Fronda.pl: Minister rolnictwa i rozwoju wsi Robert Telus poinformował kilka dni temu o podpisaniu wspólnego stanowiska w sprawie przedłużenia po 15 września do końca roku zakazu wwozu z Ukrainy czterech zbóż do krajów przyfrontowych: Polski, Bułgarii, Węgier, Słowacji i Rumunii. Czy to krok wystarczający, by skutecznie ratować polski rynek rolny?

Jan K. Ardanowski (poseł PiS, były minister rolnictwa w latach 2018-20): Obserwowaliśmy od ponad roku ogromny napływ do Polski ukraińskiego zboża przy całkowitej bierności rządu. Niestety, nie rozumiałem niefrasobliwości w tej sprawie także ze strony poprzedniego ministra rolnictwa - Henryka Kowalczyka. Polski rynek zboża został absolutnie rozregulowany. Drastycznie spadły ceny, pojawił się też wielki problem ze sprzedażą. Teraz, w tym konkretnym czasie, rząd próbuje ratować sytuację dotacjami, dopłatami do zbóż. Chociaż są one dość chaotyczne, to ja je wspieram, bo w jakimś stopniu ratuje to sytuację rolników w roku bieżącym. Natomiast w żadnym stopniu nie rozwiązuje problemu w perspektywie najbliższych lat.

Nie chcę nawet myśleć o tym, że sytuacja z ukraińskim zbożem miałaby się powtórzyć po 15 września - a mówię tu nie tylko o zbożu z Ukrainy do Polski importowanym, ale również i o tym, które miało w założeniu jedynie przejechać tranzytem przez nasz kraj, a w rzeczywistości wobec braku jakiejkolwiek kontroli nad tym zjawiskiem, w ogromnej ilości pozostało w Polsce. Mówię także o tzw. zbożu technicznym, które nie podlegało jakiejkolwiek kontroli, bo żadna z inspekcji nadzorujących produkty spożywcze oraz materiał siewny nie ma w swoich kompetencjach kontroli czegoś tak osobliwego, jak zboże „techniczne”, które po tym, jak trafiło do Polski w jakiś przedziwny sposób na terytorium naszego państwa się rozpłynęło, co jest sytuacją niebywale skandaliczną. – Jeżeli ta sytuacja miałaby się powtórzyć, to mówię zupełnie wprost: polskie rolnictwo tego nie wytrzyma. Trudno mi także sobie wyobrazić, że w kolejnych latach będziemy utrzymywali jako państwo wielkie dopłaty, które miałyby rekompensować rolnikom dochody utracone w wyniku wadliwie funkcjonującego rynku wewnętrznego. Gospodarstwa zaczną upadać i w efekcie upadnie polskie rolnictwo. A przecież to właśnie te gospodarstwa rolne są podstawą naszego bezpieczeństwa żywnościowego - a nie żywność do Polski napływająca z Ukrainy, czy też z innych kierunków. Pamiętajmy natomiast, że bezpieczeństwo żywnościowe jest obok bezpieczeństwa militarnego i energetycznego absolutnym fundamentem polskiej niepodległości i suwerenności. Jednak żeby te gospodarstwa mogły inwestować oraz odtwarzać produkcję, muszą wytwarzać i otrzymywać odpowiednie dochody, ponieważ jednorazowe dotacje na dłuższą metę niczego tutaj nie załatwią. 

Nie przywiązywałbym znaczenia do retoryki naszego obecnego ministra rolnictwa, bo chociaż go lubię, to widać jednak wyraźnie, że jego zachowanie oraz sposób myślenia - coraz bardziej rolników irytuje.  Potrzebna jest tutaj jednoznaczna decyzja premiera Mateusza Morawieckiego o tym, że po 15 września, kiedy to najprawdopodobniej Komisja Europejska podejmie decyzję o zniesieniu zakazu wwozu produktów rolnych z Ukrainy do Unii Europejskiej, Polska na tego rodzaju import się nie zgodzi, bo zgodzić się nie może. Taka decyzja państwa polskiego byłaby racjonalna i biorąca pod uwagę interesy polskiego rolnictwa. My oczywiście nie chcemy uniemożliwiać tranzytu ukraińskiego zboża przez terytorium Polski. Na marginesie całej sprawy warto jednak zauważyć, że na tym eksporcie z Ukrainy najbardziej zależy wielkim międzynarodowym korporacjom, a nie żadnym mitycznym rolnikom ukraińskim.

Należy też podkreślić, że transport lądowy ukraińskich płodów rolnych w zestawieniu z kierunkiem czarnomorskim i tak nie ma istotniejszego znaczenia. Jest znacznie droższy niż transport statkami z Morza Czarnego. W przypadku eksportu do Afryki i Azji Wschodniej niekonkurencyjne są także porty Morza Bałtyckiego, położone w znacznie większej odległości od głównych rynków zbytu.  Ponadto w Polsce nie dysponujemy odpowiednią infrastrukturą umożliwiającą skuteczne przeprowadzenie tego rodzaju transportu - więc w sytuacji, gdyby to zboże ukraińskie ponownie miało wylądować w Polsce, będzie to po prostu oznaczało katastrofę dla polskiego rolnictwa. Przypomnijmy, że do momentu wprowadzenia kontroli elektronicznych, tranzyt z Ukrainy w żaden sposób nie był przez polską stronę kontrolowany. Kończyło się to tym, że zboże to ostatecznie, zamiast udawać się w dalszą drogę - lądowało w Polsce, zalewając nasz rynek.

Miałem informacje od jednego z przewoźników, że dochodziło nawet i do takich sytuacji, w których importer proponował podstawienie samochodów na granicę ukraińską po to, by załadować je zbożem, następnie oplombowany konwój miał dotrzeć do granicy niemieckiej, a po zdjęciu plomb i zaświadczeniu, że minięto już granicę z Niemcami, na najbliższym rondzie transport ze zbożem miał zawracać i jechać z powrotem np. do Wrocławia.

Na marginesie mogę przypomnieć, że wielokrotnie postulowałem, iż społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co stało się ze zbożem ukraińskim, które pozostało na rynku polskim i kto na tym zbożu zarobił. Niestety z powodów mi nieznanych, nie ma zgody polskich władz na opublikowanie listy importerów tego zboża. Są w tej sprawie przedstawiane jakieś zupełnie bałamutne tłumaczenia, jakoby prawo na to nie pozwalało. A przecież nawet komisarz Janusz Wojciechowski, z którym w wielu sprawach się nie zgadzam, przyznał, że jest zgodne z prawem unijnym publikowanie nazw podmiotów, które zajmują się tego rodzaju handlem, jeśli jest to działalność szkodząca poszczególnym krajom członkowskim. A podkreślmy, że importerzy zarobili kilka miliardów złotych na imporcie produktów rolnych z Ukrainy. Ja, zresztą, kiedyś, jako minister rolnictwa, opublikowałem dwukrotnie listy importerów tuczników i mięsa do przetwórstwa oraz mleka surowego, wychodząc z założenia, że o tych firmach, które korzystały w ogromnym stopniu z pomocy państwa w postaci różnych dotacji i programów wsparcia inwestycji w przetwórstwie, a które nie chciały kupować surowców od polskich rolników, zarówno rolnicy, jak i konsumenci powinni wiedzieć.

Sprawa dotyczy zresztą nie tylko ukraińskiego zboża, ale również rzepaku, słonecznika, oleju słonecznikowego czy mięsa drobiowego, a w ogromnym stopniu również owoców miękkich - z Ukrainy. Widać gołym okiem, jaki dramat przeżywają obecnie polscy producenci malin, truskawek, porzeczek czy wiśni.

Sytuacja jest więc bardzo trudna, a Polska ma nie tylko prawo, ale i obowiązek bronić własnego rynku i polskiego rolnictwa. Wszyscy polscy konsumenci muszą być świadomi faktu, że bezpieczeństwo żywnościowe Polski zależy tylko i wyłącznie od polskich rolników, od istnienia polskich gospodarstw, a nie od zboża sprowadzanego z zagranicy.

Polska zamknęła granice dla importu i tranzytu zboża z Ukrainy po protestach rolników, którzy alarmowali, że polskie magazyny zalewane są tymże ukraińskim zbożem. Minister rolnictwa obiecał, że zboże to zostanie wywiezione z Polski jeszcze przed żniwami, ale jak dotąd nie spełnił tej obietnicy…

Nie trzeba było dysponować jakimikolwiek nadzwyczajnymi zdolnościami profetycznymi, żeby przewidzieć, iż zalew zboża z Ukrainy będzie niszczyć polski rynek. Niestety z przykrością stwierdzam, że chyba tej elementarnej wiedzy nie miało ministerstwo rolnictwa, ani też kolejni szefowie tego resortu. A przecież zgłaszały ten problem organizacje rolnicze, w tym izby rolnicze i związki zawodowe. Było to jednak całkowicie bagatelizowane na poziomie rządowym. Przeważało przekonanie, że nie jest to sprawa, która w jakikolwiek sposób mogłaby zaważyć na polskim rynku. Chyba, że były jakieś inne, poza brakiem wiedzy i elementarnej przezorności, powody otwarcia polskiego rynku. Nie mam na ten temat wiedzy.

Na wpływie ukraińskiego zboża do Polski zarobiono kilka miliardów złotych. Słyszałem nawet i takie informacje, że polscy przedsiębiorcy byli wręcz zachęcani do importu ukraińskiego zboża, bo to mógł być interes ich życia. I rzeczywiście, jeśli ktoś kupował pszenicę w cenie poniżej 100 euro [polska pszenica konsumpcyjna skupowana jest w tym roku w cenie 800-1005 zł za tonę - red.] to zarobił na tym ogromne pieniądze…

Przez kogo konkretnie polscy przedsiębiorcy byli „zachęcani” do sprowadzania do naszego kraju tego ukraińskiego zboża?

Również przez ministerstwo rolnictwa. Mówiła o tym choćby, publicznie i kilkukrotnie, także w Sejmie na posiedzeniu Komisji Rolnictwa, pani Monika Piątkowska będąca szefową Izby Zbożowo-Paszowej. Byłoby to niezrozumiałe i ewidentnie szkodliwe. Myślę, że ta spraw powinna być wyjaśniona.

W każdym razie tego rodzaju sygnały o ogromnym zagrożeniu dla polskiego rynku płynęły i należało wtedy podejmować działania w sposób odpowiedni zapobiegające temu importowi. A teraz mamy już do czynienia z sytuacją przysłowiowego płaczu nad rozlanym mlekiem. Deklaracje, że to ukraińskie zboże, które jest w Polsce zmagazynowane w ilości szacowanej na 3 do 5 mln ton, zostanie wywiezione z naszego kraju przez polskie porty, były zatem deklaracjami absolutnie nie popartymi realnymi możliwościami tychże portów.

Otrzymuję informacje, również od polskich rolników, że wciąż mamy jeszcze spore zapasy zboża zeszłorocznego, a przecież dodatkowo trwają obecnie żniwa, a ceny skupu są bardzo niskie. Zresztą zawsze zasada jest taka, że jeżeli rynek się rozlatuje, rząd wprowadza dotacje dla rolników, to w efekcie ceny płacone rolnikom przez podmioty skupowe spadają - na zasadzie: niech wam państwo płaci. To jest jakiś chory układ i księżycowa ekonomia, żeby ludzie nie zarabiali na tym, co w wyniku swej pracowitości, zaradności i posiadanych kompetencji wyprodukują we własnym gospodarstwie, lecz ich dochody zależą od dotacji ze środków krajowych, czy unijnych.

Jakie zatem działania - tu i teraz mogą i powinny w tej sprawie podjąć polskie władze?

Przede wszystkim muszą być w sposób bardzo precyzyjny uregulowane nasze relacje handlowe z Ukrainą. To się musi odbyć na poziomie najwyższych władz państwowych. I nie wolno tu czekać do żadnego końca wojny na Ukrainie. Te rozmowy muszą się toczyć już teraz. I raz jeszcze powtarzam - nie na poziomie ministra rolnictwa, bo nie jest to w tej sprawie poziom realnie decyzyjny. A Ukraina musi wreszcie zrozumieć nasze racje.

Tymczasem prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski nazywa „niedopuszczalną” zapowiedź podtrzymania przez polskie władze blokady importu i tranzytu ukraińskiego zboża przez Polskę. Z kolei ukraiński premier Denys Szmyhal polskie deklaracje w tej sprawie określił mianem „nieprzyjaznego” i „populistycznego ruchu”…

Jestem bardzo zawiedziony zmianą retoryki polityków ukraińskich, z prezydentem Zełenskim na czele, którzy zaczynają na Polskę pohukiwać za to, że próbuje ona bronić własnych interesów. Udzieliliśmy Ukrainie ogromnej pomocy, może nawet większej niż nas było stać. Okazaliśmy ogromnie wiele wsparcia Ukraińcom, którzy jak jestem głęboko przekonany, walczą w toczącej się za naszą wschodnią granicą wojnie również i za naszą wolność. Mamy więc pełne prawo oczekiwać od Ukrainy zrozumienia także dla naszych potrzeb i interesów. Zresztą, żeby skutecznie pomagać Ukrainie musimy być krajem ekonomicznie wydolnym. Jeżeli natomiast zniszczymy własną gospodarkę, w szczególności nasze rolnictwo - nie będziemy przecież w stanie w jakikolwiek sposób Ukraińcom pomóc. A politycy ukraińscy, posługujący się tego typu retoryką pohukiwania na Polskę, powinni zrozumieć, że, chociaż nie taka jest, zapewne,  ich intencja, znakomicie wpisują się tym samym w oczekiwania Moskwy.

Natomiast drugim, obok uregulowania relacji handlowych z Ukrainą, aspektem w dziele naprawy obecnej sytuacji powinny być twarde rozmowy polskich władz z Komisją Europejską, ponieważ to właśnie ona cały ten problem wywołała. Przecież to KE znosząc cła i kwoty dostępu do rynku unijnego ze strony Ukrainy spowodowała wystąpienie obecnych problemów. A brukselscy urzędnicy musieli wiedzieć, jak opłakane skutki pociągną za sobą ich decyzje dla krajów graniczących z Ukrainą, które nie mają możliwości „wypchnięcia” tych ukraińskich produktów rolnych dalej. To wszystko można było i wręcz należało przewidzieć. A teraz KE, zamiast pomóc wspomnianym krajom w szczelnym i skutecznym tranzycie ukraińskiego zboża,  zachęcając inne państwa unijne choćby do podstawienia środków transportu czy też odpowiedniego wsparcia infrastruktury magazynowej - umywa od całej sprawy ręce i oznajmia, że to nie jest problem Brukseli. Mniej więcej miesiąc temu Komisja stwierdziła, że nie jest zainteresowana udzieleniem pomocy przyfrontowym unijnym krajom w eksporcie zboża do Afryki, bo jest to dla KE po prostu nieopłacalne. Tym samym Komisja Europejska de facto kupczy życiem i śmiercią głodujących osób w Afryce, umywając w całej tej sprawie ręce.

Zostaliśmy więc z tym poważnym problemem sami. Wbrew składanym nam wcześniej deklaracjom, w które polski rząd być może nawet naiwnie wierzył, że społeczność międzynarodowa zapewni nam realną pomoc w przechowywaniu oraz sukcesywnym eksporcie ukraińskiego zboża. Teraz więc obowiązkiem KE, która cały ten problem wywołała jest zorganizowanie skutecznego i szczelnego tranzytu ukraińskiego zboża przez terytorium Polski. My przecież nie jesteśmy przeciwni samemu tranzytowi, lecz nie chcemy tego, by zboże oraz inne produkty rolne z Ukrainy pozostały na rynku polskim, niszcząc go. W ostatnich dniach pojawia się nowy wątek, związany z poruszanym przez nas problemem. Otóż niektórzy eksperci, w tym na Ukrainie, sugerują, że Ukraińcy, a mówiąc precyzyjniej, międzynarodowe korporacje powiązane z ukraińskimi oligarchami, już nie są mocno zainteresowane transportem produktów rolnych z tego kraju poprzez porty Morza Czarnego do krajów głodujących, potrzebujących żywności, bo nie jest to zbyt opłacalne. Chcą wykorzystać nadarzającą się okazję, europejskie współczucie związane z barbarzyńską wojną i szczególne otwarcie Unii Europejskiej na tragedię narodu ukraińskiego, by na trwałe wejść ze swoimi produktami rolnymi na wspólny rynek UE, do wojny chroniony przed nadmiernym napływem z krajów pozaunijnych mechanizmami Wspólnej Polityki Rolnej. Mniejsze, rodzinne gospodarstwa w Polsce i innych krajach Unii, w zderzeniu z molochami rolniczymi na Ukrainie, wspieranymi przez międzynarodową finansjerę, nie mają żadnych szans na konkurencję i po prostu upadną.

Wydaje mi się, że w szczególności ze strony Polski istnieje pilna  potrzeba rozpoczęcia z Ukrainą rozmów dotyczących już nie tylko sytuacji w najbliższych miesiącach po 15 września. Jeśli byłaby dobra wola strony ukraińskiej, a nie wyłącznie chęć wykorzystania Polski, to powinniśmy rozpocząć wreszcie poważne rozmowy na temat wspólnej, polsko-ukraińskiej oferty żywnościowej dla świata. Wyobrażam sobie, że ukraińskie produkty rolne mogłyby być przetwarzane w Polsce, a później eksportowane w świat, bez pozostawania w naszym kraju. Można również rozmawiać o polskich inwestycjach w przetwórstwo na Ukrainie. Poza tym są w naszych relacjach obszary niekonkurencyjne, a wręcz komplementarne. Dla przykładu w Polsce potrzebujemy rocznie do hodowli 2,5 miliona ton śruty sojowej, potrzebnej do produkcji pasz. Zamiast sprowadzać ją z Ameryki Południowej możemy przecież tę niemodyfikowaną genetycznie śrutę sojową kupować właśnie od Ukrainy, która jest jej znaczącym producentem. To jest wartość roczna ok. 6,5 miliarda złotych, a więc poważne pieniądze. Z kolei do naszego przemysłu rolno-spożywczego potrzebujemy oleju słonecznikowego, którego produkcja w Polsce jest zbyt mała, co sprawia, że jesteśmy uzależnieni od importu. Możemy zatem ten olej sprowadzać właśnie z Ukrainy, która jest dużym producentem słonecznika. Na pewno są też na Ukrainie inne grupy produktów rolno-spożywczych, które możemy stamtąd bez zagrożenia zniszczenia własnego rynku do Polski sprowadzać.

Natomiast tam, gdzie jesteśmy samowystarczalni, a nawet mamy nadwyżki własnych produktów - wpuszczanie produktów z Ukrainy jest zwyczajnym niszczeniem polskiego rolnictwa. Tego rodzaju działanie skończy się upadkiem tysięcy polskich gospodarstw rolnych, a wtedy zapomnijmy o naszym bezpieczeństwie żywnościowym. 

Niedawno napisał Pan w mediach społecznościowych, że „nad polskim rolnictwem wisi „miecz Damoklesa”. Przestrzegał Pan również, że powtórzenie w stopniu zwielokrotnionym „zalania polskiego rynku” zbożem i innymi produktami rolno-spożywczymi z Ukrainy - „to prosta droga do znienawidzenia Ukraińców na wsi”. Czy tego rodzaju nastroje rzeczywiście są już dostrzegalne pośród polskich rolników?

Tak, to zjawisko zaczynam już na polskiej wsi obserwować. Polscy rolnicy, którzy mają problem ze sprzedażą swoich produktów oraz z powodów przez siebie niezawinionych, lecz spowodowanych rozregulowaniem rynku wskutek niefrasobliwej polityki prowadzonej przez władze w kontekście napływu zboża z Ukrainy, zmuszeni są, by martwić się o swoją sytuację ekonomiczną - zaczynają zmieniać swoje podejście do Ukraińców. Także do tych, którzy w tak znacznej ilości znaleźli schronienie na polskiej wsi po wybuchu wojny. Przecież to właśnie na polskiej wsi ogromna ilość obywateli Ukrainy, głównie kobiet z dziećmi - znalazła ratunek, pomocną dłoń, opiekę i dach nad głową. A teraz polscy rolnicy rzeczywiście zaczynają się zastanawiać czy naprawdę jest sens pomagać Ukrainie, która najwyraźniej oczekuje od nas, że Polska poświęci własne rolnictwo.

Dla mnie jest to osobiście również wielki dramat, bo jestem bardzo zaangażowany w relacje polsko-ukraińskie. Jestem członkiem zgromadzenia parlamentarnego Polski, Litwy i Ukrainy, mam też przyjaciół na Ukrainie. I jestem głęboko przekonany, że konieczna jest współpraca tych naszych dwóch wielkich narodów, mimo że historycznie najczęściej byliśmy wrogami, o co pieczołowicie „dbała” Moskwa, a w okresie zaborów także Austria, podsycając niesnaski budujące nienawiść między naszymi narodami. Zbudowanie silnego sojuszu politycznego i gospodarczego pomiędzy naszymi krajami, do którego to sojuszu przyłączyłyby się zapewne również mniejsze kraje w naszej części Europy, a który mógłby wydatnie wzmocnić  pozycję naszego regionu - to absolutnie jedno z najważniejszych działań na najbliższe lata.

Jednak do tanga trzeba dwojga. Również wyjaśnienie kwestii historycznych, przede wszystkim ukraińskiego ludobójstwa na Polakach, umownie zwanego Rzezią Wołyńską, choć przecież miejsc ludobójstwa było wiele także poza Wołyniem, jest w całym tym procesie niezmiernie ważne. Nasze wzajemne relacje muszą być bowiem oparte o prawdę. Prawda nigdy nie jest zerojedynkowa. Krzywdy były zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, i musimy też o tym w Polsce pamiętać oraz otwarcie mówić, choć nie możemy pozwolić na twierdzenie części polityków ukraińskich o jakiejś „symetrii krzywd”. Dla budowania wspólnej przyszłości musimy starać się wzajemnie zrozumieć nasze racje gospodarcze, w tym ekonomiczne i handlowe, nasze interesy narodowe po prostu. Od strony ukraińskiej oczekuję, aby zmieniła tę swoją wojowniczą retorykę obrażania Polaków i podsycania wzajemnej niechęci. Jest to bowiem ważne dla naszej przyszłości i naszego wspólnego bezpieczeństwa. Mamy w Polsce swój narodowy interes, a także prawo i obowiązek, aby go bronić. Jeśli więc politycy ukraińscy nie zmienią swojej retoryki to głosy krytyczne, przekonujące, że spotyka nas z tamtej strony czarna niewdzięczność -będą w Polsce niestety coraz bardziej narastały. Już pierwsze tego typu zmiany obserwuję u polskich rolników i na polskiej wsi. 

Bardzo dziękuję za tę rozmowę.

Podjął Pan, Panie Redaktorze, wyjątkowo trudny temat, to są naprawdę niełatwe sprawy i także momentami niejednoznaczne. Są bowiem i tacy, którzy uważają, że powinniśmy poświęcić nasze rolnictwo dla Ukrainy. Jednak relacje międzynarodowe mogą się kiedyś odwrócić czy zmienić, a my zostaniemy w Polsce ze zniszczonym rolnictwem i zrujnowanym bezpieczeństwem żywnościowym. Podjęliśmy trudny i ciekawy temat. Bardzo sobie cenię Frondę. Może ta nasza rozmowa będzie jakimś wysłanym sygnałem, służącym otrzeźwieniu umysłu i sumienia ludzi, którzy o tych ważnych kwestiach decydują.