Taka jest nasza geopolityczna rzeczywistość, że ilekroć pogwałcona była wolność narodu, tylekroć zagrożona była wolność Kościoła w Polsce.

Pytanie o granice zaangażowania Kościoła w sprawy publiczne powraca u nas zawsze, ilekroć znajdujemy się na kolejnym zakręcie historii. Zresztą powraca po obydwu stronach: zarówno wewnątrz Kościoła, jak i wśród innych aktorów życia publicznego. Jedni patrzą wtedy na Kościół z nadzieją i wyczekiwaniem. Inni z nieskrywaną wrogością. Wszystko zależy od ich intencji wobec Kościoła i narodu. Bo o tym, że Kościół w Polsce nie raz odgrywał znaczącą rolę w dziejach i ciągle ją odgrywa, wiedzą chyba wszyscy.

Nikt przyzwoity nie powie chyba, że Kościół w Polsce niepotrzebnie angażował się w tworzenie zrębów naszej państwowości przed z górą tysiącem lat czy bronił polskich interesów wobec oskarżeń krzyżackich na soborze w Konstancji. Podobnie nikt nie kwestionuje słuszności zaangażowania Kościoła w Polsce w obronę naszej niepodległości i w powstania narodowe, począwszy od insurekcji kościuszkowskiej, aż po ostatni zryw Solidarności. Nikt wreszcie nie ma za złe zaangażowania politycznego ojcu Augustynowi Kordeckiemu, broniącemu Jasnej Góry przed Szwedami, księdzu Ignacemu Skorupce, towarzyszącemu młodym żołnierzom w obronie Warszawy przed Armią Czerwoną, biskupom polskim piszącym list do biskupów niemieckich, ani ks. Jerzemu Popiełuszce, który upominał się o godność człowieka w zniewolonej Polsce. W końcu nawet rząd SLD zabiegał przecież o wsparcie Kościoła dla integracji Polski z Unią Europejską i nie widział w tym nic niestosownego. Nie było też szczególnych oporów przed takim zaangażowaniem ze strony przedstawicieli Kościoła.

Chociaż bowiem Kościół rzymskokatolicki nie zawęża swojej misji do konkretnego narodu, to przecież realizuje ją wobec ludzi organizujących się w rozmaite wspólnoty. Wśród tych zaś na szczególną uwagę zasługują dwie: rodzina i naród. W nauczaniu Kościoła są one nazywane wspólnotami naturalnymi, czyli takimi, których istnienie wpisane jest w samą naturę człowieka. Jeśli zatem „człowiek jest drogą Kościoła” – o czym przypominał Jan Paweł II – to w imię szacunku dla natury człowieka analogicznie „drogą Kościoła” musi być rodzina i naród. Czegoś podobnego nie można powiedzieć ani o państwie, ani o partiach politycznych, ani o żadnych organizacjach międzynarodowych. Dlatego Kościół, jak nauczał Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński, zachowując autonomię wobec państwa i partii politycznych, musi być na służbie człowieka, rodziny i narodu. Z tej misji nie może się zwolnić i nie zwalniał się nawet wtedy, kiedy na wiele pokoleń zostaliśmy pozbawieni własnego państwa. „Kościół nie może porzucić narodu” – mówił Prymas.

Polskie doświadczenia wskazują także na szczególne sprzężenie zwrotne między Kościołem i narodem. Taka jest bowiem nasza geopolityczna rzeczywistość, że ilekroć pogwałcona była wolność narodu, tylekroć zagrożona była wolność Kościoła w Polsce. Dla przykładu wystarczy wspomnieć prześladowanie Kościoła katolickiego w zaborze rosyjskim i pruskim, represje wobec duchowieństwa podczas hitlerowskiej okupacji i antykościelną politykę zależnych od Moskwy władz PRL. Ci bowiem, którzy chcieli zniszczyć nas jako naród, dobrze wiedzieli, jakie znaczenie dla zachowania naszej narodowej tożsamości ma Kościół katolicki i dlatego nie pozwalali mu na swobodną działalność. Utrata narodowej wolności zawsze oznaczała dla nas utratę pełnej wolności Kościoła. Dlatego Kościołowi nie może być obojętna kondycja naszego narodu, ani jego suwerenność. Bo wolny Kościół może być u nas tylko w wolnej Polsce.

ks. Henryk Zieliński

Źródło: Tygodnik Idziemy