Istotnie czeski Krumlov miał sporo szczęścia. W ciągu wieków nie spustoszyły go wojny, a po nastaniu komunizmu nie uszczęśliwiono miasteczka żadnym wielkim kombinatem hutniczym ani gigantyczną wytwórnią czołgów, która spowodowałaby obudowanie tego średniowiecznego klejnociku wielkimi blokowiskami dla załóg kombinatu. Czeski Krumlov znajdował się na uboczu najważniejszych tras komunikacyjnych, a ponieważ zapomniała o nim także komunistyczna centrala w Pradze, to pozostał w niemal niezmienionym stanie do początku lat dziewięćdziesiątych. Ten uprzywilejowany status stał się jednak z czasem dla miasteczka przekleństwem. Ten południowo czeski gród odwiedza co roku dwa miliony turystów z całego świata. Połowa z nich przyjeżdża na jeden dzień z wycieczkami z Pragi a druga połowa to są tzw. overnight tourist, czyli przybysze którzy nocują tylko jedną noc w czeskim Krumlovie.

Samo miasteczko liczy tylko trzynaście tysięcy mieszkańców, ale nie rzucają się oni zupełnie w oczy w czasie wizyty w tym mieście. Większość mieszkań w samym mieście sprytni spekulanci zamienili w mieszkania na wynajem. Na ten cel wyremontowano i zamieniono nawet te mniej okazałe kwatery w mieście. Ci czescy tubylcy, którzy obsługują lokalne sklepy z pamiątkami i punkty gastronomiczne przyznają, że nie stać ich na życie w mieście i dojeżdżają często wiele kilometrów z okolicznych wiosek i sąsiednich miasteczek. Jaki jest efekt? Miasto mimo swego architektonicznego czaru robi jakieś nieprzyjemne surrealistyczne wrażenie. Ja sam w czasie spaceru po czeskim Krumlovie miałem wrażenie ze jestem otoczony wciąż przez skośnookich turystów.

Mam zawsze swój prywatny sposób na rozpoznawanie takich turystycznych disneylandów. W takich skomercjalizowanych parkach historycznych dla Amerykanów, Japończyków i Australijczyków zazwyczaj nie ma ani księgarni ani kawiarni z ludźmi wyglądającymi na „swojaków”. I jeszcze jedna cecha – męczący hałas tłumu składającego się z afektowanych odgłosów zachwytu połączonych z hałaśliwym zachowaniem. Po prostu ludzie w turystycznym rauszu zachowują się o wiele ekspresyjniej niż ci którzy prowadzą normalne codzienne życie mieszkańca. Niedawno odwiedziłem Gdańsk wyciągnięty dyskusją o wystawie „Nasi chłopcy” w gdańskim Ratuszu Głównego Miasta. I przy okazji wizyty w muzeum przeszedłem się po ulicy Długiej, Długim Targu, Wyspie Spichrzów i Długim Pobrzeżu i poczułem się tak dokładnie jak parę lat temu w czeskim Krumlovie. Na Długim Targu jakąkolwiek szansę na skupienie się przy oglądaniu przepięknych kamieniczek rujnuje natrętny wrzask zawodowych naganiaczy, którzy wydzierają się w pseudowłoskim stylu: „Spaghetti carbonara, pizza Margerita, restarante italiano, attractive prices!”

Przypomniał mi się Kraków z nachalnymi panienkami i chłopcami zachęcającymi do odwiedzania lokali z zachętą: „Pierwszy drink za darmo”. I oczywiście tak jak w czeskim Krumlovie doskonale sprawdził się mój test na zamienienie zwykłego miasta w turystyczny disneyland.

W centrum starego Gdańska nie uświadczysz już ani księgarni, ani kawiarni z miejscowymi. Z tym większą przyjemnością przeczytałem w „Polityce” wywiad z architektem Jackiem Dominiczakiem, który podobnie jak ja ubolewa, że miejscowi się wynieśli. Ale Jacek Dominiczak idzie Dalej i ostrzega władze miasta. „Przy takiej niezrównoważonej eksploatacji miasta ryzykujemy jego upadek”. I dalej: „W początkach mieszkańcy po prostu wynajmowali turystom pokoje. Teraz miejscowych już tu praktycznie nie ma, a ich mieszkania są trwale przebudowywane, dzielone na mniejsze. Z jednego 40- czy 50-metrowego mieszkania robi się dwa albo trzy mikroapartamenty do wynajęcia. A warto pomyśleć, że to niegdyś 15-minutowe miasto pełne było żłobków, szkół. kin, księgarń, podwórek z piaskownicami i boiskami byłoby dzisiaj superśrodowiskiem dla młodych ludzi”. Dziennikarka „Polityki” pyta czy jakimś remedium na to nie jest budowa młodego miasta, nowej dzielnicy Gdańska powstającej na terenach postoczniowych. Jacek Dominiczak nie zostawia żadnych złudzeń: „Ponadto ponad ¾ powierzchni mieszkaniowej przeznaczone jest pod wynajem”. Wiem, że moje wzdychanie nad starym Gdańskiem, w którym żyli normalni ludzie a dziś słychać tylko stukot kółek walizy na bruku to narzekanie kogoś kto pamięta dawne lepsze czasy. Ale mordowanie zabytkowych miast i zamienianie ich w bezduszne turystyczne centra musi budzić sprzeciw. I nic na to nie poradzę.

Piotr Semka