Piszę do feministek, które nazywam uzurpatorkami, czyli feministek w najbardziej (niestety) rozpowszechnionym znaczeniu tego słowa. Piszę do tych, które zawłaszczyły Dzień Kobiet do promowania własnej chorej ideologii.

W momencie, kiedy ten tekst ukazuje się drukiem zakończyła się zapewne wasza manifa zwołana pod hasłem obrazującym możliwości intelektualne organizatorów: aborcja w obronie życia. Hasłem mającym mniej więcej tyle sensu, co „Arbeit macht frei” (Praca czyni wolnym) na bramie Auchwitz.

Według Was, zapewne ciąża jest śmiertelną chorobą, a dziecko nienarodzone to coś w rodzaju nowotworu. Tłumaczycie, że aborcja może ocalić życie kobiet, ich zdrowie fizyczne i psychiczne. Twierdzicie, że w przeciwieństwie do porodu (będącego sytuacją naturalną i fizjologiczną), aborcja (czyli zewnętrzna ingerencja w organizm kobiety) jest bezpieczna, o ile wykonuje się ją w odpowiednich warunkach i w majestacie prawa. Pomijając fakt, że aborcja nigdy nie może być bezpieczna, bo zawsze podczas jej dokonywania ginie człowiek, kłamiecie też w sprawie kobiet, których rzekomo bronicie. Opowiedzcie swoje brednie o bezpiecznej aborcji rodzinom kilkuset kobiet zmarłych w USA w wyniku legalnej i bezpiecznej aborcji, których nazwiska nieznośnie przewijają mi się przed oczami na stronie www.safeandlegal.com. A przypadki wymienione i opisane tam to tylko mały margines. Opowiedzcie swoje brednie o tym, jak bronicie praw kobiet Giannie Jessen, która będąc w łonie matki przeżyła nieudana aborcję. Do tej pory zmaga się z problemami zdrowotnymi będącymi jej skutkiem. Giannę zabijano w imię praw kobiet. Opowiedzcie swoje brednie o prawie do usunięcia chorego dziecka mojej koleżance - Kasi Waliczek, chorej na Zespół Turnera studentce filozofii, mądrej, sympatycznej, realizującej swoje pasje. Jeśli uważacie, że o aborcji mogą wypowiadać się tylko ci, których ona dotyczy, to wiedzcie, że obie panie są przeciw.

Jestem feministką?

Macierzyństwo uważam za największy przywilej kobiety i szczerze mówiąc nie rozumiem jak można z założenia nie chcieć być matką.Doceniam i podziwiam kobiety, które w pełni poświęciły się wychowywaniu dzieci, zwłaszcza te, które zdecydowały się założyć rodziny wielodzietne. Wiem jednak, że sama nie byłabym zdolna do tego, żeby kiedykolwiek w całości poświęcić się sprawom domowym. Nigdy sposób uszycia sukienki czy piętnaście sposobów na ciasto bez zakalca nie zainteresuje mnie bardziej niż choćby polityka międzynarodowa, podróże czy poezja. Gdy będę miała do wyboru książkę kucharską i reportaż wojenny na ogół wybiorę to drugie. Taki mam charakter i nie zamierzam na siłę się zmieniać. Ponadto sądzę, że aktywność kobiet w sferze publicznej jest jak najbardziej pożądana, także dlatego, że wnoszą one wrażliwość, której mężczyznom często brakuje. Kobieta nie jest w niczym gorsza od mężczyzny i nie widzę absolutnie żadnego powodu, dla którego miałaby nie zajmować kluczowych stanowisk czy być gorzej opłacana. Na szczęście nigdy do tej pory bycie kobietą nie przeszkadzało mi w realizacji moich planów. Nie uważam też za dyskryminację tego, że mężczyzna przepuszcza mnie w drzwiach. Ale feministkom, przynajmniej we współczesnym znaczeniu tego słowa, dedykuję wypowiedź izraelskiej premier Goldy Meir. Określiła je jako wariatki, które palą staniki, chodzą rozmemłane i nienawidzą mężczyzn („To wariatki. Jak można akceptować podobne wariatki, dla których zajście w ciążę to nieszczęście, a wydanie na świat dziecka to katastrofa?”).

Piszę o współczesnym znaczeniu słowa feminizm, bo w pełni identyfikuję się z tzw. pierwszą falą feminizmu, czyli tymi osobami, które prawdziwie walczyły o prawa kobiet. Mówią wam coś nazwiska Susan B. Anthony, Sarah F. Norton, Victoria Woodhull, Maddie H. Brickerholf, Elizabeth Blackwell? To amerykańskie sufrażystki, które wywalczyły prawa wyborcze dla kobiet. To amerykańskie sufrażystki, które walczyły o godność kobiety sprzeciwiając się aborcji. Postrzegały ją jako narzędzie opresji za strony tchórzliwego mężczyzny, któremu w ten sposób łatwiej było uciec od odpowiedzialności za swoje czyny. Ale wy na swoje sztandary wolicie wyciągać Simone de Beavoir – francuska filozofkę żyjącą w seksualnym czworokącie, małżeństwo porównującą do prostytucji, a dzieci uważającą za największy problem ludzkości. Albo Margaret Sanger – założycielkę Planned Parenthood (obecnie największej sieci klinik aborcyjnych na świecie), która głosiła, że najlepszym, co może zrobić dla swoich dzieci uboga rodzina, to zabić je.

Prawdziwe dramaty kobiet...

… o których współczesne feministki przeważnie milczą rozgrywają się w kulturze (?) islamskiej, w której wartość kobiety przelicza się na ilość wielbłądów. W kulturze (?) islamskiej, w której nadal masowo przeprowadza się obrzezania małych dziewczynek, tak, aby nigdy nie mogły czerpać przyjemności z seksu i do końca życia były okaleczone. Wiele z nich umiera w wyniku wykrwawienia w trakcie zabiegu lub zakażenia, które wdaje się później. Te, które przeżyją, nie mogą się nawet normalnie wysikać, podczas nocy poślubnej przeżywają horror, w trakcie porodu cierpią znacznie bardziej niż inne kobiety, a miesiączki trwają u nich po dziesięć dni i są niewyobrażalnie bolesne. Ale o tym przeważnie milczycie w imię głoszonej przez was tolerancji. Wiecie, że większość kobiet siedzących w więzieniach w Pakistanie to ofiary gwałtu, które w ten sposób oskarżono o nieczystość? Wiecie, że za współżycie pozamałżeńskie zgodnie z prawem szariatu jest (tylko dla kobiety) przewidziane ukamienowanie? Wiecie, że w kulturze (?) islamskiej większość małżeństw jest aranżowana przez ojca panny młodej, za mąż wydawane są trzynastoletnie dziewczynki, a ich mężowie wielokrotnie mogliby być wiekowo ich ojcami lub dziadkami? Jeśli nie wiecie, to z waszej strony zawiniona ignorancja. Mówiąc prościej – ekstremalna głupota. Jeśli wiecie, a nie walczycie przeciwko barbarzyństwu, woląc zajmować się przyznawaniem kobiecie prawa do zabijania swojego dziecka, to z waszej strony świadome czynienie zła. Nie wiem do której kategorii mam zaliczyć sławny felieton Kingi Dunin opublikowany w „Krytyce Politycznej” („To książę z Orientu obsypie komplementami, będzie pragnął mieć wiele dzieci i jeszcze do tego nie pije. Jest dzielny i zaradny – inaczej by go tu nie było. I jak pięknie wygląda! Orientalna uroda to jednak coś innego niż karki z kartoflanymi nosami i ze świńskimi głowami na kiju”). Zapewniam, że przy swoich książętach z Orientu nie czułybyście się, jak księżniczki. Ale nie bronię wam sprawdzić. W Arabii Saudyjskiej mogłybyście w końcu poczuć się wolne od największego ciemiężyciela kobiet, jakim jest bez wątpienia Kościół Katolicki.

Potworna arogancja

Najbardziej denerwuje mnie wasza potworna arogancja. To, że garstka sfrustrowanych osób, których jedynymi problemami są aborcja, antykoncepcja, edukacja seksualna, seks, męskie, szowinistyczne świnie, biskupi, i jeszcze raz aborcja, ma czelność wypowiadać się w imieniu Polek i mienić się „obrońcami praw kobiet”. Ja wam tego prawa nie dałam i nigdy nie dam. Nazywam Was uzurpatorkami i jest to jedno z delikatniejszych określeń, jakie przychodzi mi do głowy. Wiecie dlaczego? Dlatego, że wasze działania są kwintesencją antykobiecości. Dlatego, że w waszych głowach szczytem tego, do czego dąży kobieta jest zabicie własnego dziecka. Używacie gładkich słów, zasłaniacie się polityczną poprawnością, lubicie pozować na intelektualistki i pokazywać się na salonach.

Waszym wrogiem numer jeden jest w gruncie rzeczy sama kobieta.Niemiecka pisarka Karin Struck słusznie napisała, że wszystko, co w kobiecie ma wymiar kobiecy jest dla feminizmu podejrzane. Pamiętacie Karin Struck? W latach 90. zrobiła wam brzydkiego psikusa i powiedziała publicznie o wielkim cierpieniu, które przeżywała po tym, jak dała się wam przekonać, że aborcja to nic nieznaczący zabieg. Pamiętacie jej książkę „Widzę moje dziecko we śnie”, w której pisała o dziecku, które każdej nocy w jej snach spadało w przepaść i nikt nie chciał mu pomóc? Okrzyknęłyście ją wariatką i natychmiast zaczęłyście traktować jak trędowatą, nie mogła już dłużej liczyć na przychylność oświeconych i postępowych. Ośmieliła się sprzeciwić waszej Jedynej Słusznej Wizji Świata.

Ja też się sprzeciwiam. I - jako że nie należę do osób, które pokornie pozwalają sobie wmówić dowolne głupoty, byle tylko zyskać przychylność i akceptację, mam zamiar sprzeciwiać się głośno i wyraźnie.

PS Mam dla was złą wiadomość. Nie jestem w moim sprzeciwie sama.

Ewa Rejman/media