Na początku sierpnia Rzeczpospolita ujawniła, że prof. Krzysztof Ruchniewicz, dyrektor Instytutu Pileckiego, planował zorganizowanie cyklu seminariów poświęconych zwrotom dóbr kultury, m.in. na rzecz Niemiec, Ukrainy, Białorusi, Litwy czy też osób pochodzenia żydowskiego. Hanna Radziejowska, która od 2019 roku kierowała placówką w Berlinie, uznała te działania za zagrażające polskiej racji stanu. Zgłosiła sprawę do Ministerstwa Kultury i ambasady RP w Berlinie.

Jak podawały media, jej list został przekazany politykom w ciągu kilku godzin od złożenia – mimo że dokument oznaczony był jako poufny. Wkrótce potem Radziejowska straciła stanowisko, a instytut tłumaczył tę decyzję „powodami obiektywnymi”.

Radziejowska została formalnie uznana za sygnalistkę już w kwietniu 2025 r., co oznacza, że objęta była ochroną prawną przed represjami w miejscu pracy. Sama podkreślała, że jej działania wynikały z troski o interes państwa polskiego i dbałość o prawdę historyczną. Tymczasem, jak twierdziła, dyrektor Ruchniewicz miał uważać, że „ciągłe przypominanie Niemcom o ich winach może zaszkodzić współczesnym relacjom polsko-niemieckim”.

UODO reaguje

Do sprawy odniósł się 25 sierpnia prezes UODO Mirosław Wróblewski. W oświadczeniu opublikowanym na platformie X napisał:

Z uwagi na pytania informuję, że po lekturze m.in. artykułów red. Patryka Słowika i Pawła Figurskiego, zdecydowałem w ubiegłym tygodniu o podjęciu z urzędu sprawy możliwości naruszenia danych sygnalistki. Pismo do Min. Kultury o wyjaśnienia przygotowuje Urząd Ochrony Danych Osobowych”.

Według ekspertów ds. prawa ochrony danych osobowych, jeśli potwierdzi się, że poufne informacje zostały ujawnione lub przekazane nieuprawnionym osobom, Instytut Pileckiego może zostać obciążony odpowiedzialnością administracyjną.