W Bykowni

Idę wzdłuż identycznych krzyży, zatrzymuję się, notuję. Kolumny nazwisk ludzi, którzy zginęli wyłącznie ze względu na swoją polską narodowość, tylko dlatego, że byli Polakami.

Wrześniowy, słoneczny, rześki poranek w okolicy Kijowa, tuż przy miejscowości Boryspol (ukr. Boryspil) – tam, gdzie znajduje się międzynarodowe lotnisko.

To miejsce nazywane jest „czwartym Katyniem”. Jest mniej znane niż inne miejsca ludobójstwa polskich oficerów, przedstawicieli polskich elit więzionych w obozach w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie. Odkryto je stosunkowo niedawno, po upartych poszukiwaniach polskich archeologów kolejno w latach 2001–2006, 2007, 2011, 2012. Tuż obok pochowani są ludzie różnych narodowości mordowani przez Sowietów w latach 30. – zwłaszcza w drugiej połowie tej dekady. Druga ludobójcza fala zaczęła się po inwazji sowieckiej na Rzeczpospolitą, a przybrała na sile na początku 1940 r.

Polski internat – katownią Polaków

Z centrum Kijowa jadę przez most Metro (nazwa od podziemnej kolejki właśnie). Jego barierki pomalowane są w żółto-niebieskie ukraińskie barwy narodowe. W pobliżu budynek zbudowany przez włoskiego architekta Giovanniego Borettiego. Przez dziesięciolecia pełnił funkcję domu dla dobrze urodzonych panien, głównie córek polskiego ziemiaństwa, licznego i wpływowego wówczas na tamtych terenach, mimo rosyjskiego zaboru. Tenże Boretti zbudował w 1817 r. katolicki kościół św. Aleksandra. W internacie dla – przede wszystkim polskich – szlachcianek były szkoła i teatr. Później, za czasów sowieckich, pomalowano go na żółto i zamieniono ten budynek na jedno z więzień NKWD. Tam też mordowano ludzi, w dużym stopniu – co za chichot historii – Polaków, na fali antypolskiej czystki w połowie lat 30. Do Bykowni zaś wywożono zwłoki naszych rodaków (i nie tylko) furgonetkami z napisem „chlib” (chleb). Dla zmylenia.

Po tamtych zamordowanych Polakach pozostała jednak pamięć, choć miało stać się inaczej. Dziś w Kijowie mieszka 20 tys. naszych rodaków i są nawet dwie polskie szkoły. Jedna prowadzona jest przez miejscowy związek Polaków: 500 młodych Polaków, dzieci i młodzieży, uczy się tam w systemie sobotnio-niedzielnym i w dni powszednie popołudniami: języka polskiego, historii i geografii Polski. Druga szkoła mieści się przy Ambasadzie RP w Kijowie.

Droga usłana krzyżami

Z drogi skręcamy w prawo, prosto w las. Dwóch strażników musi otworzyć nam bramę, potem jeszcze kilkaset metrów i jesteśmy na miejscu. Na terenie 7 ha może być pochowanych 120–200 tys. ludzi. Ta rozpiętość jest tak olbrzymia, ponieważ to jedynie szacunki – na razie przekopano dopiero 3 ha.

Idę wzdłuż tablic z nazwiskami ofiar sowieckiego terroru z lat 30. Wieloma polskimi nazwiskami. Rodzina Baczyńskich: Stanisław, Ludwik, Michał, Mikołaj, Zygmunt. To na pewno nie są imiona rosyjskie, ukraińskie czy białoruskie. Są też Baszyńscy. Są Stanisław Bieńkowski i Wacław Bieńkowski. Jest – co brzmi szczególnie swojsko ze względu na moją Mamę – Kazimierz Bieliński. Dostrzegam również nazwisko Juliana Berezowskiego, jest też Berżyński, jest i Adolf Bawrowski. Jest również aż 16 Baranowskich (!), ale też Baranowicz, Wacław i Andrzej Bilewiczowie, Dominik Bilewski, rodzina Bogackich. Tablice z białego marmuru nie zawsze są czytelne, a ponadto – prawdopodobnie z braku pieniędzy – doprowadzono spis ofiar tylko do litery G, co tłumaczy, dlaczego na tablicy nie ma nazwiska kolejnego Polaka, mieszkańca Kijowa, zamordowanego przez Sowietów w 1938 r., Konrada Dworskiego. Przecież w rosyjskim i ukraińskim alfabecie G jest przed D. Na cmentarzu spotykam jego wnuczkę – Tatianę Dworską. Mieszka w Kowlu, jest nauczycielką w szkole muzycznej, działa w polskim stowarzyszeniu i przyjechała tu już drugi raz w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Dziadka Dworskiego – mówi – zamordowała w 1938 r., oczywiście bez wyroku sądowego, tzw. „trójka NKWD”. Nie był potrzebny ani prokurator, ani obrońca, ani sąd. Zginął tylko dlatego, że był Polakiem. Do rozmowy włącza się potomek innej ofiary Armii Czerwonej. To wnuk Stefana Pokruszyńskiego, niegdyś właściciela majątku Żukowszczyzna na rubieżach I Rzeczypospolitej, a później zwykłego kołchoźnika w kołchozie stworzonym na jego dawnej ziemi, zamordowanego 2 września 1937 r. pod Witebskiem.

Druga część nekropolii to miejsce, gdzie też leżą Polacy, ale obywatele nie ZSRR, tylko RP. Czytam tablicę umocowaną z boku, przy wejściu, po lewej stronie: „Czwarty Cmentarz Katyński zbudowany staraniem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa z funduszy Rzeczpospolitej Polski”. I data – 2012. Spoczywa tu większość z liczącej 3435 nazwisk tzw. ukraińskiej listy katyńskiej reprezentantów polskiej inteligencji: właścicieli ziemskich, oficerów, policjantów, samorządowców, prawników. I kolejna tablica; „Pamięci Obywateli Rzeczpospolitej Polskiej – ofiar Zbrodni Katyńskiej aresztowanych po 17 września 1939 roku przez sowieckie NKWD i zamordowanych na mocy decyzji najwyższych władz ZSRR dnia 5 marca 1940 roku”. O tę tablicę zresztą była straszna awantura. W jej pierwszej wersji była mowa, że zbrodni dokonano „na Ukrainie” – co się oczywiście w Kijowie nie spodobało. Nasi sąsiedzi argumentowali, że przecież wtedy był Związek Sowiecki, a nie Ukraina. Strona polska te argumenty przyjęła i dziś dwie tablice – po polsku i ukraińsku – już nie dzielą.

Idę wzdłuż identycznych krzyży, zatrzymuję się, notuję. Kolumny nazwisk ludzi, którzy zginęli wyłącznie ze względu na swoją polską narodowość, wcześniej zaś tworzyli elity RP. Kapitan Andrzej Tabaczyński, urodzony 17 stycznia 1900 r. w Rawie Ruskiej, dowódca kompanii Korpusu Kadetów nr 1 we Lwowie. Policjant Antoni Świderski, urodzony w 1892 r. w Jazłowcu, przodownik w Policji Państwowej województwa tarnopolskiego. Przodownik Wincenty Światowiak, urodzony w 1899 r., z Posterunku Kolejowego Policji Państwowej Horoszków. Rolnik Michał Świstun. Major w stanie spoczynku Jan Świderski, urodzony 14 maja 1890 r. w Cebrowie. Posterunkowy Kazimierz Tajgreber, policjant z Horoszkowa. Porucznik rezerwy Lesław Świtkowski, urodzony 1 maja 1890 r. w Targowiskach, pracownik Urzędu Wojewódzkiego w Tarnopolu. Wójt gminy Nowomalin, Karol Szynkowski, rodzony w 1890 r. w Izjasławiu. Jeden z najstarszych zamordowanych 64-letni inżynier górnik Władysław Śniadowski, podpułkownik w stanie spoczynku, właściciel majątku Śniadówka. Osadnik wojskowy Wilhelm Szymański, podporucznik rezerwy, urodzony w 1892 r. w Berszadzie. Posterunkowy Stanisław Szylkiewicz, 40-letni policjant ze Stanisławowa.

Pamięć zostanie na zawsze

W pobliżu mogił donośny dzwon, który każdy może uruchomić. Na nim cytat z wiersza Feliksa Konarskiego (pseudonim Ref-Ren), autora „Czerwonych maków na Monte Cassino”: „I tylko pamięć została o tej katyńskiej nocy/Pamięć nie dała się zgładzić/Nie chciała ulec przemocy/I woła o sprawiedliwość/I prawdę po świecie niesie”. A pod spodem napis: „Bykownia, Anno Domini 2012”.

Wsłuchany w dźwięk dzwonu, czytam kolejne nazwiska: Kazimierz Agopsowicz, sądząc po nazwisku, Polak z ormiańskimi korzeniami, doktor praw, urodzony 1875 r. (!) w Puźnikach, właściciel majątku Tutułów. A w pobliżu jedna z najstarszych ofiar, 70-letni Stefan Piotr Malinowski, komendant dzielnicy z ramienia Obywatelskiej Straży Bezpieczeństwa miasta Lwowa. Dalej dyrektor kamieniołomów w Janowej Dolinie, porucznik rezerwy, Leonard Szutkowski, inżynier górnik (53 lata), z 9. Pułku Artylerii Ciężkiej. Doktor praw Władysław Szydłowski, urodzony w 1881 r. w Stanisławowie, pracujący w Prokuratorii Generalnej RP – oddział Lwów. Pułkownik dyplomowany Kazimierz Ścibor-Rylski, ziemianin urodzony w Krakowie 65 lat przed ludobójstwem w Bykowni. Podporucznik 52. Pułku Piechoty Bolesław Ścigacz, urodzony w 1913 roku w Gerthe. Inspektor szkolny Zygmunt Śliwiński, porucznik rezerwy 6. Pułku Saperów, urodzony w 1885 r.

A na dzwonnicy wyryte są: krzyż katolicki, krzyż prawosławny, gwiazda Dawida i islamski półksiężyc. Bo obrońcy Rzeczypospolitej różne mieli narodowości i różne wyznania. Wyszukuję wcale nie nielicznych polskich Żydów: Zindel Szwajcer, lat 30, Moses Szwarc, lat 35, Froim Szginer, lat 44, Aaron Tajtel, 37 lat, a potem Dawid Berger-Pinchos, Szaja Lang, właściciel młyna Uzer Berger.

Właśnie Bykownię nawiedziła premier Ewa Kopacz. Szkoda, że w kampanii wyborczej, a nie wcześniej. Choćby z okazji 75. rocznicy sowieckiego ludobójstwa – wiosną tego roku.

Zaczyna padać deszcz. Robi się coraz zimniej. Wiem, że tu wrócę.

Ryszard Czarnecki

Gazeta Polska Codziennie 21 IX 2015