- Wieszaliśmy psy na Rosjanach, że to politycy zaplanowali im od początku sposób prowadzenia walk na froncie - powiedział w rozmowie z portalem Wirtualna Polska płk Piotr Lewandowski, weteran misji w Iraku i Afganistanie oraz były dowódca wojskowej bazy w Redzikowie.

W jego opinii „coś iskrzy między ośrodkiem prezydenckim a sztabem generalnym”, a ma sprawa ma dotyczyć sposobu prowadzenia obrony terytorium Ukrainy, ponieważ – stwierdza – to ją „ukraińscy politycy mogli zaplanować”. Mają oni nalegać na wojsko do bronienia „każdej piędzi ziemi, bohaterskiej postawie i walce do samego końca za wszelką cenę”.

Wojska w tamtym rejonie jednak bardzo powoli, ale systematycznie posuwają się naprzód próbując pod Lisiczańskiem w obwodzie ługańskim okrążyć ukraińskie siły, co – jak oceniają niektórzy analitycy - zaczyna przypominać tzw. kocioł pod Debalcewem, do którego doszło w roku 2015.

Jak podają niektórzy tak zacięta obrona Ukraińców może być warunkowana naciskami władz w Kijowie.

W rejonie Lisiczańska prowadzą taktykę spalonej ziemi, podobnie jak w Mariupolu czy w niedawno przejętym Siewierodoniecku. Wtedy wojska ukraińskie walczyły stosując tzw. obronę manewrową oraz prowadziły typowe walki miejskie.

Tym razem jednak wojska ukraińskie nie wycofują się, pomimo – jak uważa inny ekspert Sławek Zagórski - „już kilka dni temu mogli się wycofać na linię Słowiańsk - Kramatorsk - Konstantynówka”.