Łukasz Gut, Fronda.pl: Panie profesorze, czy święto pracy w PRL było jednym z najważniejszych świąt państwowych?

Prof. Jan Żaryn, historyk, senator: Było to bez wątpienia jedno z najważniejszych świąt obok 22 lipca – rocznicy manifestu PKWN. Przy czym w tym sensie dzień 1 maja był ważniejszy, że wyrastał jednak z autentycznej tradycji, a nie tylko z symbolu zniewolenia narodu polskiego, jaki był wpisany w obchody 22 lipca. Dzień ten miał więc większe możliwości stania się nie tylko świętem państwowym, ale także akceptowalnym, ze względu na swoje umocowanie historyczne. Przypomnijmy, że to międzynarodówka socjalistyczna z końca XIX wieku podjęła decyzję o obchodach święta 1 maja na pamiątkę pacyfikacji, jaka została dokonana w Chicago przez „kapitalistyczne siły porządkowe” mówiąc językiem międzynarodówki właśnie. Od tej pory wszystkie partyjne formacje socjalistyczne, od bolszewików po socjalistów reformistów wpisujących się w zachodnioeuropejski system demokracji, uznawały ten dzień jako swoje święto partyjno-ideologiczne. Dlatego też przed II wojną światową niepodległościowa PPS widziała 1 maja jako święto swojej formacji ideowej, skierowane w stronę robotników za pośrednictwem związków zawodowych, cieszących się sporą popularnością na terenie II RP.

W jaki sposób władza w PRL czerpała z tej tradycji?

Komuniści wyzyskując tę tradycję wpisali ją w nowy kontekst. Był to kontekst święta państwowego, podtrzymującego reżim jako rzekomo reprezentujący klasę robotniczą i będący opiekunem tejże klasy robotniczej. Przypomnijmy, że pierwsze obchody pierwszomajowe z intencją wyjścia poza rewir święta partyjnego, a uczynienia z tego święta państwowego komuniści podjęli w 1949 roku. Tego dnia 1 maja przypadł w niedzielę, a więc dzień wolny od pracy, a jednocześnie dzień poświęcony Panu Bogu. Ta konfrontacja z 1 maja 1949 roku była bardzo ważna z jednej strony w perspektywie walki z Kościołem, a z drugiej tradycją 3 maja, związaną z konstytucją z 1791 roku i bitwą warszawską, a więc także z całą serią aktów wdzięczności Matce Boskiej. W efekcie ustanowiono tego samego dnia w latach 20. XX wieku święto Matki Bożej Królowej Korony Polskiej. Z tego dziedzictwa komuniści próbowali w brutalny sposób wyjąć społeczeństwo.

Na czym polega kluczowa rola wydarzeń z 1 maja 1949 roku?

1 maja 1949 roku rozpoczęła się twarda walka, kiedy to przymuszano wiernych, by nie uczestniczyli w mszach świętych, a byli z załogami swoich zakładów pracy uczestnikami pochodów pierwszomajowych. Jednocześnie nakazywano proboszczom poprzez struktury Urzędu Bezpieczeństwa, by w tym dniu nie odprawiano mszy w godzinach przedpołudniowych. Ta akcja nie zdała egzaminu, a społeczeństwo w dużej mierze się temu oparło i Kościół nie podporządkował się tym naciskom władzy. To jednak wywarło duże piętno na relacjach państwo-Kościół i wyznacza nam datę reżimowego obchodzenia święta pracy. Efektem otwierającym nową świecką tradycję było ustanowienie 1 maja dniem wolnym od pracy od 1950 roku. Od tej pory to święto traktowano jako dzień obowiązkowego manifestowania lojalnej postawy obywateli wobec władzy państwowej. Święto pracy miało mieć charakter sojuszu władzy ludowej ze społeczeństwem, co miało być widoczne w liczbie osób biorących udział w pochodach pierwszomajowych, jak zawsze w takich przypadkach, akcji sterowanych przez UB.

Czy stosunek do święta pracy w PRL zmieniał się z czasem?

Bez wątpienia w okresie stalinowskim wszystko wskazuje na to, że społeczeństwo, a szczególnie klasa robotnicza była przymuszana do udziału w tymże święcie, podobnie jak np. studenci czy młodzież. Terror czasów stalinowskich wspierał ten podstawowy zamysł, by uczestnictwo w pochodach było masowe i odzwierciedlało rzekomą legitymizację systemu komunistycznego. Niewątpliwie im dalej w okres PRL, a szczególnie w latach 1956-1980 narzędzia terroru były coraz bardziej wyciszane i stanowiły jedynie szantaż potencjalnie do wykorzystania. Nacisk był coraz mniej potrzebny, bo znaczniejsza część społeczeństwa zorganizowanego w systemie gospodarki uspołecznionej była dla świętego spokoju gotowa na uczestnictwo w pierwszomajowych obchodach. W przypadku społeczeństw, które muszą się przystosować do realiów życia w permanentnej „niewygodzie” systemowej, Polacy odbierali w dużej mierze jako znacznie ważniejszy dzień 3 maja, który z kolei władze państwowe traktowały jako nieistniejący i podlegający daleko idącym szykanom.

Kiedy szczególnie nastąpiła swoista konfrontacja między 1 a 3 maja?

Sytuacja nabrała szczególnego znaczenia, gdy konfrontacja pomiędzy 1 a 3 maja zaczęła znaczyć więcej, a więc w latach 80., a zwłaszcza w okresie stanu wojennego. Stan wojenny jest wprowadzony po okresie 16 miesięcy względnej wolności, kiedy my jako naród nabraliśmy dużej wiedzy o własnej przeszłości, także wiedzy związanej z pielgrzymką Jana Pawła II do Polski. Pielgrzymka ta dała bowiem świadomość, że naród istnieje, liczy miliony i wiąże go pewne przeżycie historyczne, w którym ważną datą jest 3 maja. Od 1982 roku dzień 3 maja traktowano jako dzień nielegalnej manifestacji do jak najbardziej legalnej potrzeby życia w wolnym państwie. W stanie wojennym 3 maja zaczął stanowić ważne ogniwo drastycznego podziału, który nazywaliśmy „My i Oni”. Ten podział utwierdził się po tym jak reżim podjął wojnę z narodem, używając metod porównywalnych do tych z czasów stalinowskich, a więc m.in. używania broni przez państwo czy zabójstw. Władze komunistyczne gdzieś od połowy lat 80. zaczęły rozumieć, że przywiązanie na siłę do 1 maja może być przeciwskuteczne, gdy ktoś zacznie na poważnie liczyć uczestników pochodów pierwszomajowych i okaże się, że legitymizacja władzy przestanie być powszechna. Wydaje mi się, że wówczas ekipa Jaruzelskiego przestała traktować obchody 1 maja jako jeden z najistotniejszych elementów oddziaływania propagandowego i legitymizowania swojej władzy, przy jednoczesnym skupieniu się na 3 maja jako święcie niedopuszczalnym. Zbiegło się to pod koniec lat 80. z działalnością Pomarańczowej Alternatywy.

Na czym polegała jej rola?

Liderzy Pomarańczowej Alternatywy z Waldemarem Fydrychem na czele, posiłkując się wiedzą dotyczącą dni 1 i 3 maja na terenie PRL, doszli do wniosku, że najlepszą formą zdezorientowania przeciwnika jest wyśmianie święta 1 maja i całej inżynierii związanej z rzekomym legitymizowaniem się władzy za sprawą uczestnictwa w manifestacjach prorządowych. Manifestacje Pomarańczowej Alternatywy stały się kpiną ze sposobu traktowania pochodów pierwszomajowych przez władze PRL.

Co spowodowało, że 1 maja pozostał w kalendarzu świąt państwowych także po 1989 roku?

Myślę, że to ukłon wobec z jednej strony tradycji socjalistycznej, która ma uzasadnienie w historii Polski, choć osobiście nie jestem jej wielbicielem. Nie umniejszam jednak znaczenia postaci takich jak Józef Piłsudski, Ignacy Daszyński, Jędrzej Moraczewski, czy innych, którzy na różnych etapach politycznej kariery mogli się odwoływać do 1 maja jako święta, które wspiera ich cele polityczne i ideowe. Drugim powodem był jak sądzę pewien pragmatyzm władz polegający na tym, że bardzo często rządy w latach 90. nie były skłonne do konfrontowania się z czymś co mogło być w skutkach niewygodne, a tym byłoby pozbawienie ludzi dnia wolnego od pracy. To siłą rzeczy stanowiłoby powód do protestów i niechęci. Nie sądzę, żeby wówczas którykolwiek polski rząd był skłonny do skonfrontowania się z własnym społeczeństwem.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad pierwotnie opublikowany 1.05.2017 r.