„Gazeta Wyborcza” opisała sprawę Macieja L. z Homokomando, który miał dopuścić się gwałtu na innym mężczyźnie grożąc mu bronią i wstrzykując nieznaną substancję. Teraz internauci wskazują, że o podobnych skandalach pojawiały się informacje już wcześniej, a działacze Homokomando próbowali zdyskredytować zajmującego się sprawą dziennikarza.

- „Dać mu przed tym ostrzeżenie, że albo odpuści albo jego dobre imię zostanie zmieszane z błotem. Uderzyć w niego teraz, jak się tego nie spodziewa. Ja mogę się podłożyć i spotkać z nim, by przekazać nasze stanowisko”

- czytamy w jednej z ujawnionych konwersacji.

Byli działacze organizacji przekonują, że w rzeczywistości nie miała ona służyć dobru mniejszości seksualnych, a jedynie „podrywaniu ludzi na tęczową opaskę w klubach gejowskich”.

- „Lewicowe zasady w Homokomando tak naprawdę nie istnieją. Liczą się grupówki i opowiadanie o tym, kto ostatnio komu robił dobrze ustami – niestety takie są realia bycia członkiem Homokomando”

- pisze jeden z byłych członków organizacji.