, jak i na terenach Generalnej Guberni. Zabierano je z sierocińców, odbierano rodzicom (często uciekano się do podstępu, np. żądając, aby rodzice zgłosili się z dzieckiem na badania), porywano ze szkół, odłączano od tymczasowych opiekunów, zabierano z ośrodków przejściowych dla wysiedlonych. Nieco starsze dzieci, zwłaszcza dziewczęta, wybierano w trakcie tzw. łapanek ulicznych. Często też uśmiercano rodziców, wywożono ich do obozów koncentracyjnych. Selekcja rasowa prowadzona była także w czasie wysiedleń. Najbardziej zakrojona akcja tego typu miała miejsce na Zamojszczyźnie. Wówczas to w głąb Rzeszy wywieziono 4454 dzieci w wieku od 2 do 14 lat wraz z osobami dorosłymi. Liczba ta obejmuje dzieci wysłane w transportach od 7 do 25 sierpnia 1943 roku. Agnieszka Jaczyńska, historyczka z Instytutu Pamięci Narodowej, autorka albumu „Sonderlaboratorium SS. Zamojszczyzna. Pierwszy obszar osiedleńczy w Generalnym Gubernatorstwie”, wydanego w Lublinie w 2012 roku, mówiła w jednym z wywiadów: „Dysponujemy jedynie źródłami pośrednimi: meldunkami ruchu oporu, relacjami kolejarzy, starających się monitorować trasy transportów, a następnie raportującymi o tym strukturom Polskiego Państwa Podziemnego, czy relacjami przypadkowych osób cywilnych, które zetknęły się z wysyłką dzieci. Z tych źródeł wiemy, że z Zamościa transporty z dziećmi wyjeżdżały i kierowały się na Warszawę i w kierunku ziem polskich wcielonych do III Rzeszy, na przykład na Pomorze. Wiadomości o tym znajdziemy m.in. w konspiracyjnym «Biuletynie Informacyjnym». Zachowały się szczątkowe informacje dotyczące grupy kilkuset dzieci z Zamojszczyzny, które trafiły do specjalnego ośrodka w Łodzi przy ulicy Spornej oraz do obozu przy ulicy Przemysłowej.
W historiografii pojawia się jeszcze liczba 4454 dzieci umieszczonych w spisie sporządzonym przez pracownicę Rady Głównej Opiekuńczej w Lublinie. Lista dotyczyła transportu wysiedleńców z Zamojszczyzny, którzy trafili na Majdanek i następnie w sierpniu 1943 roku zostali wywiezieni w głąb III Rzeszy. Były to dzieci w wieku od dwóch do czternastu lat, wywiezione wraz z osobami dorosłymi. Niestety nie wiemy zbyt wiele o tym, jaki spotkał je los.
Ze źródeł pośrednich wynika, że część z tych dzieci na pewno zrabowano w celach germanizacyjnych, niektóre zaś pozostały przy rodzicach. Gdy ich rodzice zmuszani byli do pracy dla III Rzeszy, dzieci uczęszczały do niemieckich szkół i przechodziły wstępny proces przystosowywania do życia w społeczeństwie niemieckim”4.
W 1943 roku kilkuletnie dziewczynki, córki bohaterskiego doktora Franciszka Witaszka z Poznania i jego żony Haliny – Alodia Donata i Dalia Róża, zostały wywiezione w głąb Rzeszy do rodzin niemieckich. Stało się to po aresztowaniu i straceniu ich ojca oraz osadzeniu matki w KL Auschwitz. Witaszkowie mieli jeszcze trójkę dzieci: synka i dwie córeczki. Te udało się wykupić z rąk Gestapo przez najbliższą rodzinę. Jednak po Alodii i Dalii słuch zaginął. Kiedy Halina Witaszek wróciła z Auschwitz w maju 1945 roku, rozpoczęła rozpaczliwe poszukiwania córeczek. Po długim czasie ustalono, że pięcioletnia Alodia została oddana niemieckiej rodzinie w Stendel, a niespełna czteroletnia Dalia trafiła także do niemieckiej rodziny w Weitgraben. Obydwie miały zmienione imiona i nazwiska i nazywały się Alice Wittke oraz Dora Wittke.
Zmiana nazwiska była jednym z zasadniczych etapów zacierania śladów polskiego pochodzenia. Sposób przeprowadzania owych zmian został uregulowany zarządzeniem szefa Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa we wrześniu 1942 roku. Aby dzieci jak najszybciej mogły przyswoić nowe nazwisko, postanowiono, że powinno być ono dostosowane pod względem fonetycznym do brzmienia dotychczasowego. Z reguły zachowywano pierwsze cztery litery początkowe. I właśnie na tej zasadzie zmieniono nazwisko sióstr Witaszek na Wittke.
Lebensborn zmieniał zarówno daty, jak i miejsca urodzin dziecka. Tworzono specjalne biura meldunkowe dla dzieci przebywających w zakładach germanizacyjnych, tak by nie figurowały one w policyjnych lokalnych biurach meldunkowych. Dawało to pewność, że „proces zniemczania będzie niezagrożony”, przez poszukujące utraconych dzieci polskie rodziny.
Uprowadzone dzieci wywożono najpierw do niemieckich obozów przejściowych. Te, które pozytywnie przeszły selekcję rasową i którym udało się przeżyć, trafiały głównie do niemieckich ośrodków wynaradawiania, m.in. w Bruczkowie, Kaliszu, Gnieźnie, Ludwikowie, Pokrzywnie, Poznaniu, Puszczykowie i Zaniemyślu. Po przejściu tego etapu „przydzielano je” osobom prywatnym, niemieckim rodzinom zastępczym (zazwyczaj małe dzieci do lat 6) lub do tzw. nazistowskich szkół ojczyźnianych (między 6. a 12. rokiem życia). Chłopcy i dziewczęta powyżej 12. roku życia trafiali odpowiednio do ośrodków Hitlerjugend (hitlerowskiej paramilitarnej organizacji młodzieżowej NSDAP) lub sekcji żeńskiej tej organizacji – Bund Deutscher Mädel [Związek Niemieckich Panien] oraz do „ludowych ośrodków wychowawczych” w Niemczech.
Zofia Mikołajczyk, jedna z uprowadzonych do Rzeszy dziewczynek, która powróciła do Polski, zeznawała po wojnie: „Urodziłam się w Łodzi. W 1942 roku, gdy miałam dwanaście lat, zabrano mnie z domu do niemieckiego biura, gdzie badał mnie dr Grohmann. Oglądał oczy, uszy, włosy. Przed zabraniem nie chorowałam. Po ośmiu dniach pobytu w zakładzie przewieziono mnie do Bruczkowa. Tu uczono mnie czytać, pisać i mówić po niemiecku. Nie wolno było mówić po polsku. […] Z Bruczkowa przewieziono nas do Heimschule w Achern-Baden. Tu przebywaliśmy około roku. Musieliśmy należeć do BDM (Bund Deutscher Mädel), nosić mundury i pozdrawiać się «Heil Hitler». Zakazano nam mówić po polsku i nauczyciele bili nas, gdy tylko się dowiedzieli, że rozmawiamy w tym języku. Mówiono nam, że jesteśmy Niemcami i że mamy zapomnieć, że Polska istniała. Z Achern--Baden zabrano nas do jakiegoś obozu w Salzburgu. Tam przebywałyśmy około dwóch miesięcy, tam też otrzymałyśmy nowe nazwiska. Mnie nazwano Barbara Micker i umieszczono w niemieckiej rodzinie. Mówiono mi, żeby nazywać ich ojcem i matką. Nie mogłam tak jednak mówić. Starałam się kontaktować z rodziną w Polsce, co jednak nie było dozwolone. Gdy przyszły wojska amerykańskie, zaraz zgłosiłam się i powiedziałam, że jestem polskim dzieckiem i chcę natychmiast wracać do domu”5.
Jan Sulisz, który jako dziecko z sierocińca został zabrany do ośrodka w Bruczkowie, mówił: „Pobierano nam krew na próbę, wymierzano wszystkie części ciał, głowy itp. Badano włosy, skórę itp. Ostatecznie wywieziono mnie do Bruczkowa. Była tam około 70–80 dzieci już w wieku 3 lat. W Bruczkowie uczono nas języka niemieckiego i zakazywano mówić po polsku. Po kilku tygodniach część dzieci wywieziono do Luksemburga, część do Ludwikowa. Mnie powtórnie odesłano do Łodzi. Tam mnie powtórnie badano «na rasę», ostatecznie wróciłem do Bruczkowa, skąd po 6 tygodniach wywieziono mnie do Nieder-Alt Reichu do Regendorfu. Tam byłem w szkole SS półtora roku. Tam oprócz nauki niemieckiego ćwiczono nas forsownie […]. Za pójście do kościoła i mówienie po polsku bito i odbierano jedzenie.
Po tej edukacji przewieziono nas do Salzburga. Tam w lagrze spotkałem chłopców i dziewczynki, którzy przyjechali z Ludwikowa, z Luksemburga. Tam nam powiedziano, że będziemy teraz Niemcami i dali nam nowe nazwiska. W lagrze rozdzielono nas między gospodarzy. […] Kazano mi mówić do tych gospodarzy «ojciec» i «matka», aby prędzej zapomnieć, że pochodzimy z innego kraju. Ja miałem nazywać się Johan Suhling”6.
Do ośrodka w Zaniemyślu został wysłany m.in. dziesięcioletni Ryszard Strójwąs z Poznania, odebrany wychowującej go babci. Jeszcze zanim tam trafił, został przekazany do sierocińca w Pokrzywnie, gdzie przeprowadzono na nim pierwsze badania rasowe.
Autorzy książki „Teraz jesteście Niemcami” opisują historię Bronisławy Ewertowskiej, której Niemcy odebrali córkę Eugenię: „Córka moja była wezwana, aby stawiła się z metryką w początku sierpnia do Obornik. Miała wtedy siedem i pół roku. W Obornikach dzieci były początkowo badane z profilu jednej i drugiej strony. Po czterech tygodniach dostałam wezwanie. Dziecku była odciągana krew, było badane na rasę. Dzieci o blond włosach i niebieskich oczach zabierano. Następnie posmarowano ją czymś z boku i powiedziano, że za trzy dni, jak wyjdą krosty, mam przyjść. Dostała gorączki. […] Poszliśmy na dworzec, dzieci pojechały do Kalisza […] Płakałam, krzyczałam, nie chcieli oddać. Dziecku dałam pocztówkę i tę pocztówkę córka wrzuciła w Ostrowie Wielkopolskim, stąd było wiadomo, że jechała do Kalisza. Poza tym już ani słówka o dziecku się nie dowiedziałam. Córka dotąd nie wróciła, czy żyje, nie wiem do tej pory. Przepadła jak kamień w wodę”7.
Kiedy Ewertowska wypowiadała te słowa, był rok 1946. Zeznawała wówczas na procesie Arthura Greisera, namiestnika Rzeszy w Kraju Warty. Matce udało się w końcu z pomocą Polskiego Czerwonego Krzyża odnaleźć córkę we Flensburgu. Dziewczynka przebywała w niemieckiej rodzinie Friedrichshorn, mieszkającej w brytyjskiej strefie okupacyjnej. Sprawa nie miała jednak szczęśliwego zakończenia. Roman Hrabar, który prowadził starania o powrót Eugenii do Polski, dotarł do dokumentów świadczących o tym, że rodzice adopcyjni zabiegali o przyjęcie na wychowanie dziecka, którego ojcem miałby być jeden z bohaterów SS poległych na wojnie. W ten sposób postanowili oddać cześć pamięci swojego syna, który zginął na froncie. Hrabar ustalił także, że dziewczynce zmieniono nazwisko na Irene Evert: „Ponieważ wiadomo, że niemal wszystkie dzieci Lebensbornu mają zmienione nazwiska, przeszukałem dalsze kwestionariusze i znalazłem w dalszej kolejności kwestionariusz dziecka Eugenii Ewertowskiej, urodzonej 25 grudnia 1935 roku z następującymi informacjami: w roku 1943 deportowana do Kalisza, następnie w roku 1944 do Austrii. Evert Irena i Ewertowska Eugenia urodzone są pod tą samą datą. Pierwsze pięć liter ich nazwisk są identyczne. Obie pochodzą z Polski i umieszczone zostały w Austrii. Z Austrii Eugenię przewieziono do Niemiec i umieszczono w rodzinie niemieckiej, która żyje obecnie w strefie brytyjskiej i czyni wszystko, by dziecka nie oddać”8.
Friedrichshornowie osiągnęli swój cel. Mała Eugenia nie wróciła do matki. Trzydzieści lat później Bronisława Ewertowska wystąpiła w filmie dokumentalnym „W imię rasy”, nakręconym przez Marca Hillela i Clarissę Henry. Irene Evert jednak nie życzyła sobie żadnych kontaktów z biologiczną matką. „Jej adwokat oświadczył przed kamerą, że ma ona męża, dzieci i nie chce wracać do przeszłości”. Sytuacji nie zmienił nawet rozpaczliwy list Bronisławy, którego fragment został opublikowany na łamach „Trybuny Robotniczej” w 1975 roku. Prosiła w nim: „Moja kochana Ireno, nie potrafię już tego znieść, napisz do mnie przynajmniej list – zanim umrę. Mam już 67 lat”. Załamana kobieta zmarła krótko później. Wysiadając z pociągu, upadła na peron i zginęła prawdopodobnie na miejscu. Rodzina Bronisławy wysłała do Irene wiadomość: „Twoja mama nie żyje”. Nigdy nie przyszła żadna odpowiedź…9.
Sprawa Bronisławy i Eugenii Ewertowskich była dla Romana Hrabara osobistą porażką, o której często mówił. Przeciwstawiał jej sprawę sióstr Witaszek, które w końcu powróciły do matki.
Nawet dziś trudno ustalić liczbę polskich dzieci zagarniętych i poddanych germanizacji. Szacuje się, iż ofiarami tego zbrodniczego procederu padło kilkanaście tysięcy dorosłych osób narodowości polskiej i prawie 200 tysięcy polskich dzieci. Po wojnie wróciło do kraju zaledwie 30 tysięcy dzieci. Niemcy bardzo utrudniali ich powrót do Polski, mnożyli rozmaite przeszkody, fałszowali dokumenty. W rezultacie większość dzieci pozostała w Niemczech i uważa się obecnie za Niemców.
Rabunek dzieci został uznany przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze za zbrodnię ludobójstwa. Konferencja UNESCO, która odbyła się w 1948 roku w Trogen w Szwajcarii, uznała proceder rabunku i eksterminacji dzieci za zbrodnię przeciwko ludzkości. Niestety, zbrodnia ta pozostaje nadal nierozliczona.
Grabież ta na zawsze zniszczyła życie setek tysięcy rodzin. Dzieci, które wróciły, na pewno musiały przeżywać koszmar rozdzielenia z pozostałą w Niemczech, niekiedy jedyną rodziną, jaką dotąd pamiętały. Nie mogły znaleźć dla siebie miejsca w polskiej rzeczywistości. Były rozdarte między dwoma światami. Cierpieli rodzice, którzy rozpaczliwie szukali swoich dzieci, cierpiały całe rodziny, cierpieli i ci, których córki lub synowie nie chcieli wrócić, często odrzucając jakąkolwiek możliwość kontaktu.
Poczucie pustki, bezradności i zagubienia towarzyszyło tym dzieciom, które nie mogły odnaleźć swoich polskich rodzin. „Przez całe życie szukam rodziców. Pytam sam siebie: kim jestem, skąd pochodzę? Wiem, że nigdy nie znajdę odpowiedzi” – mówi Hermann Lüdeking, który jako sześciolatek został porwany do Rzeszy i „adoptowany” przez niemiecką rodzinę, której biologiczny syn poległ jako żołnierz Wehrmachtu w Grecji. Lüdeking jest przewodniczącym stowarzyszenia „Zrabowane dzieci – zapomniane ofiary” założonego przez Christopha Schwarza – nauczyciela historii z Fryburga. Razem walczą z niemiecką „niepamięcią” o tej zbrodni i o uznanie jej ofiar. Hermann Lüdeking wytoczył przed sądem administracyjnym w Kolonii proces, domagając się zadośćuczynienia za porwanie. Rozprawa rozpoczęła się 21 czerwca 2018 roku. Niestety nie zapadł tam sprawiedliwy wyrok: „Podczas rozprawy na sędziowskim stole leżą dwa segregatory z materiałami, które Schwarz kompletował przez wiele lat. Te 600 kartek to opowieści kilkudziesięciu osób, którym pozbawienie domu i rodziny złamało życie. To także dokumenty pokazujące, z jaką konsekwencją i cynizmem nazistowska machina próbowała z porwanych dzieci stworzyć zupełnie innych ludzi. Ze szczegółami opisany jest los Hermanna Lüdekinga, jako skarżącego. Gdyby sąd przyznał mu odszkodowanie wedle wspomnianych wytycznych, mógłby dostać jednorazowo około 2500 euro. Hermannowi nie chodzi o kwotę, lecz o uznanie, że był ofiarą.
Gdy 2 lipca 2018 roku sąd ogłasza wyrok, nie jest on niespodzianką. Zdaniem sądu porwane dzieci nie mają prawa do odszkodowań, zaś skarżący Lüdeking, jak czytamy w uzasadnieniu, «nie był prześladowany z racji swojego zachowania lub szczególnych cech». Wprawdzie sędziowie nie mają wątpliwości, że skarżącemu poprzez przymusową germanizację została wyrządzona «znaczna krzywda», jednak w gestii sądu administracyjnego nie leży rozszerzanie grupy uprawnionych do odszkodowań o kolejną kategorię. Ale to pierwsza instancja. Lüdeking, wspierany przez Schwarza, zamierza walczyć w kolejnych”10. Jednak w 2019 roku Wyższy Sąd Administracyjny w Münster podtrzymał orzeczenie sądu w Kolonii.
Dziennikarka Monika Sieradzka pisała w 2017 roku m.in. o Helenie Lanig, która w dzieciństwie porwana została z Polski i poddana germanizacji w ośrodku Lebensbornu: „Helena już w latach 80. zdecydowała się walczyć o uznanie krzywd zadanych porwanym dzieciom. Ówczesny prezydent [Niemiec] Richard von Weizsäcker zbywał jej listy milczeniem.
Działający wówczas w Badenii-Wirtembergii polityk CDU, dziś minister finansów, Wolfgang Schäuble, argumentował, że Helena nie powinna narzekać na swoje porwanie w dzieciństwie, ale cieszyć się z tego, że może mieszkać w Niemczech”11.
Warto uzupełnić, że wspomniany powyżej Wolfgang Schäuble, mieniący się przyjacielem Polaków (doktor honoris causa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie) jeszcze niedawno był przewodniczącym Bundestagu. Nigdy nie przeprosił za swoją wypowiedź.
Wojciech Polak, Sylwia Galij-Skarbińska, ks. Michał Damazyn
Fragment książki "Najmłodsi bohaterowie. Historia polskich dzieci X-XXI w. Opowieści o walce i cierpieniu", wydawnictwa Biały Kruk
Publikacja za zgodą Wydawnictwa - `
_______
Przypisy:
1 K. Daszkiewicz, Niemieckie ludobójstwo na narodzie polskim (1939–1944).
2 R. Hrabar, Hitlerowski rabunek dzieci polskich. Uprowadzanie i germanizowanie dzieci
polskich w latach 1939–1945.
3 M. Grynia, Niemieckie ludobójstwo na terenach Polski okupowanej przez III Rzeszę w latach
1939–1945.
4 Co stało się ze zrabowanymi dziećmi z Zamojszczyzny? Wywiad z Agnieszką Jaczyńską,
„Interia”, 4 IX 2017, https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-zrabowane-dzieci/
artykuly/news-co-stalo-sie-ze-zrabowanymi-dziecmi-zamojszczyzny,nId,2434061
5 A. Malinowska, Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci.
6 K. Daszkiewicz, Niemieckie ludobójstwo na narodzie polskim.
7 E. Karpińska-Morek, A. Waś-Turecka, M. Sieradzka, A. Wróblewski, T. Majta, M. Drzonek,
Teraz jesteście Niemcami. Wstrząsające losy zrabowanych polskich dzieci.
8 Z notatek Romana Hrabara, cyt. za: A. Malinowska, Brunatna kołysanka.
9 Zob. A. Malinowska, Brunatna kołysanka.
10 M. Sieradzka, Strażnik pamięci, w: E. Karpińska-Morek, A. Waś-Turecka, M. Sieradzka,
A. Wróblewski, T. Majta, M. Drzonek, Teraz jesteście Niemcami. Wstrząsające losy
zrabowanych polskich dzieci.
11 M. Sieradzka, Hermann Lüdeking. Zrabowane dziecko, które walczy o rekompensatę, strona
internetowa „Interia Fakty”, 15 IX 2017, https://fakty.interia.pl/raporty/raport-zrabowane-
dzieci/artykuly/news-hermann-ludeking-zrabowane-dziecko-ktore-walczy-orekompensa,
nId,2440499.