Wesley Clark, emerytowany, amerykański generał uważa, że fakt wznowienia walk na wschodzie Ukrainy wydaje się bliski, a Ukraińcy spodziewają się nowej rosyjskiej ofensywy po Wielkanocy. Czy Ukrainie grozi kolejny rosyjski atak?

Andrzej Talaga komentuje dla Frondy:

„Od przynajmniej miesiąca słyszymy, że może mieć miejsce coś takiego jak tak zwana ofensywa kwietniowa. Nie tylko emerytowani, ale również czynni generałowie amerykańscy wspominają o takiej ewentualności. Przygotowuje się na nią również armia ukraińska. Oficjalnie władze ukraińskie mówią, że spodziewają się ataku w kwietniu. W związku z tym czynią przygotowania mobilizacyjne, przerzucają sprzęt i wzmacniają umocnienia w rejonie Mariupola. Coś jest na rzeczy.

Wydaje się, że decyzja o nastąpieniu ofensywy nie zapadła, ale jest ona rozpatrywana jako opcja bardzo poważnie przez rosyjskie dowództwo, sztab generalny i władze, przede wszystkim Putina. Od czego to zależy, czy dojdzie do tej ofensywy? Trudno powiedzieć, dlatego, że koszty takiego działania byłyby dla Rosji bardzo poważne. Amerykanie zapowiedzieli zaostrzenie sankcji. Na ostatnim szczycie UE nie debatowano wprawdzie o przedłużeniu sankcji, ale jeszcze trochę czasu zostało, gdyż obowiązują one do lipca.

Niemniej również istnieje opcja B – czyli zaostrzenie sankcji dotykające całych sektorów gospodarczych. Rosję kosztowałoby to znacznie więcej niż obecna faza płytkich sankcji, choć uderzająca celnie w sektor finansowy czy naftowy.  Cena jest ogromna, więc musiałby istnieć poważny powód, by Rosja ją zapłaciła, na przykład.: narastający kryzys wewnętrzny, czy kontestowanie władzy Putina przez społeczeństwo. Taka zwycięska ofensywa mogłaby być przedstawiona jako sukces, jako wyzwalanie terenów rosyjskojęzycznych przez wojsko separatystyczne i wojsko rosyjskie. Nie widać na razie takiego czynnika.

Analizy wywiadowcze ośrodków badających opinię publiczną pokazują, że nie ma żadnego załamania władzy, że społeczeństwo wciąż popiera Putina. Popierają go również rosyjscy oligarchowie. Nie ma żadnych oznak buntu z powodu strat finansowych, więc taka ofensywa propagandowo byłaby niepotrzebna i bardzo kosztowna gospodarczo. Powstaje pytanie, czy militarnie odniosłaby sukces – początkowo na pewno tak. Jednak armia ukraińska jest już dużo lepiej przygotowana do poprowadzenia wojny niż była poprzednio, co pokazały choćby ostatnie walki w obszarze Debalcewa. Wzmocnienia w Mariupolu okazują się bardzo dobre, system broni artyleryjskiej jest niezły – na tyle dobry, że ewentualna ofensywa natychmiast oznaczałaby duże straty po stronie atakujących.

Wówczas także amerykański prezydent miałby silny powód do dozbrojenia Ukrainy, czyli na  przerzucenie sprzętu defensywnego, przed czym dotychczas się wzbrania, choć wszyscy wokół, w tym jego doradcy, zachęcają do takiego kroku. Ukraińcy dostaliby najprawdodpodobniej sprzęt przeciwpancerny najnowszej generacji - jeśli byłyby to rakiety  Javelin, wówczas żaden pancerz rosyjskiego czołgu nie byłby w stanie im sprostać. Sytuacja militarna mogłaby się znacznie pogroszyć.

Gdzie mógłby nastąpić atak? Najlogiczniejsze wydawałoby się dłuższe wybrzeże Morza Azowskiego w kierunku Krymu, aby połączyć Krym z Rosją korytarzem. Separatyści wspominają również o innych kierunkach – o ataku na Charków, a przede wszystkim o zajęciu całego terytorium obwodu ługańskiego i donieckiego.”

Rozum podpowiada mi, że taka ofensywa nie ma racji bytu, gdyż nie ma ku temu przesłanek, a straty byłyby za duże. Jednak kierując się rozumiem nie byliśmy w stanie przewidzieć włączenia Krymu: więc kto wie?

Do kwestii porównania sytuacji Ukrainy do sytuacji wojny na Bałkanach z początku lat 90. dziennikarz odnosi się dość sceptycznie:

„Jeśli chodzi o rzeź ludności cywilnej - nie da się porównać tych dwóch sytuacji. Obie strony, mimo incydentów, mimo że wojna ta nie jest przyjemna, nie dokonują mordów na masową skalę, nie ma mordów na jeńcach czy ludności cywilnej. Są niecelne ostrzały, ale to nie są świadome masakry. Nie ma nienawiści na tle etnicznym, Rosjanie nie nienawidzą Ukraińców i odwrotnie. Językiem pola walki  jest język rosyjski po obu stronach. Tych więc parametrów, które doprowadziły do rzezi na Bałkanach, na Ukrainie raczej nie widać. W dotychczasowym działaniu nie potwierdza się scenariusz, według którego mogłoby dojść do masakr. Natomiast mogłoby dojść do regularnej wojny klasycznej, wojny konwencjonalnej, z użyciem dużych sił pancernych, artylerii i lotnictwa. Ukraina będzie się bronić używając wszystkiego, czym dysponuje. Inaczej byłaby to powtórka pewnego rodzaju „mini” II wojny światowej – ważne jest tu słowo „mini” – a nie takiego chaosu i jatek, jakie były na Bałkanach.

Jeśli Wesley Clark miał na myśli chaos albo kryzys polityczny w Europie, to faktycznie – będzie dużo bardziej poważny niż w przypadku wojny na Bałkanach, gdyż Bałkany były jednak na peryferiach. Osią polityki europejskiej jest Wschód – Zachód. NATO jest już zaangażowane i ma swoją obecność w krajach frontowych. Sojusz podkreśla wagę artykułu piątego – pole obrony takich krajów jak Polska, Kraje Bałtyckie czy Rumunia. Bałkany w sensie przebiegu wydarzeń się nie powtórzą, ale napięcie będzie dużo poważniejsze niż w przypadku wojny bałkańskiej, ponieważ będzie miało miejsce pomiędzy dwoma mocarstwami nuklearnymi; Ameryką i Rosją, a to już nie jest zabawne.”

Na ocenę byłego dowódcy wojsk NATO, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej już odczuwają presję ze strony Rosji, podając przykład Polski, która była skłonna sprzedawać Ukrainie wojskowy sprzęt, a w tym momencie zmieniła zdanie, Talaga odpowiada:

„Myli się w kwestii, że Polska uległa presji rosyjskiej. Istnieje natomiast niechęć polskich polityków rządzących do tego, aby się wyrywać przed szereg. Jeżeli amerykanie będą dostarczać broń, a potem inne państwa Europy, to i Polacy. Polska nie chce być tym pierwszym, który złamie zasadę niedostarczania broni Ukrainie. Zresztą takiej broni, jakiej Ukraina potrzebuje, Polska nie ma - albo ma jej za mało.  Moglibyśmy dostarczyć zwykłą broń, ale Ukraina ma jej wystarczającą ilość. Przydałyby im się systemy antypancerne Spike, które Polska posiada, jednakże nie może ich się pozbyć, bo my też chcemy być bezpieczni. Nie dostarczymy Ukrainie również lotnictwa, nie mamy rakiet średniego czy krótkiego zasięgu, nie mamy radarów antyartyleryjskich. To wszystko ma armia amerykańska i tak naprawdę Amerykanie, Wielka Brytania lub Francja mogą dostarczyć to, czego realnie potrzebuje Ukraina.

Natomiast jeśli potrzebuje serwisowania swoich śmigłowców, czołgów czy wozów bojowych – w tym temacie Polska mogłaby pomóc. To jednak nie jest broń. W problemie dostarczania broni należy pytać przede wszystkim o jaką broń chodzi. Polska strona zadała ukraińskiej pytanie „czego potrzebujecie, jakiej broni?”. Na Ukrainie była delegacja polskiej grupy zbrojeniowej, która zdawała podobne pytania. Jednak  nie uzyskała dobrej odpowiedzi – Ukraińcy nie wiedzieli czego chcą od Polski. Żeby dostarczać broń, to strona obdarowywana musi wiedzieć, czego potrzebuje.” – kwituje Andrzej Talaga.

Karolina Zaremba