Spotkanie ostatniej szansy liderów wspólnot należących do Wspólnoty Anglikańskiej, które właśnie się rozpoczęło doskonale pokazuje, dokąd zaprowadzić może Kościół katolicki takie rozwiązanie. Anglikanie od dawna bowiem nie wierzą już w to samo, a jedyne, co ich łączy, to poza wspólną historią uznawanie honorowego autorytetu arcybiskupa Cantenbury. I jeśli uważnie wczytać się w propozycje najbardziej postępowych kardynałów, także tych blisko związanych z papieżem, to mniej więcej taką propozycję mają oni także dla Kościoła katolickiego. Łączyć ma go uznanie historycznego znaczenia Rzymu, ale już nie wspólna doktryna, ta bowiem stanowiona ma być przez konferencje episkopatów, które nie są przecież – by zacytować niemieckich hierarchów - „ekspozyturami Watykanu”.

I naprawdę nie trzeba być geniuszem, by dostrzec, że te same metody działania zastosowane w tym samym czasie na podobne struktury, doprowadzą do podobnych skutków. A jakie one są? Odpowiedź jest prosta. Od kilku lat hierarchowie anglikańscy nie rozmawiają już o ewangelizacji, o głoszeniu Ewangelii, ale o tym, jak pozornie uratować jedność Wspólnoty, które de facto i tak już nie istnieje. Odkąd Kościół Episkopalny wyświęcił alkoholika i rozwodnika, który porzucił dwójkę dzieci dla mężczyzny, z którym żył (bo też już się rozwiódł) w homo-małżeństwie, a wcześniej homo-konkubinacie znacząca część afrykańskich Kościół anglikańskich zerwała z episkopalianami jakiekolwiek więzy. Ponad sto tysięcy amerykańskich episkopalian zrobiło zresztą podobnie i stworzyły własne struktury wyznaniowe, czyli Kościół Anglikański w Ameryce Północnej. To właśnie z nimi relacje utrzymuje anglikańskie Kościoły Nigerii, Sudanu, Ugandy itd., które jasno już deklarują, że nie będą zachowywać żadnej współpracy z Kościołem Episkopalnym, bowiem odstąpił od od wiary.

Obecny arcybiskup Cantenbury – skądinąd niezwykle sympatyczny i prokatolicko nastawiony Justin Welby – przekonuje, że kryzys da się zażegnać, ale i on nie proponuje (bo nie jest naiwny) pojednania w wierze, czy porozumienia. - Pojednanie nie oznacza porozumienia. Ono może oznaczać znalezienie dróg do różnienia się lepiej – mówił. I dodawał, że nawet jeśli rozmaite wspólnoty pójdą różnymi drogami nadal mogą stanowić „rodzinę”. Tyle, że na takie rozwiązanie nie chcą zgodzić się realnie wierzące wspólnoty afrykańskie. Lider Kościoła Ugandy arcybiskup Stanley Ntagala już zapowiedział, że dopóki Wspólnota Anglikańska nie powróci na drogi „Bożego porządku” on i jego Kościół nie będą uczestniczyć w żadnych spotkaniach. Wszystko wskazuje na to, że podobną drogą pójdą także Kościoły Nigerii, Kenii, Sudanu Południowego, Rwandy i Kongo.

Własną, tyle, że już nie mającą nic wspólnego z Ewangelią drogą, chcą wyruszyć także Kościoły anglikańskie Zachodu. Anglikanie ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Południowej Afryki, Południowych Indii, Szkocji, Walii, Nowej Zelandii i Brazylii naciskają na akceptację „małżeństw” jednopłciowych i związków homoseksualnych. Ale przeciw są nawet te wspólnoty anglikańskie, które nie opowiadają się za jednoznacznymi rozwiązania Nigerii czy Ugandy. Na ten konflikt trzeba nałożyć jeszcze spór o ordynacje biskupie kobiet w Kościele Anglii, gdzie część z diecezji i parafii nadal tego nie zaakceptowało.

W efekcie część ze wspólnot anglikańskich nie pozostaje już we wspólnocie, a nawet nie zachowuje minimalnej choćby Komunii. I dotyczy to nie tylko całych Kościołów, ale także diecezji czy parafii. I nie ma co ukrywać, że jeśli Niemcom uda się przeforsować pomysł decentralizacji w formie, jaką proponują, to prędzej czy później podobnie będzie w Kościele katolickim. Już teraz w kwestiach moralnych (a to one, także we Wspólnocie Anglikańskiej są przyczyną podziałów) Kościół katolicki w Niemczech naucza w istocie czego innego, niż Kościół w Polsce. A jeśli sprawy zajdą dalej to po jednej stronie Odry rozwodnicy w ponownych związkach będą fetowani, błogosławieni, a Komunia będzie im udzielana bez problemów (co w istocie oznacza, że zniesiony zostanie grzech cudzołóstwa), a z czasem podobne rozwiązania obejmą także osoby homoseksualne w związkach, które wcześniej czy później jakiś niemiecki hierarcha nazwie małżeństwami. Po drugiej stronie Odry (o Afryce nawet nie wspominając) cudzołóstwo będzie grzechem, a Ewangelia będzie nadal głoszona. Wcześniej czy później doprowadzi to do sporu, jak we Wspólnocie Anglikańskiej, bo coraz mniej będzie łączyć także Konferencje Episkopatów różnych krajów. Teraz wciąż jeszcze mocna ten proces (już widoczny) zatrzymać, ale za kilkanaście lat może być za późno. Dlatego zamiast powtarzać błędy innych uczmy się na nich. I wyciągajmy z nich wnioski. Lekcja Wspólnoty Anglikańskiej pokazuje zbyt wiele, by nie wziąć jej pod uwagę. Jeśli ktoś chce prowadzić tą drogą Kościół to znaczy, że w istocie chce Jego zniszczenia.

Tomasz P. Terlikowski

 

<<<MUSISZ TO PRZECZYTAĆ! ENCYKLOPEDIA ... KOŃCA ŚWIATA!!! >>>