Władimir Putin, wyraźnie w dobrym nastroju, konsekwentnie stosował narzędzia psychologiczne. W swoim wystąpieniu nawiązywał do historycznej współpracy ZSRR i USA w czasie II wojny światowej, chwalił Amerykanów za dbałość o rosyjskie dziedzictwo na Alasce i nie szczędził komplementów samemu Trumpowi. Co istotne, podkreślił, że wojny na Ukrainie nie byłoby, gdyby obecny gospodarz Białego Domu rządził już wcześniej, sugerując winę administracji poprzednich władz w Waszyngtonie.

Donald Trump, znacznie bardziej powściągliwy niż rosyjski przywódca, mówił o „konstruktywnych rozmowach”, lecz wyraźnie akcentował konieczność konsultacji z Zełenskim, NATO i europejskimi stolicami. Komplementował rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, jednak unikał jasnej deklaracji wobec niespodziewanego zaproszenia Putina do Moskwy.

Według Piechala, obaj liderzy wskazywali na potencjalną współpracę gospodarczą jako główną przestrzeń zbliżenia. Rosja – zdaniem analityka – rozgrywa tę kartę, starając się odsunąć temat Ukrainy na dalszy plan. Trump natomiast stara się zachować balans, podkreślając potrzebę dialogu z sojusznikami.

W ocenie Tomasza Piechala to Putin jest największym beneficjentem rozmów: „Został przywitany w Ameryce czerwonym dywanem, przestał być pariasem świata zachodniego, a przy okazji kupił sobie więcej czasu, opóźniając potencjalne sankcje”. Trump – jak dodaje autor – nie przywiózł z Alaski żadnych konkretnych ustaleń, zwłaszcza w kwestii zawieszenia broni.