W studiu pojawiło się dziesięciu kandydatów, którzy zdecydowali się podjąć otwartą rozmowę o przyszłości Polski. Jednak – podobnie jak w poprzednich debatach – nie wszyscy uznali to za konieczne.

Na liście nieobecnych znaleźli się Rafał Trzaskowski, Magdalena Biejat oraz prorosyjski publicysta Maciej Maciak. Największe zaskoczenie i najwięcej komentarzy wywołała absencja kandydata Koalicji Obywatelskiej. Trzaskowski – mimo że należy do ścisłej czołówki sondażowej – ponownie zrezygnował z udziału w debacie publicznej, co wielu obserwatorów sceny politycznej odbiera jako lekceważenie wyborców.

Brak obecności w otwartej dyskusji może kosztować. – W demokracji nieobecność w debacie zawsze jest stratą – nie tylko wizerunkową, ale i polityczną. Unikanie konfrontacji z rywalami pokazuje niepewność lub próbę schowania programu przed opinią publiczną – komentuje politolog dr Bartosz Mroczkowski w rozmowie z „Niezależną”.

To kolejna debata, w której prezydent Warszawy nie wziął udziału. Podobnie było w przypadku wcześniejszych spotkań zorganizowanych m.in. przez Radio Wnet, Telewizję Republika i portal Interia. W każdym z tych przypadków sztab Rafała Trzaskowskiego nie podał konkretnej przyczyny nieobecności, ograniczając się do lakonicznych komunikatów lub milczenia.

Warto również przypomnieć, że wcześniejszy kandydat PO na prezydenta, Donald Tusk, także unikał debat publicznych w kluczowych momentach kampanii – co było szeroko krytykowane przez media niezależne i część komentatorów politycznych.

Z kolei Karol Nawrocki – jeden z głównych kontrkandydatów Trzaskowskiego – podkreślił w swoim wystąpieniu, że „nie boi się żadnego pytania” i „będzie rozmawiał ze wszystkimi, także z tymi, którzy się z nim nie zgadzają”.

Jak pokazały poprzednie wybory, brak obecności w debatach nie pozostaje niezauważony przez elektorat – zwłaszcza ten niezdecydowany. A to właśnie on może rozstrzygnąć wynik w II turze.